Naprawdę opuszczała Nowy Jork! W najśmielszych snach Dory nie wyobrażała sobie, że zamieszka gdzieś indziej. To było jej miasto, bliscy jej ludzie! Tu była Pixie. Tu mieszkali jej rodzice. Tutaj pracowała. Teraz była bez pracy. Teraz była wolnym duchem! Miotały nią sprzeczne uczucia.
Jakby powiedziała Pixie: „Wóz albo przewóz!” Podjęła już decyzję. Musiała teraz tylko konsekwentnie się jej trzymać. Nie wyrzekła się zresztą definitywnie swej kariery. Będzie nadal pracować w swoim zawodzie, co prawda w niewielkim wymiarze. Wywiady na zlecenie redakcji sprawią, że nie straci całkiem kontaktu z „Soiree”. A ukończone studia będą w przyszłości wielkim atutem. Może doktorat nie przyczyni się w sensie dosłownym do zrobienia kariery, ale literki „dr” przy nazwisku z pewnością nie zawadzą! Jakby na to nie spojrzeć, „doktor Dory Faraday” wygląda imponująco. Kiedy nadarza się szansa, czemu jej nie wykorzystać? Wszystko się ułoży, gdy tylko zaaklimatyzuje się w nowym domu. Zawsze najlepiej pracowało się jej w stresie, gdy jedna sprawa goniła drugą. Nigdy nie przerażały jej napięte terminy. Gotowa jest na wszystko, byle tylko być razem z Griffem. Na wszystko!
Czy popełniła błąd, zostawiając sobie otwartą furtkę, możliwość powrotu do „Soiree”? Czy nie lepiej było spalić za sobą wszystkie mosty? Ale w takim wypadku nie miałaby dokąd powrócić, gdyby się coś popsuło między niąa Griffem. Boże, co też jej przychodzi do głowy?! Nie można zaczynać nowego życia od takich pesymistycznych przewidywań! Powinna potraktować możliwość powrotu do „Soiree” jako alternatywne rozwiązanie. Może je wykorzystać lub z niego zrezygnować. Wybór będzie należał do niej.
Cholera, nie myślała, że to będzie takie trudne! Tu przecież koncentrowało się całe jej życie. „Boże, uchroń mnie przed popełnieniem omyłki!” – modliła się w duchu. Ale nie – podjęła przecież słuszną decyzję. Griff był w jej życiu najważniejszy. Kochała Griffa. Jej szczęście polegało na przebywaniu razem z nim. A praca to tylko praca!
Złośliwy chochlik przycupnął jej na ramieniu: „Jeśli to prawda, to czemu nie wyjdziesz za Griffa? Dlaczego nie zwiążesz się z nim na całe życie, zamiast… jak to tam określasz w głębi ducha?” – Dory tylko wzruszyła ramionami w nadziei, że spłoszy nieproszonego gościa i zagłuszy jego szept. Zawsze niepokoił ją, gdy była w rozterce.
A więc w drogę! Podjęła właściwą decyzję! Serce jej mówiło, że postępuje słusznie, a to powinno wystarczyć! Tylko Griff się dla niej liczył! Cała reszta jest nieważna.
Dory pożegnała się ze swą najbliższą sąsiadką Sarą. Obiecały sobie, że będą w kontakcie. Sara wręczyła jej termos, ponieważ obawiała się, że Dory będzie pędzić do Wirginii jak szalona i nie znajdzie czasu na żadne postoje. Dory podziękowała jej i ruszyła załadowanym po brzegi kombi, uginającym się pod ciężarem. Dzięki Bogu, że Griff odleciał do Waszyngtonu samolotem, zostawiając jej samochód!
Tuż po dziewiątej Dory sięgnęła po termos i włączyła radio. Ktoś śpiewał o miłości, która przetrwa wieki. Dory zmieniła stację. Natrafiła na Willie Nelsona. Dory uśmiechnęła się. Griff ubóstwiał tego nieco już przebrzmiałego, hałaśliwego wokalistę. Miał wszystkie jego płyty i kasety; potrafił siedzieć i słuchać go w zachwycie całymi godzinami. Mówił, że Willie działa uspokajająco – nawet na zwierzęta. Pewnie postara się, by jego nagrania rozbrzmiewały w nowej klinice.
O wpół do dwunastej Dory wjechała na przydzielone jej miejsce na Parkingu. W pobliżu krążyły Sylvia i Lily (z wózeczkiem dziecinnym) w towarzystwie Duke’a, dozorcy domu, który trochę za bardzo kleił się do Sylvii. Lily uśmiechnęła się radośnie i uściskała Dory. „O Boże! – pomyślała Dory – Już prawie południe, a Sylvia wygląda, jakby dopiero co wstała z łóżka!” Wyraz jej twarzy dobitnie świadczył, co tam robiła. Tylko z kim: Johnem… czy może z Duke’em?
– Od dawna już tu jesteście? – spytała.
– Ach, kochanie! Całe wieki. O ósmej byli tu faceci od telefonu. O wpół do dziesiątej zainstalowali wam zmywarkę i suszarkę. Zadzwonili z firmy przewozowej, że będą tu o drugiej. Przed chwilą dostarczono lodówkę. Już podłączona i działa.
Dory spojrzała pytająco na Lily.
– Ja dopiero przyszłam! – odparła. – Mały Rick spał długo. Potem musiałam go wykąpać i nakarmić. Później znowu zachciało mu się jeść. Ale teraz już jestem i chętnie ci w czymś pomogę, o ile mały Rick będzie grzeczny.
Duke uśmiechnął się, dziarskim krokiem podszedł do samochodu i zaoferował swą pomoc przy noszeniu ciężkich pak.
– Widziałaś kiedyś takie muskuły?! – szepnęła Sylvia.
– Nie przypominam sobie – odparła Dory i pochyliła się, by wyjąć z wozu jakieś pudło.
– Postarałam się o kawę, a Lily przyniosła jagodzianki domowej roboty – poinformowała ją Sylvia.
– A gdzie Griff? – zapytała Dory.
– Jest w McLean, leczy konie senatora. John pojechał razem z nim. Zobaczysz go późnym wieczorem albo jutro, jeśli będą musieli zostać na noc. Wiem, że czujesz się zaskoczona, ale lepiej przygotuj się od razu na podobne niespodzianki. Jakoś się zaadaptujesz. – Widać było od razu, że Sylvia zaadaptowała się doskonale. Ciekawe tylko, czy John wiedział, do jakiego stopnia?
– Przyzwyczaisz się, Dory – powiedziała łagodnie Lily. – Gdybyś się jeszcze postarała o takie cudo jak mały Rick, prawie byś nie dostrzegała nieobecności Griffa.
Cała radość uszła z Dory. Tak czekała na spotkanie z Griffem, a jeśli wierzyć Sylvii, pewnie zobaczy go dopiero jutro! Będzie musiała spędzić samotnie pierwszą noc w ich domu. Nikt jej nie przeniesie przez próg! Griff by to zrobił, była tego pewna. Lubił takie romantyczne gesty.
– Cholera! – mruknęła pod nosem. Oczy Lily natychmiast pobiegły w stronę synka: czy usłyszał to brzydkie słowo?! Zmarszczyła brwi z dezaprobatą. Dory skrzywiła się: odtąd będzie musiała uważać na swój słownik!
– Może weźmiemy się za te jagodzianki, żeby przybyło nam parę kilo? Lily zużywa tony masła, jak się weźmie do pieczenia! – pożaliła się Sylvia. – Duke pewnie będzie taki dobry i pozwoli zagrzać kawę u siebie. Nie masz jeszcze żadnych naczyń, Dory. Już ja to zorganizuję. Idźcie przodem, a ja przyniosę kawę, jak tylko będzie gotowa.
Zanim Dory mogła wyrazić zgodę lub zaprotestować, Lily już ją wyminęła ze swym wózkiem. Duke wykonał trzy rundy i w kombi nic już nie pozostało oprócz rzeczy osobistych Dory. Męska krzepa miała z pewnością swoje zalety! Dory mimo woli zastanowiła się, czy Duke jest równie sprawny w łóżku? Sądząc z wyrazu twarzy Sylvii, uśmiechniętej jak kot z Cheshire, i tam spisywał się na medal. Sylvia zawsze wybierała towar w najlepszym gatunku. „Ciekawe, czy Griff orientuje się w sytuacji” – pomyślała Dory, idąc za Lily z dwiema ciężkimi walizkami. Przenikliwy głosik Sylvii i pseudoteksaski żargon Duke’a świdrowały jej w uszach. Tak bardzo chciała zobaczyć Griffa! Nie potrzebowała Lily z jej dzieciakiem ani Sylvii z garderobą od Saksa i manierami ulicznego wycierucha!