Выбрать главу

– Jakby to powiedział Pollo, mnie Moda na sukces mogłaby co najwyżej zrobić laskę!

Zamiast się oburzać, zanosi się śmiechem, mam w niej już swojego sprzymierzeńca. – A potem? – pyta ciekawa, co jest w następnym odcinku. A ja nie przestaję opowiadać jakby nigdy nic, bez abonamentu. Moja opowieść nic nie kosztuje. Wyjaśniam jej, skąd się wzięła Ameryka, chęć, by wyjechać, pod pretekstem kursu dla grafików tam, w Stanach… – A ponieważ nie tak trudno jest natknąć się na siebie nawet w wielkim mieście… wobec tego lepiej już w ogóle się gdzieś wynieść. Nowe realia, sami nowi ludzie, a przede wszystkim żadnych wspomnień. Rok wypełniony niepozbawionymi wysiłku pogawędkami po angielsku, które, dzięki pomocy przypadkowo spotkanych Włochów, stawały się znośniejsze. Wszystko bardzo zabawne, świat pełen barw, muzyki, dźwięków, pojazdów, imprez, nowin. Cały ten wielki rozgardiasz podszyty ciszą. Nic z tego, co ludzie ci opowiadali, nie miało z nią absolutnie nic wspólnego, nie mogło jej przywołać ani tchnąć w nią życia. Babi. Dni na nic, by dać odpocząć sercu, żołądkowi, głowie. Babi. Totalna bezsilność, by cofnąć czas, by choć na chwilę znaleźć się pod jej domem, by spotkać ją na ulicy. Babi. W Nowym Jorku nie ma obaw… W Nowym Jorku nie ma miejsca dla Battistiego. Kiedy sobie ciebie przypomnę, wystarczy pomyśleć, że cię nie ma, że cierpię nadaremnie, bo wiem, ja to wiem, że już nie wrócisz. Fałszywe dźwięki, by starać się omijać wszystkie te miejsca, które zna i w których się pojawia właśnie ona. Babi. Kobieta się uśmiecha.

– Też znam tę piosenkę. – Nuci coś nieudolnie.

– Tak, to ta sama. – Staram się położyć kres temu koszmarnemu popisowi rodem z Corridy.

Ale wybawił mnie samolot. Kra-aach. Suchy, metaliczny dźwięk. Mocne szarpnięcie i mały wstrząs pojazdu.

– O mój Boże, co to? – Kobieta chwyta moją prawą rękę, tę niezajętą.

– To wózek, niech się pani nie martwi.

– Jakże mam się nie martwić! Niby przez to ten cały hałas? Zupełnie jakby się urwał…

Stewardesy i inni członkowie załogi siadają nieopodal, w wolnych fotelach, zajmują także kilka dziwnych miejsc z boku, koło wyjścia. Rozglądam się za Evą, znajduję ją, ale ona nie patrzy teraz w moją stronę. Kobieta stara się nie myśleć o tu i teraz. Z powodzeniem. Puszcza moją rękę w zamian za ostatnie pytanie.

– Dlaczego się rozstaliście?

– Bo Babi związała się z innym.

– Ale jak to? Pana dziewczyna? I to po tym wszystkim, co mi pan opowiedział?

Tym razem to ona wydaje się bawić moim kosztem. Samolot i samo lądowanie zeszły na dalszy plan. I do ostatniej chwili zarzuca mnie pytaniami, wręcz, niczym w amoku, zaczęła się do mnie zwracać per ty. Wali prosto z mostu. Od czasu, kiedy ją zostawiłeś, czy kochałeś się z inną kobietą? I dalej nie odpuszcza, zupełnie jak stukasy z kreskówki o Fistaszkach, z Linusem i czerwonym baronem. Wróciłbyś do niej? Atmosfera się zagęszcza, teraz bardziej przypomina krwawe komiksy Pazienzy z jego nieodłącznymi strzelaninami. Co z przebaczeniem, czy jest możliwe? Czy rozmawiałeś z kimś o tym? Albo to wina piwa albo też ona i te jej pytania przyprawiają mnie o zawrót głowy. Albo to wina bólu, jaki zadała mi ta miłość, o której wciąż pamiętam. Nic już kompletnie nie rozumiem. Słyszę warkot silnika samolotu i turbiny, która w fazie lądowania zmienia kierunek obrotu. O właśnie, mam pomysł, mogę się uratować przed tym przesłuchaniem…

– Niech pani spojrzy na światła przy pasie startowym. Nie damy rady – mówię jej roześmiany, znów jestem panem sytuacji.

– Chryste Panie, to prawda, widzę je… – Przerażona patrzy przez okno, na samolot i na skrzydła, które niemal dotykają ziemi i trzęsą się rozklekotane. Jak stara pantera jednym zdecydowanym ruchem dopada w locie mojej prawej ręki. Znowu patrzy przez okno. Jeszcze w ostatniej chwili opada gwałtownie na fotel, ląduje głową na oparciu, wyciąga nogi przed siebie, prawie jakby chciała wyhamować własnymi stopami. Wrzyna mi się paznokciami w rękę. Kilkakrotnie lekko nami zarzuca, gdy samolot dotyka ziemi. I zaraz turbiny w silnikach zmieniają kierunek obrotu, ta olbrzymia masa stali trzęsie się jak szalona, razem ze wszystkimi fotelami, włącznie z kobietą obok. Ale ona nie daje za wygraną. Zaciska oczy i cała drży, wyżywając się na mojej ręce.

– Kapitan informuje, że wylądowaliśmy na Roma Fiumicino. Temperatura powietrza na zewnątrz…

Z głębi samolotu docierają niewyraźne oklaski, ale prawie zaraz cichną. To już wyszło z mody.

– No tak, daliśmy radę.

Kobieta wzdycha: – Bogu dzięki!

– A nuż jeszcze się kiedyś spotkamy.

– Oj tak, ogromnie miło mi się z tobą rozmawiało. Ale czy wszystko, co mi opowiedziałeś, to prawda?

– Tak samo jak prawdą jest to, że mi pani ściskała rękę. – Pokazuję jej moją prawicę ze śladami jej paznokci.

– Ojej, tak mi przykro.

– Nic nie szkodzi.

– Niechże pan pokaże.

– Ależ nie, poważnie, wszystko w porządku.

Rozdzwaniają się komórki. Uśmiechy i błogość po udanym lądowaniu.

Prawie wszyscy otwierają luki bagażowe nad swoimi miejscami i wyciągają na zewnątrz naręcza prezentów prosto z Ameryki, tak na oko same zbędne rzeczy; gotowi od razu stanąć w kolejce, byle niezwłocznie dostać się do wyjścia. Po godzinach spędzonych w bezruchu, kiedy w samolocie jest się zmuszonym do podsumowania minionych lat, aż do chwili obecnej, wraca się do pośpiesznego niemyślenia, do fałszywych trosk, do pogoni za najnowszym celem.

– Do widzenia. Dziękujemy. Miłego wieczoru. – Ładne stewardesy żegnają nas przy wyjściu z samolotu. Eva, jak na profesjonalistkę przystało, z uśmiechem przyklejonym do twarzy żegna wszystkich, jest bez zarzutu.

– Dziękuję za piwo.

– Taką mamy pracę. – Uśmiecha się do mnie bardziej naturalnie, chyba.

– Jeśli będziesz miała jakieś problemy… – Zostawiam jej wizytówkę. Patrzy na nią zaskoczona, jest na niej mój numer w Rzymie.

– To był mój egzamin na kursie grafiki.

– Dobrze ci poszło?

– Wszyscy byli bardzo zadowoleni. Zestawienie białego z niebieskim uznali za genialne.

– Ładne.

Wkłada ją do kieszeni. Nie ryzykowałem wyznania, że kibicuję Lazio. Zaraz potem schodzę na dół.

Letni wiatr. Wrzesień. Zachód słońca, jest prawie wpół do dziewiątej. Wszystko zgodnie z planem. Po tym, jak się leciało przez osiem godzin, fajnie jest znów sobie chodzić. Wsiadamy do autobusu. Przyglądam się towarzyszom podróży. Kilku Chińczyków, jeden krzepki Amerykanin, jakiś miody chłopak, który wciąż słucha czegoś na samsungu YP-T7X 512 MB, takim, jaki widziałem też w Nowym Jorku. Dwie przyjaciółki, które wracają z wakacji, wcale się do siebie nie odzywają, być może zdążyły się już do woli nacieszyć wzajemnym towarzystwem w czasie długiego, wspólnego pobytu. Para zakochanych. Śmieją się, co i raz mówią coś bardziej lub mniej sensownego, przekomarzają się ze sobą. Zazdroszczę im, albo lepiej, z przyjemnością na nich patrzę. Moja współpasażerka, korpulentna pani, która tak się składa, wie wszystko o moim życiu, podchodzi do mnie. Spogląda na mnie uśmiechnięta, jakby chciała powiedzieć: Daliśmy radę, co? Przytakuję. Prawie żałuję, że aż tyle jej opowiedziałem. Ale zaraz się uspokajam. Nigdy jej więcej nie zobaczę. Kontrola paszportowa. Kilka wilczurów na smyczy przechadza się nerwowo tam i z powrotem, w poszukiwaniu kokainy albo trawy. Niezadowolone wyposzczone psy patrzą na nas swymi poczciwymi oczami, wykończone ciągłym trenowaniem. Policjant niedbale zagląda mi do paszportu. Potem jednak zmienia zdanie, umyka mu jedna strona, odwraca ją powtórnie i przygląda jej się z większą uwagą. Serce zaczyna mi szybciej bić. Nic. Nie wzbudzam jego zainteresowania. Zwraca mi dokument, składam go i wkładam do plecaka. Odbieram mój bagaż. Wracam wolny, znów jestem w Rzymie. Przez dwa lata byłem w Nowym Jorku, ale czuję się, jakbym wyjechał raptem wczoraj. Szybkim krokiem zmierzam w stronę wyjścia. Mijam się z ludźmi, którzy ciągną za sobą walizki, jakiś koleś pędzi zdyszany do samolotu, który być może odleci bez niego. Za barierkami krewni czekają na kogoś, kto jeszcze się nie pokazał. Piękne dziewczyny, wciąż opalone, wypatrują ukochanych albo i nie. Przechadzają się z założonymi rękami albo stoją w miejscu, ze wzrokiem niespokojnym, bądź niewzruszonym, tak czy inaczej, wyczekują. – Taksówka, może potrzebna taksówka. – Jakiś pseudotaksówkarz biegnie mi naprzeciw, udając uczciwego: – Tanio panu policzę. – Nic nie odpowiadam. Orientuje się, że na mnie nie zarobi i daje sobie spokój. Rozglądam się wokół. Piękna elegancka kobieta w białej sukience, z delikatną złotą biżuterią na szyi, nie odrywa ode mnie swojego spokojnego wzroku. Jest naprawdę piękna. Uśmiecham się do niej. Ona w odpowiedzi wysyła mi prawie niedostrzegalny sygnał, który jednak mówi sam za siebie. Zdrada, chciałabym, ale nie mogę, jej pragnienie wolności. Potem odwraca z rezygnacją wzrok. Nie przestaję się rozglądać. Nic. Głupiec ze mnie. Pewnie, że tak. Czego się spodziewałem? Kogo wypatruję? Czy po to właśnie wróciłeś? W takim razie nic nie rozumiesz, wciąż nic a nic nie zrozumiałeś. Chce mi się śmiać na samą myśl o tym, jaki to ze mnie palant.