Выбрать главу

– Sam nie wiem, Dory. Lily należy do tych kobiet, których powołaniem jest stworzenie domu ukochanemu mężczyźnie. Rick ją ubóstwia, widziałaś to na własne oczy.

– Nie pytam, czy to odpowiada Rickowi. Zastanawiam się, czy to dobre dla Lily?

Griff uśmiechnął się, oczy mu zajaśniały, a wargi rozchyliły się pod zabójczym wąsem.

– Właśnie mówię o tym, co dobre dla Lily! Wszystko, kwitnie jak róża! I czy nie wspomniałem przed chwilą, że uczyniliśmy z Johnem wszystko, żeby Rick mógł być w domu z żoną i z dzieckiem? Jeśli to nie jest dobre dla Lily, to już nie wiem, co mogłoby być!

Dory odpowiedziała mu słabym uśmiechem. Nie chciała psuć tego wieczoru nieporozumieniami, ale nie mogła pozbyć się myśli, że Rick i Lily mieli i tak dość czasu dla siebie. Byli od dawna rodziną. A dla niej ubiegła noc miała być pierwszą nocą w nowym domu – i jakoś ani Johna, ani Griffa wcale to nie obeszło! Cóż takiego jest w Lily, że wspólnicy męża starają sieją ochronić i zapewnić jej szczęście? A cóż w niej samej jest takiego, że Griff zupełnie się o nianie troszczy, że bez najmniejszych wyrzutów sumienia postanowił spędzić tak ważną dla ich wspólnego życia noc przy chorej klaczy? Może robiła wrażenie osoby całkowicie samodzielnej, świadomej tego, że kariera i obowiązki zawodowe należy zawsze stawiać na pierwszym miejscu? Dory wstała raptownie i zaczęła sprzątać ze stołu. Nie najlepiej wypadła dziś wieczór we własnych oczach i nie bardzo wiedziała, jak ma postępować. Dlaczego Sylvia ciągle ma być wychwalana za swoje stosunki towarzyskie i „pożyteczne znajomości”, a Lily uwielbiana jako wzór żony i matki? Co z nią, Dory? I kiedy wreszcie Griff zdobędzie się na pochwałę tego, czego dokonała w ich domu?

Wstawiając do zlewu naczynia, Dory spróbowała przemówić sobie do rozumu. Jest inteligentną kobietą, ale w tej chwili brakuje jej celu w życiu – nie licząc urządzania domu. Musi się na czymś skoncentrować. Zawsze tak robiła. Skupiała się na swojej pracy, na ludziach, z którymi pracowała, na Griffie. Po prostu musi spojrzeć znów na świat z właściwej perspektywy. „Jutro wszystko się zmieni!” – obiecywała sobie w duchu. Szkoła, nowi ludzie, nowe sprawy, z którymi trzeba się będzie zapoznać. Jutro wszystko znów będzie w porządku.

5

Griff wczesnym rankiem pojechał do kliniki. Na pożegnanie ucałował Dory, która właśnie wkładała kubki do zmywarki.

– Dużo szczęścia w pierwszym dniu studiów! Masz tremę?

– No pewnie! Pamiętaj, że wiele wody upłynęło od czasów, gdy chodziłam na wykłady. Jednak myślę, że w moich szarych komórkach tli się jeszcze trochę życia! – roześmiała się i postukała się w głowę.

Była bardzo stremowana, bardziej, niż chciała się do tego przyznać. Po odejściu Griffa przyłapała się na tym, że zupełnie bez potrzeby poprawia poduszki, wygładza narzutę i szoruje ścierką nieskazitelnie czysty blat stołu. Obeszła cały dom, starając się obiektywnie ocenić wyniki swojej pracy. Miękka szara wykładzina w salonie podkreślała delikatny róż i złamaną biel kominka z włoskiego marmuru. Większość mebli z jej nowojorskiego mieszkania znajdowała się już na właściwych miejscach, jedynie kilka ozdobnych drobiazgów nie zostało jeszcze wypakowanych. Nowoczesne meble z poddasza Griffa – etażerka z metalu i szkła oraz przenośne stoliki – tworzyły uderzający kontrast z jej bardziej tradycyjnymi meblami, krytymi białym aksamitem i adamaszkiem. Wybierze się jutro do miasta i rozejrzy się za poduszkami na kanapę; kilka w kolorze dywanu, reszta ciemno-śliwkowa – przepadała za tą barwą. Może zamówi kilka wielkich poduch, które zastąpią pufy. Jej kolekcja kryształowych przycisków do papieru powinna się doskonale prezentować na szklanym stoliku na wprost kanapy.

Dory potrząsnęła głową. Co też ona wyrabia? Stoi tu i mebluje salonik, a powinna już być na górze i ubierać się!

Wbiegła na schody i znalazła się w sypialni, która – wraz z przylegającą do niej garderobą i łazienką – zajmowała całe pięterko. Tutaj też było jeszcze dużo do roboty. Trzeba zawiesić nowe zasłony, dobrać odpowiednie akcenty kolorystyczne, znaleźć kozetkę i głęboki fotel, które powinny stanąć koło kominka. Musi także postarać się o wosk albo jakiś środek do czyszczenia, żeby przywrócić połysk ozdobnym kozłom, służącym do podtrzymywania szczap płonących w kominku. Kominek z białego, polnego kamienia zbudowany na tle zdobionej sztukaterią ściany. Należało zawiesić na niej jakiś oryginalny gobelin albo kilim.

Spojrzenie Dory padło na tarczę budzika, który stał na nocnym stoliku. Jeśli się nie pospieszy, spóźni się na zajęcia! Kupiła plan miasta, za pomocą którego bez trudu dojedzie do uniwersytetu, ale nic nie widziała o tamtejszych parkingach; nie miała też pojęcia, w którym budynku odbywają się jej wykłady.

Szukając w szufladach bielizny i rajstop, Dory przygryzała niespokojnie dolną wargę. Miała zamiar pojechać wczoraj do Georgetown i rozejrzeć się w terenie, ale jakoś tego nie zrobiła. Jak mogła pozwolić, by przeszkodziły jej w tym domowe zajęcia i przygotowania do wystawnej kolacji? Przecież Griff sam powiedział, że w zupełności wystarczyłyby mu kanapki. Mogła więc wykorzystać czas z większym pożytkiem.

Pędząc pod prysznic, Dory czyniła sobie wyrzuty, że nie przestrzega hierarchii ważności swych obowiązków. Nie powinna była pozwolić, by od studiów odciągnęło ją coś mniej istotnego. Bardzo nie lubiła się spóźniać, u innych też ogromnie ceniła punktualność. Pomyślała, że może całe to bieganie po domu i wynajdywanie sobie rozmaitych zajęć świadczy o tym, że wcale nie pali się tak do powrotu na studia.

W połowie pierwszego dnia zajęć Dory dostała jakiegoś ataku, który Griff określił później jako „napad lęku”. Złapało jato, gdy zaraz po lunchu przechodziła do innego budynku. Zrobiło jej się słabo, poczuła zawrót głowy. Przez chwilę pomyślała, że zaszła w ciążę. Potem zdała sobie sprawę z tego, że to bzdura, i poczuła się jeszcze gorzej. Przysiadła na ławeczce, czekając aż zawrót głowy minie; jej serce trzepotało jak szalone. Zanim powlokła się na wykład, zdążyła już w myślach pożegnać się ze światem i układała w duchu testament. Chciała, żeby jej ciało zostało spalone, a prochy… Boże, co też oni zrobią z jej prochami? Pewnie zażądają ich jej rodzice… a może cioci Pixie na coś by się przydały? Dory nie przyszło nawet do głowy, że i Griffowi mogłoby na nich zależeć. Jeśli już ma umrzeć, to po jakiego diabła siedzi tutaj, na tych kretyńskich wykładach, wmawiając sobie samej i profesorom, że zależy jej na zrobieniu doktoratu?! Beznamiętny głos wykładowcy brzęczał w uszach Dory, ale jej myśli błądziły daleko. W głębi duszy wiedziała, że nic jej nie dolega. To tylko nerwy: za dużo zmian, zbyt szybkich, w prawdziwie morderczym tempie. Jeszcze się nie przystosowała. Trzeba na to czasu.

Upływ czasu odmierzają zegary i kalendarze; miała z nimi do czynienia od lat. Zawsze bacznie śledziła ruch wskazówek zegara, wykreślała każdy miniony dzień w kalendarzu, opracowywała harmonogramy zajęć i trzymała się ich. A teraz dawała się bezwolnie unosić prądowi wydarzeń.

Wykład dobiegł końca. Dory nie miała zielonego pojęcia, o czym była mowa ani kto obok niej siedział. Chwała Bogu, że wszystko nagrała! Wyłączyła miniaturowy magnetofon Sony i schowała go do torby. Czuła się fatalnie. Nie tylko fizycznie. Pod każdym względem. Spojrzała na zegarek, zastanawiając się, co robi teraz Katy i co się dzieje w redakcji. Gdyby naprawdę chciała się tego dowiedzieć, wystarczyło zatelefonować. Dory powiedziała sobie, że w gruncie rzeczy nic jej to nie obchodzi, i ruszyła korytarzem na poszukiwanie kawiarenki dla studentów. Kawa dobrze jej zrobi. Może uda się jej też przełknąć parę krakersów i zniknie mdlące uczucie w żołądku. Rozhisteryzowała się jak dzieciak w pierwszym dniu szkoły!