Gdy weszły do mieszkania, Lily zaczęła wyjmować jagodzianki zapakowane w pergamin, plastikową torbę, a na dodatek w metalową folię. Rozłożyła papierowe serwetki w barwną kratkę i ustawiła papierowe talerzyki na jednej z pak. Dory zaciskała zęby, żeby nie kazać jej się wynieść. Nagle zadzwonił telefon, zagłuszony płaczem małego Ricka. Lily próbowała uciszyć dziecko, a Dory wytężała słuch, by usłyszeć, co mówi Griff.
– Kochanie, jak to dobrze, że się odezwałeś! Dopiero co przyjechałam i Sylvia powiedziała mi… Sylvia powiedziała… kiedy wrócisz, Griff? – Dory omal się nie rozpłakała.
– Dopiero jutro. Dzwonię tylko po to, żebyś wiedziała, że o tobie myślę i nie mogę się doczekać, kiedy cię zobaczę. Masz okazję zacząć urządzanie domu: nie będę ci się plątał pod nogami.
– Co powiedziałeś, Griff? Nie słyszę cię, bo hałasuje tu dziecko! – Rzuciła Lily mordercze spojrzenie, ale ona nawet tego nie zauważyła. Im bardziej uspakajała synka, tym donośniej płakał.
– Ma chłopak zdrowe płuca – zaśmiał się Griff.
– Co takiego? Mów głośniej, nic nie słyszę!
– Nieważne, kochanie. Pogadamy jutro. No to do jutra, najmilsza!
– Niech to szlag trafi! Lily, to był Griff! Nie mogłaś uciszyć swojego dzieciaka? W ogóle nie słyszałam, co do mnie mówił! – jęknęła Dory. Miała ochotę wrzeszczeć i wierzgać jak mały Rick. Zamiast tego siadła pod ścianą i zaczęła jeść jagodzianki. Lily najwyraźniej czekała na komplementy. Ostre słowa Dory na temat dziecka widocznie w ogóle do niej nie dotarły.
– Dobre. Całkiem dobre – mruknęła Dory. Gdy Lily zrobiła zawiedzioną minę, dodała. – Pyszne. Bardzo się przy nich napracowałaś? Można je upiec w mikrofalówce?
– Naprawdę ci smakują? Upiekłam wczoraj specjalnie na twój przyjazd. Starczy i dla Griffa. Nie będziesz miała kłopotu z jutrzejszym śniadaniem.
Uwagę Dory odwróciła Sylvia, która wkroczyła do kuchni na swych ogromnych obcasach. Obcisły, cytrynowo-zielony kombinezon z jedwabiu przylegał do niej tak, jakby został wymalowany prosto na skórze. Szyję zdobiły trzy sznurki prawdziwych pereł. Dory dałaby nie wiadomo co za to, żeby mieć choćby jeden z nich. Perły warte były co najmniej cztery tysiące dolarów, a reszta stroju jakieś trzysta. Ciekawe, ile John płaci za swoje ubrania.
– Macie kawę, dziewuszki! Gorąca, aż parzy! Chętnie bym została dłużej i pogadała z wami, ale mam zamówionego fryzjera, a potem pedicure. Zadzwonię do ciebie jutro, Dory, dowiem się, jak sprawy stoją.
– Przecież byłaś u fryzjera dwa dni temu! – powiedziała z wyrzutem Lily.
– Złotko, nie mam zamiaru wyglądać jak czupiradło albo stara baba! Tobie też by nie zaszkodziło, gdybyś o siebie bardziej zadbała! Przydałaby ci się płukanka… I czy nie czas już odstawić tego dzieciaka od piersi? Robisz się coraz grubsza. Musisz wziąć się za swoją figurę!
– Po co? Rickowi to nie przeszkadza. Zajmę się tym, gdy dziecko trochę podrośnie. Teraz chcę cieszyć się nim bez przerwy i karmić go, jak długo będę mogła.
– Jesteś głupia – orzekła krótko Sylvia. – Lubię cię, Lily, ale jesteś prawdziwą kurą domową! No cóż, muszą być i takie! – Sylvia pomachała im ręką i wyszła. Jej obcasy głośno stukały na kamiennych płytkach dróżki.
– Założę się, że przespała się z tym… tym… kowbojem! – syknęła Lily przez zaciśnięte wargi. – Jak można coś podobnego robić?!
– Nic trudnego: wystarczy zdjąć ubranie i wejść do łóżka. Czy nie tak właśnie dorobiłaś się małego Ricka? – odparła ostro Dory i natychmiast pożałowała swych słów, gdyż oczy Lily napełniły się łzami. – Słuchaj, to jej sprawa, nie nasza. No, przepraszam. Zapomnijmy o tym. Może wróć z dzieckiem do domu? Dam sobie radę i chętnie pobędę sama. Też jestem bardzo zmęczona.
– Rick powiedział, żebym tu została i pomogła ci! – zaoponowała Lily. – Będzie na mnie zły, jak tego nie zrobię!
Dory straciła resztę cierpliwości.
– Więc mu o tym nie mów! Dziecko jest wyraźnie śpiące. Zmykaj teraz, a ja doskonale dam sobie radę! Dziękuję, że upiekłaś specjalnie dla mnie jagodzianki. Chętnie wezmę od ciebie przepis, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Twarz Lily rozjaśniła się.
– Jak tylko wrócę do domu, podyktuję ci go przez telefon! Naprawdę nie mogę ci pomóc?
– Naprawdę. No, zmykaj! – odparła Dory macierzyńskim tonem. Gdy tylko Lily z dzieckiem zniknęła jej z oczu, Dory zaryglowała drzwi odetchnęła z ulgą. Wreszcie może teraz szlochać, wrzeszczeć, a nawet i tupać nogami! Zamiast tego jednak zaczęła grzebać w jednym z pudeł i wyciągnęła jedwabistą, cieplutką, pikowaną kołdrę. Poszła na górę do sypialni, rozłożyła ją przed kominkiem i wyciągnęła się na niej. Zdąży się zdrzemnąć przed przybyciem pracowników firmy przewozowej. Łzy wisiały jej jeszcze na rzęsach, gdy zamknęła oczy i zasnęła.
Miała wrażenie, że w tej samej chwili odezwał się telefon. Pomyślała, że to dzwoni Griff, i zataczając się, podeszła do aparatu.
– Halo! – powiedziała sennym głosem.
– To ja, Lily. Właśnie wróciłam do domu i dzwonię do ciebie, jak ci obiecałam, w sprawie tego przepisu na jagodzianki. Masz coś do pisania?
– Jasne – skłamała Dory. – „Rany boskie!” – jęknęła w duchu, wznosząc oczy ku niebu. Słuchała cierpliwie, gdy Lily wyliczała wszystkie składniki i proporcje. – Bardzo ci dziękuję – bąknęła przez zaciśnięte zęby.
O spaniu nie było już mowy. Lepiej przebrać się i wziąć się do roboty. Może Griff zmieni zdanie i mimo wszystko zjawi się dziś wieczorem? Gdyby przewoźnicy ustawili na właściwych miejscach łóżko i resztę mebli, mogłaby zabrać się na dobre do rozpakowywania pudeł.
Dopiero późnym popołudniem Dory uświadomiła sobie, że jest głodna. Rozejrzała się dokoła, by ocenić swoje dzieło. Była z siebie zadowolona. Zaczynało to jakoś po ludzku wyglądać. Jutro zawieszą jej zasłony i powinni dostarczyć fotel, który kupiła jako niespodziankę dla Griffa. Pokryty ciemno-śliwkowym welurem, stanowił idealny akcent kolorystyczny: dzięki niemu gabinet Griffa nie tylko stanie się atrakcyjnym pomieszczeniem, ale będzie się w nim można odprężyć. Dory uśmiechnęła się. Już sobie wyobrażała, jak Griff zdziwi się i ucieszy. Zapyta: „Skąd wiedziałaś, że o tym właśnie marzyłem?” A ona mu odpowie: „Bo mamy podobne upodobania i potrafię czytać w twoich myślach”. Zaczną się całować bez końca, gorąco, do zawrotu głowy. Potem pójdą do łóżka I jak zawsze cały świat zniknie im z oczu…
Wyprowadziła kombi z parkingu i skierowała się w stroną Jefferson Davis Parkway. Dojechała do Fern Terrace i znajdującego się tam „Tramwaju Olliego”. Był to rzeczywiście dawny tramwaj zamieniony w bar na kółkach. Ollie serwował najlepsze na całym wschodnim wybrzeżu hot dogi z chili. Tak przynajmniej głosiła wywieszka. Dory doszła do wniosku, że to święta prawda, gdy zjadła dwa hot dogi na ostro, podane z ociekającymi tłuszczem frytkami po francusku. – Ollie – powiedziała, płacąc rachunek – jesteś chlubą rodu ludzkiego! To najlepsze hot dogi, jakie w życiu jadłam!
Ollie odrzucił głową do tyłu i zaśmiał się. Jego miękkie jak u dziecka włosy z trudem maskowały łysiną. Śmiech miał tak zaraźliwy, że Dory mu zawtórowała.