– Nawiasem mówiąc, podbiłaś ich szturmem. Wszyscy się tobą zachwycili. Sylvia nie da ci żyć, póki jej nie zdradzisz, gdzie kupujesz swoje szmatki. Wyglądasz w każdym calu na nowojorską elegantkę, prosto z Piątej Alei! To nowa suknia, prawda?
– Raczej nie. Mam ją od trzech lat. – Dory uśmiechnęła się promiennie. Wszystko było już w porządku: wreszcie ją dostrzegł i prawił jej komplementy. A przed chwilą miała wrażenie, że całkiem o niej zapomniał! Tymczasem podobała mu się – i ona sama, i jej kreacja. Był z niej dumny.
– Kiedy zaczynają się twoje wykłady?
– W następny piątek załatwię ostatnie formalności. Katy wykonała za mnie całą papierkową robotę i odwaliła wszystkie telefony. Nie przewiduję żadnych problemów.
– Jesteś pewna, że uda ci się pogodzić studia z pracą dla redakcji, nie mówiąc już o domu?
Znowu to samo! Prowadzenie domu. Gospodarstwo domowe. Czy chciała zostać gospodynią domową?
– Jasne, że sobie poradzę. Jest nas tylko dwoje, więc co to za gospodarstwo? Ani ty nie jesteś bałaganiarzem, ani ja. Jeśli każde z nas będzie po sobie sprzątać, nie powinno być żadnych problemów. W razie potrzeby mogę raz na tydzień wziąć sprzątaczkę. Nie martw się, zostaw to wszystko mnie, Griff – powiedziała zdecydowanie. Czy rzeczywiście wierzyła we własne siły? Gdyby znalazła się znów w Nowym Jorku, w redakcji „Soiree”, wśród znajomych ludzi i dobrze znanych spraw, jej pewność siebie byłaby zupełnie usprawiedliwiona. Tutaj jednak, w Waszyngtonie, wszystko było nieznane: obcy ludzie, nowe układy, stresujący powrót na studia, prowadzenia domu dla siebie i Griffa…
Przecież nawet nie wiedziała, gdzie znajdują się sklepy spożywcze i gdzie można dostać dobre steki! A pralnie chemiczne… Dory odpędziła od siebie ogarniające ją wątpliwości. Musi sobie jakoś poradzić! Z uśmiechem postanowiła, że nie będzie się niczym martwić z góry. – Może wrócimy do motelu? Będziemy tam nareszcie sami. Tylko we dwoje.
– W dodatku umiesz czytać w myślach! – uśmiechnął się w ciemności Griff. – Przysuń się bliżej i weź mnie za rękę!
Dory ujęła jego dłoń i mimo woli zadrżała.
– Zimno ci? – spytał Griff. – Wieczory, nawet w Wirginii, bywają chłodne o tej porze roku. Jesień za pasem, to już prawie połowa września! Zostało nam tylko siedemnaście weekendów na zakup gwiazdkowych prezentów! Myślisz, że zdążymy?
Dory roześmiała się.
– Co mi tu mówisz o Gwiazdce, kiedy dopiero zabieram się do urządzania naszego domu! No i do rozpoczęcia studiów… – ściszyła głos, nagle zabrakło jej tchu. – Gwiazdka! Nasze pierwsze wspólne Boże Narodzenie, Griff!
– I dom. Nasz wspólny dom, Dory! – Przedrzeźniał jej egzaltowany ton, droczył się z nią. Potem dodał już serio: – Zgodzisz się, żebym zaprosił moją matkę na święta, przynajmniej na kilka dni?
– Oczywiście. Jeśli sądzisz, że zechce nas odwiedzić…
– Mama nie ma zwyczaju nikogo osądzać, Dory. Powinnaś to wiedzieć. Na pewno chętnie spędzi z nami święta.
– Jeśli już mówimy o swoich krewnych… mam przecież tę pomyloną ciotkę…
– Załatwione! – Griff mocno uścisnął jej dłoń. – Zaprosimy także Pixie!
Dory oparła się wygodnie, nadal trzymając Griffa za rękę; ich splecione dłonie spoczywały na jego udzie. Czuła grę muskułów, gdy naciskał pedał gazu lub hamulec. Miło było wiedzieć, że Griff myśli już o Gwiazdce, a ona zajmuje w jego planach czołowe miejsce. W ich życiu pojawi się jakaś stabilizacja, krzepiące poczucie bezpieczeństwa. U boku Griffa wiedziała z góry, gdzie i jak spędzi Boże Narodzenie. Koniec z wypadami za granicę w czasie świąt. Nie będzie zjeżdżać po zaśnieżonych stokach ani wylegiwać się w słońcu na wyspach Bahama w gronie osób wolnych jak ona od wszelkich stałych więzów. Grudniowe święta spędzi tutaj, z człowiekiem, którego kocha, w ich własnym domu. Nawet lepiej, jeśli nie będzie tej spontaniczności w układaniu planów.
Gdy oboje znaleźli siew motelu i zamknęli drzwi, Griff wziął ją w ramiona i leciuteńko ugryzł poniżej ucha. Znowu był czułym kochankiem, takim jak zawsze! Jego ręce powędrowały niecierpliwie ku maleńkim guziczkom na plecach Dory; zaczął pospiesznie rozpinać suknię, chcąc jak najszybciej dotrzeć do mlecznej skóry ramion i piersi.
Zrzucali zawadzające im ubrania, pieszcząc się i całując tak żarliwie, jakby nigdy przedtem się nie kochali.
Ręce Dory były gorące, natarczywe; sunęły po jego ciele zachłannie i z premedytacją.
– Nie ma pospiechu, najmilsza – szepnął jej do ucha Griff. – Przed nami cała noc miłości… Nie zamierzam zmarnować ani jednej minuty. – Przycisnął wargi do jej szyi, a ton jego głosu napełnił Dory drżeniem. – Powoli, kochanie, powoli…
Wziął ją na ręce i zaniósł na łóżko; tuląc Dory do siebie, zdjął narzutę i złożył ostrożnie ukochaną na gładkiej pościeli.
Stał przez dłuższą chwilę, wpatrując się w nią, zachwycony widokiem smukłego ciała; wędrował spojrzeniem od wąskich bioder do doskonałych, drobnych, lecz cudownie kształtnych piersi. Ogień płonący w jego lędźwiach uderzył mu do głowy; był jak pijany, czuł tak wielkie pożądanie, że aż sprawiało mu to ból. Gdy Dory wyciągnęła ku niemu ramiona, z jękiem padł na łóżko obok niej, obejmując ją z całych sił i przyciągając jak najbliżej.
Dory kręciło się w głowie z niecierpliwego oczekiwania. Jej ciało było gotowe na przyjęcie ukochanego, garnęło się ku niemu spragnione, tęskniące za jego dotykiem, za całkowitym oddaniem. Wiedziała jednak, że Griff nie weźmie jej pospiesznie – będzie to powolne, wnikliwe poznawanie jej ciała, równoczesne branie i dawanie, a zarazem sięganie po swoją własność. I dopiero wówczas, gdy Dory rozpaczliwie poczuje jego brak w swym wnętrzu, weźmie ją, wypełniając po brzegi jej świat, stapiając ją ze sobą.
Ich usta zwierały się, języki igrały ze sobą, a Griff obejmował ją tak mocno, że ledwie mogła oddychać. Przykuł jej ciało do swego, zmysły uniosły Dory na jakieś zawrotne wyżyny. O niczym już teraz nie myślała, wszystko zastąpił jej dotyk jego dłoni i warg.
Objęła rękami ciemną głowę ukochanego, tuliła ją, całowała go w usta, brodę, zmarszczki pomiędzy brwiami. Wąsy Griffa łaskotały i podniecały ją, wzbogacając pieszczotę ust; jego wargi wydawały się przez kontrast jeszcze delikatniejsze i gorętsze.
– Kochaj mnie, Griff, kochaj mnie! – zaklinała go. Jej niski, gardłowy głos zmienił się w pierwotny krzyk pożądania. Ten dźwięk, rozlegający się w ciszy pokoju, sprawił, że namiętność Griffa wybuchnęła płomieniem. Nakrył Dory swym ciałem, objął mocno muskularnymi udami i pieścił umiejętnie jej rozpalone ciało. Przyciągnęła jego głowę do swych piersi, jakby ofiarowując mu je. Wargi Griffa objęły najpierw jeden naprężony pączek, potem drugi – przygryzał je, drażnił, zakreślał wokół nich językiem pieszczotliwe kręgi. Jego usta powędrowały niżej po płaszczyźnie brzucha Dory, docierając aż do miękkiego, cienistego zagłębienia między udami.
Dory prężyła się pod dotykiem jego ust; jej głowa miotała się na poduszce to w jedną, to w drugą stronę, jakby protestując przeciwko tej cudownej napaści na zmysłowe ciało. Wczepiła się palcami w ciemne, gęste włosy Griffa, poruszając się bezwolnie pod wpływem jego podniecających pieszczot. Gdy wreszcie przyszło zaspokojenie, odczuła je jak falę odpływu opuszczającą jej ciało, jak nagły wydech. Unosiła się teraz wysoko, płynęła na chmurze, cały świat sprowadzał się do dotyku warg Griffa na jej ciele, do ich wzajemnych pieszczot.