Urwał i stał bez ruchu zapatrzony w okno.
To dopełniło miary. Od kiedy dotknąłem stopą stacji orbitalnej, stale ktoś zapowiada, co to się jeszcze nie stanie.
— A propos bajki — powiedziałem. — Kiedy byłem mały, odwiedzał nas pewien fotonik, daleki kuzyn ojca. Za każdym razem przynosił mi coś w prezencie. Stawał w progu, trzymał ręce za plecami i kazał mi zgadywać, co tam ma. Trwało to czasem i dwadzieścia minut. Doszło do tego, że na jego widok uciekałem przez okno. Ten gabinet mieści się na siódmym piętrze i…
— Przestań — Oneska machnął niecierpliwie ręką. — Już kończę. Otóż projekt, o którym mówiłem, przedostał się do publicznej
wiadomości. Bywa czasem, że coś, nie wiedzieć jak i kiedy, staje się nagle tematem dnia i to tematem bulwersującym wszystkie środowiska. Przypuszczam, że nasz biomatematyk poczuł się zaskoczony nie mniej od pozostałych specjalistów, zgrupowanych w zespołach. Kiedy pojął, co się święci, był już na ustach wszystkich. Pierwsi podchwycili jego ideę ekolodzy z nieprzebranymi zastępami sympatyków. Zawtórowali im, rzecz jasna, biochemicy i bionicy, ci od procesów przystosowawczych, a tych z kolei poparli biomatematycy, którzy ujrzeli szansę sprawdzenia swoich teorii na skalę nie spotykaną w historii cywilizacji. Potem głos zabrali ekonomiści i lekarze. Od tego momentu, niepostrzeżenie, projekt wszedł w fazę realizacji. Grubo przed debatą w Radzie i oficjalnymi decyzjami. Nie, żeby ktoś świadomie działał metodą zaskoczenia. Powtarzam, nie potrafię wyjaśnić, jak właściwie toczyły się losy całego przedsięwzięcia. W pierwszej fazie bieg wydarzeń był tak niewiarygodnie szybki, że wszelkie postanowienia zapadały po konkretnych faktach, zamiast je wyprzedzać. Sam niezbyt dobrze rozumiem…
Mogłem mu wierzyć. Całe jego zachowanie świadczyło wyraźnie, że jest coś, czego nie rozumie. Lub nie chce rozumieć.
Dochodziła dziesiąta. W mieście od kilku godzin panuje normalny ruch. Ulice wyglądają jak zamknięte w kręcącym się kalejdoskopie.
Za oknem sunęły chmury. Na ich tle ostro rysowały się poważne sylwetki transportowców i niezliczone przecinki żyrolotów.
Milczeliśmy obaj dłuższą chwilę. Wreszcie Oneska zdecydował się oderwać wzrok od krajobrazu za oknem. Westchnął i wymruczał:
— Przynajmniej odeśpię wszystkie przepracowane noce, ziemskie i kosmiczne… no dobrze — powiedział już normalnym tonem. — Odpowiednio zaprogramowane pole siłowe zastępuje w praktyce każde tworzywo konstrukcyjne, łącznie z takimi, o których dopiero marzyli nasi technolodzy. Umożliwia na przykład pokrycie kuli ziemskiej dachem nieprzenikliwym dla cząstek elementarnych, dla każdego promieniowania, jakie uznamy za niepożądane. W ten sposób do pomyślenia jest, uważaj teraz — podniósł głos — przekształcenie planety w jedną wielką sypialnię. Budowa domów mieszkalnych stałaby się anachronizmem i człowiek mógłby zrealizować swoje odwieczne marzenie o zespoleniu z przyrodą. Tylko jaką przyrodą? Mamy kilkaset rezerwatów, a poza tym? Każde dziecko wie, jak wyglądają nasze lasy i rzeki. Co z tego, że od stu lat utrzymujemy w dynamicie biosfery bilans zerowy? Powstrzymany został proces niszczenia. Jednak na wyrównanie strat poniesionych w poprzednich epokach nie możemy sobie pozwolić, nie chcąc osłabiać tempa rozwoju cywilizacji, co w praktyce równałoby się regresowi. W szczytowej fazie kryzysu, w dwudziestym pierwszym wieku, ten uczony, o którym mówiłem, wystąpił z przekorną raczej niż konstruktywną propozycją, żeby po prostu wszystkich ludzi położyć spać na kilkadziesiąt lat. Zdaje się, że wtedy właśnie zaczęto szerzej stosować hibernację, przynajmniej w lecznictwie. Lasy odrosną — argumentowali projektodawcy — odrodzi się życie w wodach, nastąpi rekonstrukcja gleby i cała biosfera odzyska dziewiczą świeżość. Oczywiście, nikt nie potraktował tego serio. Nawet gdyby już wtedy urodził się taki Hanek i wystąpił ze swoją teorią pola, a następnie obliczył jej zastosowania, współcześni konstruktorzy nie mogli marzyć o budowie komór hibernacyjnych dla setek ludzi. Co dopiero miliardów. Tak… — urwał i zamyślił się.
— A my dysponujemy już zarówno teorią — powiedziałem cicho — jak i określoną swobodą technologiczną…
W gabinecie powiało chłodem. Miałem ochotę odwrócić się na pięcie i wyjść stąd, zanim ten człowiek powie swoje do końca.
Oneska zmierzył mnie spojrzeniem.
— Tak — rzekł twardo. — Teraz mamy wszystko, co trzeba, aby zrealizować ten stary projekt. Oczywiście, nie będziemy budować pola wokół całej Ziemi. To już nie kwestia technologii, lecz bezpieczeństwa. Stymulatory muszą być zaprojektowane na podstawie matematycznego modelu niezawodności. Ich zasięg nie może przekraczać ściśle określonego obszaru. Poza tym świat odcięty od wolnej gry sił natury nie odzyskałby owej dziewiczości, o której wspomniałem. No i wreszcie nie wolno ryzykować awarii, która mogłaby ludzkości przynieść totalną zagładę. Będzie kilkanaście centralnych hibernatorów, w rejonach najgęściej zamieszkanych. Realizacja projektu równowagi biologicznej, bo tak brzmi jego oficjalna nazwa, rozpocznie się…
— Kiedy? — przerwałem.
— Dziś wieczór.
Dłuższą chwilę panowała cisza.
— A gdybyśmy my, ja i Al, wylądowali jutro? Pojutrze? Wzruszył ramionami.
— Ktoś musiałby zostać, żeby was przyjąć. Ale wylądowaliście wczoraj. Trzymajmy się faktów.
— Dobrze — skinąłem głową. — Zasną… wszyscy?
— Uhm… Praktycznie wszyscy. Poza kilkoma… ale o tym może za chwilę.
— Jak to zostało przyjęte? Zawahał się przez moment.
— Co masz na myśli?
— Nic ponad to, co powiedziałem. Czy nie było jakichś protestów, czy wzięto pod uwagę ewentualne kontrargumenty…
— Protestów?… No, oczywiście, tu i tam odzywały się pojedyncze głosy… A co się tyczy kontrargumentów, czy chciałbyś może dołożyć coś od siebie?
W jego głosie zabrzmiało ożywienie.
— Jeżeli nadal ma pan zamiar odpowiadać mi pytaniami, to lepiej skończmy z tym od razu. Dlaczego właściwie nie wprowadziliście informacji o tej „równowadze biologicznej” do programu datora?
— Uważano, że lepiej będzie, jeśli dowiecie się ode mnie. Trudno o wymianę myśli z datorem… a rzecz jest istotnie szokująca. Nie da się przewidzieć reakcji człowieka, który wraca z gwiazd i od razu wpada w sam środek całego zamieszania…
— To jest i zamieszanie? Wyprostował się.
— Lepiej rzeczywiście skończmy jak najprędzej. Słuchaj: dziś wieczór zmieniamy czasową relację rozwoju naturalnego środowiska planety i ewolucji naszej cywilizacji. To znaczy, zatrzymujemy tę ostatnią, żeby dać szansę biosferze. W sąsiedztwie wielkich skupisk ludności zainstalowano generatory pól siłowych, które na wydzielonych obszarach stworzą zamknięte kopuły. W ich wnętrzu będą panować warunki identyczne jak w każdym większym hibernatorze. O dziesiątej wieczorem ludzie opuszczają swoje domy, zbierają się na terenach otoczonych emitorami pola i zostaną izolowani od powierzchni gruntu płaszczyzną, taką, z jakich buduje się, powiedzmy, ściany domów. Albo karoserie pojazdów… widziałem, że w drodze do miasta nie dawało ci to spokoju. Następnie otworzymy nad sobą parasole siłowe. I to wszystko. Za osiemdziesiąt lat… początkowo była mowa o okrągłym stuleciu, ale obliczono, że proces utleniania wód będzie przebiegać w postępie geometrycznym, więc można ten okres skrócić. Zresztą, to nie ma znaczenia. Za osiemdziesiąt lat — powtórzył — ludzie zbudzą się jak codziennie po dobrze przespanej nocy i przystąpią do normalnych zajęć. Czas, jaki stracimy na niezbędne uruchomienia i remonty, nie odgrywa w tej kalkulacji żadnej roli. Energetyka nie przerwie pracy ani na chwilę. Tym zajmą się automaty… zbudowane także na podstawie matematycznych modeli niezawodności. Inne przypilnują porządku w miastach, fabrykach, na drogach, lotniskach… wszędzie. W świadomości pokolenia Ziemian.nie może dojść do najmniejszych zaburzeń. Najzwyklejsza noc. Rankiem zbudzimy się jako gospodarze doskonale zregenerowanej biosfery, z jej naturalną dynamiką. Wszystkie środowiska odzyskają pierwotną rozrodczość. Z bibliotek lekarskich znikną całe opasłe tomy poświęcone chorobom postresowym, nękającym już chyba dziesiątą populację. Ziemia zdąży zasymilować miliardy ton odpadków, tamujących teraz przepływ tlenu między powierzchnią a warstwą skał macierzystych. Obecnie nie zatruwamy już atmosfery, ale nie jesteśmy w stanie zlikwidować skutków wielowiekowego pochodu cywilizacji. Jonosfera jest dziurawa jak sito. Dwutlenek węgla i kurz, czyli kombinacja śmierci cieplnej ze śmiercią lodową, wciąż unoszą się nad nami niby wizja okrutnego boga wieszczącego zagładę. Zbudzimy się w powietrzu doskonale czystym. To samo dotyczy wód. A poza tym… Urwał. W jego oczach zapalił się przekorny błysk.