Wygasiłem ekrany.
Północ. Dokładnie środek nocy. Dla mnie jest już po wszystkim.
Powoli podszedłem do dobudowanego przez automaty małego hibernatora. Po wszystkim. Już jestem starszy od Avii o te kilkanaście lat. Teraz dopiero uprzytomniłem sobie, że przez cały czas nie pomyślałem o niej i o sobie. Nie dlatego, żebym musiał się przed tym bronić. Po prostu nie pomyślałem. A jeśli chodzi o rodziców… no cóż, może rzeczywiście będziemy teraz bardziej razem. Nie dłużej, jak mówili, tylko właśnie bardziej. Od jutra.
Tak, to już jutro. Odetchnąłem głęboko. Rozłożyłem fotel i sprawdziłem przekaźniki. Wszystko tylko czekało.
Zgasiłem światło.
Wydało mi się, że nade mną nie ma nic, tylko przestrzeń. Że słyszę tamte obce przerywane sygnały, tkwiąc w nieruchomym statku obok innych pilotów i wraz z nimi odmierzając czas do możliwego spotkania i nieco bardziej możliwego powrotu.
Czterdzieści lat. Jutro.
Ręka opadła mi na przycisk. Wszystkie czujniki przygasły, chwilę jeszcze ich wskazówki, okienka z cyframi, wykresy rozpływały się w ciemności, po czym zniknęły.
Położyłem się w fotelu. Ręce wyciągnąłem wzdłuż bioder. W prawej dłoni zaciskałem ostatni, jajowaty przekaźnik. Czułem ciężar wybiegających z niego pajęczych kabli. Dotknąłem przełącznika i rozwarłem palce. Usłyszałem głuchy stuk. Przekaźnik zsunął się z fotela i upadł na podłogę. Ale odgłos jego upadku pozostał. Stopniowo stawał się wyższy, bardziej metaliczny. Zamknąłem powieki. Próżnia dokoła stała się głębsza, ale tuż nade mną zawisł wielki dzwon, w który trącają promienie gwiazd.
Uśmiechnąłem się.
— To tylko cisza — powiedziałem.
W twarz uderzył mnie pierwszy lodowaty podmuch gazu usypiającego. Nie przestałem się uśmiechać.
— To tylko cisza — powtórzyłem i zasnąłem.