– Nie.
– Zagrożony?
– Co ma pan na myśli? Daley przeczytał z kartki:
– Dorosła zaginiona osoba przebywająca w towarzystwie innej osoby w okolicznościach wskazujących na to, że grozi je niebezpieczeństwo.
– Nie wiem. Już mówiłam. Wyszedł wczoraj wieczorem…
– Zatem nie – powiedział Daley. Przesunął wzrokiem po kartce. – Numer trzy. Wbrew woli. Porwany lub uprowadzony.
– Nie wiem.
– Dobrze. Czwarty punkt. Ofiara katastrofy. Na przykład pożaru lub awarii samolotu.
– Nie.
– I ostatni punkt. Czy jest młodociany? No, to już wyjaśniliśmy. – Odłożył kwestionariusz. – No tak. Nie można wprowadzić osoby do bazy, jeśli nie spełnia żadnej z tych kategorii.
– A więc jeśli ktoś po prostu znika, nic nie robicie?
– Tak bym tego nie ujął, proszę pani.
– A jak?
– Nie mamy żadnych dowodów na to, że popełniono przestępstwo. Jeśli jakieś uzyskamy, natychmiast podejmiemy odpowiednie działania.
– Zatem teraz nic nie zrobicie?
Daley odłożył długopis. Pochylił się, opierając przedramiona na udach. Ciężko sapał.
– Mogę być szczery, pani Lawson?
– Proszę.
– W większości takich spraw, nie, co ja mówię, w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto, małżonek po prostu odszedł. Z powodu kłopotów małżeńskich. Albo kochanki. I nie chce, żeby ktoś go znalazł.
– Nie w tym przypadku. Pokiwał głową.
– I w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto właśnie to słyszymy od żony.
Jego protekcjonalny ton zaczynał ją wkurzać. Czuła się nieswojo, powierzając swój problem temu młodzikowi. Nie powiedziała mu wszystkiego, jakby w obawie, że wyznając całą prawdę, popełniłaby zdradę. A ponadto, kiedy dobrze się nad tym zastanowić, jak by to zabrzmiało?
„No cóż, widzi pan, odebrałam z Photomatu zdjęcia zrobione w sadzie w Chester i znalazłam między nimi tę dziwną fotografię, a mój mąż powiedział, że to nie on i właściwie trudno powiedzieć, ponieważ zdjęcie jest stare, a potem Jack wyszedł z domu…”.
– Pani Lawson?
– Tak?
– Rozumie pani, co mówię?
– Tak sądzę. Uważa mnie pan za histeryczkę. Mąż ode mnie uciekł, a ja próbuję napuścić na niego policję, żeby sprowadziła go z powrotem. Zgadza się?
Zachował niezmącony spokój.
– Musi pani zrozumieć. Nie możemy rozpocząć dochodzenia, dopóki nie uzyskamy dowodów, że popełniono przestępstwo. Takie są przepisy NCIC. – Ponownie wskazał formularz i dodał poważnym tonem: – Czyli National Crime Information Center *.
Miała ochotę przewrócić oczami.
– Nawet gdybyśmy znaleźli pani męża, nie moglibyśmy Pani powiedzieć, gdzie przebywa. To wolny kraj. On jest dorosły. Nie możemy go zmusić do powrotu.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
– Moglibyśmy wykonać kilka telefonów, może trochę dyskretnie popytać.
– Wspaniale.
– Będzie mi potrzebna marka i numer rejestracyjny pojazdu.
– To ford windstar.
– Kolor?
– Ciemnoniebieski.
– Rocznik? Nie pamiętała.
– Numer rejestracyjny?
– Zaczyna się na M. Funkcjonariusz Daley popatrzył na nią. Grace poczuła się: jak idiotka.
– Na górze mam kopię dowodu rejestracyjnego – powiedziała. – Mogę sprawdzić.
– Czy korzystacie z karty EZ, przejeżdżając przez płatne odcinki drogi?
– Tak.
Funkcjonariusz Daley kiwnął głową i zapisał to sobie. Grace poszła na górę i znalazła zapasowy dowód rejestracyjny. Za pomocą skanera zrobiła kopię i oddała ją funkcjonariuszowi Daleyowi. Znów coś zapisał. Zadał kilka pytań. Grace trzymała się faktów: Jack wrócił z pracy do domu, pomógł jej położyć dzieci spać, zapewne pojechał na zakupy… i to wszystko.
Po mniej więcej pięciu minutach Daley wyglądał na usatysfakcjonowanego. Uśmiechnął się i powiedział, żeby się nie martwiła. Popatrzyła na niego.
– Odezwiemy się za kilka godzin. Jeśli do tego czasu nic: się nie wyjaśni, jeszcze porozmawiamy.
Wyszedł. Grace ponownie spróbowała zadzwonić do biura l Jacka. Wciąż nikt nie odpowiadał. Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Zaraz otworzą Photomat. Dobrze.
Chciała zadać kilka pytań Joshowi Koziej Bródce.
6
Charlaine Swain włożyła nowo zakupiony przez Internet komplet bielizny – koronkowy gorsecik i takież stringi – po czym odchyliła zasłonę w oknie sypialni.
Coś było nie tak.
Wtorek. Dziesiąta trzydzieści rano. Dzieci Charlaine w szkole. Jej mąż Mikę pewnie tkwi za swoim biurkiem w mieście, ze słuchawką telefonu wciśniętą między ucho a ramię, nerwowo podwijając i opuszczając rękawy koszuli, której kołnierzyk z dnia na dzień staje się ciaśniejszy, lecz wybujałe ego nie pozwala mu przyznać, że powinien nosić o numer większą.
Jej sąsiad, ten wstrętny padalec Freddy Sykes, powinien być już w domu.
Charlaine zerknęła w lustro. Nie robiła tego zbyt często. Nie musiała sobie przypominać, że jest już po czterdziestce. Postać w lustrze chyba wciąż była kształtna, niewątpliwie dzięki fiszbinom gorsetu, ale to, co kiedyś było krągłe i jędrne, teraz zwiotczało i opadło. Och, Charlaine się starała. Chodziła na jogę, w tym roku ta bo lub step trzy razy w tygodniu. Utrzymywała formę, tocząc z góry przegraną walkę z bezlitosnym czasem.
Co się z nią stało?
Na chwilę zapomnijmy o wyglądzie. Za młodu Charlaine Swain była jak żywe srebro. Miała w sobie radość życia. Była ambitna i przebojowa. Wszyscy tak mówili. Charlaine miała tę bożą iskrę i wprost tryskała energią, ale gdzieś, kiedyś życie, zwyczajne życie, ją zgasiło.
Czy to wina dzieci? Albo Mike'a? Kiedyś nie mógł się mą nasycić, kiedyś widząc jaw takim stroju wytrzeszczyłby oczy i ślinił się. Teraz, kiedy przechodziła obok, ledwie na nią spojrzał.
Kiedy to się zaczęło?
Nie potrafiła powiedzieć. Wiedziała, że stało się to stopniowo, tak wolno, że niemal niezauważalnie, aż, niestety, było fait accompli. To nie tylko jego wina. Zdawała sobie z tego sprawę. Jej pociąg osłabł, szczególnie podczas ciąży, karmienia, opieki nad niemowlętami. To chyba normalne. Wszyscy przez to przechodzą. Mimo to żałowała, że nie starała się bardziej, zanim chwilowe zmiany nie zmieniły się w trwałą apatię.
Jednak pozostały jej wspomnienia. Kiedyś Mikę był taki romantyczny. Robił jej niespodzianki. Pożądał jej. Kiedyś, chociaż może to zabrzmi wulgarnie, pieprzył ją jak szalony. Teraz chciał tylko szybkiego spełnienia, mechanicznego i sprawnego: ciemność, pomruk, odprężenie, sen.
Rozmawiali tylko o dzieciach: planach lekcji, godzinach powrotów, pracach domowych, wizytach u dentysty, meczach szkolnej ligi, treningach koszykówki, szkolnych zabawach. To jednak też nie było tylko winą Mike'a. Kiedy Charlaine szła na kawę z sąsiadkami, na spotkania matek w Starbucks, toczone tam rozmowy były tak jałowe, tak nudne, tak skupione wyłącznie na dzieciach, że chciało jej się wyć.