– Mam nadzieję, że nasze panie zaprzyjaźnią się i będą sobie dotrzymywać towarzystwa. Sylvia marnuje zbyt wiele czasu. Lily nie udało się zarazić jej entuzjazmem do zajęć domowych, ale Dory mogłaby chyba wywrzeć na nią dobry wpływ. Sylvia nie rozpycha się łokciami, nie będzie próbowała wejść Dory na głowę. Zobaczysz, że się bardzo do siebie zbliżą. Chyba zostaną przyjaciółkami, prawda? – zapytał z nutką niepokoju w głosie.
– Jestem pewien, że tak będzie, John. Ale chyba nie powinniśmy ich poganiać – odparł Griff.
– Całkowicie się z tobą zgadzam. – John odchylił głowę do tyłu i przymknął oczy. Nie było sensu zwierzać się Griffowi ze swego niepokoju o Sylvię, o to, jak spędza czas i szasta pieniędzmi. Jego pieniędzmi. Potrafiła bez trudu przepuścić jednego dnia dwa tysiące dolarów. Musi jakoś ją powstrzymać. I zawsze wściekała się, kiedy pytał, gdzie była i jak spędziła dzień. Zrobiła się skryta. Nie miał również zamiaru mówić ani Griffowi, ani Rickowi o tym, że zaczął chodzić na siłownię. Ciśnienie mu podskoczyło, toteż zrezygnował z soli i z ostrych przypraw. „Jeszcze nie za późno zadbać o siebie!” – uspokajał się. Odzyska dawny sprężysty krok i poprawi swoją kondycję. Nigdy nie był atletycznie zbudowany, a teraz, gdy się postarzał, jego szczupłe ciało stało się dziwnie żylaste. Wyglądał zupełnie jak stary, łykowaty kogut.
– Chyba powiem Dory, żeby wsadziła do zamrażarki to, co upichciła, i zjemy coś na mieście. Mam ochotę zaszaleć. Dory zaczęła dziś swoje studia i jestem pewny, że nie miała siły na kucharzenie. Zaproszę ją na uroczą, cichą kolacyjkę na mieście. Sam na sam.
– Zapowiada się całkiem obiecująco – stwierdził z zazdrością John. Ciekawe, czy Sylvia poda mu dziś jedną z zapiekanek firmy Swanson, czy zupę i kanapki. Któregoś dnia policzy, ile puszek zup Campbella skonsumował od dnia swego ślubu z Sylvią. Boże, jak nienawidził dania, które nazywała „serowym tostem”! Pajda białego chleba z plasterkiem sera, podgrzana w kuchence mikrofalowej i podana na papierowym talerzu. Na deser mieli niezmiennie niskokaloryczny jogurt. Mimo to kochał Sylvię całym sercem i nigdy nie czynił jej wyrzutów. Nie znosiła, gdy ją krytykował. Ignorowała go wówczas w łóżku i jeszcze szybciej przepuszczała pieniądze. Ciekawe, kto będzie się o niego troszczył na starość? John uśmiechnął się. Sylvia wystara się o najlepszą pielęgniarkę, żeby go woziła w wózku inwalidzkim. A sama ze trzy razy na dzień zajrzy sprawdzić, czy mąż jeszcze żyje. Na samą myśl o tym zrobiło mu się niedobrze. John nie przyjmował do wiadomości, że żona zdradza go na prawo i lewo. Sylvia nie mogłaby mu czegoś podobnego zrobić! Traktuje poważnie swoją przysięgę małżeńską! Był tego pewny. Czemu jednak jest taka niespokojna, taka wiecznie niezadowolona? Miał nadzieję, że Dory jakoś temu zaradzi.
Griff wysadził Johna pod jego domem i skręcił w stronę własnego mieszkania. W wozie nadal było pełno tych cholernych pestek! Od zwietrzałych perfum Sylvii kręciło go w nosie. Z trudem opanował kichanie i włączył klimatyzację. Nic to nie dało. Może Sylvia ubiera się jak modelka, ale nie ma pojęcia, jak należy się perfumować! Że też John może to wytrzymać!
Griff zaparkował furgonetkę obok kombi. Gdy je mijał, zauważył rozsypaną ziemię, połamane liście i gałązki w tylnej części wozu. Zmarszczył brwi. Bardzo dbał o czystość w samochodzie. Cóż, u diabła przewoziła w nim Dory?!
– Cześć, kochanie, już jestem! Może pójdziemy gdzieś na kolację? – zawołał Griff, idąc w stronę kuchni.
Dopiero wtedy zauważył zastawiony stół, dymiące garnki i zarumienioną twarz Dory.
– Zdążyłaś przygotować to wszystko, mimo że byłaś na wykładach? – spytał zdumiony.
Dory przytaknęła z satysfakcją.
– Duszona wołowina z sosem, fasolka szparagowa, kukurydza w kolbach, a na deser gruszki w brendy. Nadal chcesz zjeść na mieście? – przekomarzała się.
– Pewnie że nie, tylko kretyn zrezygnowałby z tego wszystkiego! Mógłbym dostać piwa, zanim pójdę pod prysznic?
– Zaraz ci przyniosę. Może wypijesz w salonie?
– A co znów tam zmajstrowałaś?
Dory otworzyła piwo i poszła w ślad za Griffem. Chciała zobaczyć jego minę!
– Coś fantastycznego! Jakim cudem udało ci się tego dokonać?
– Harowałam jak dziki osioł! Strasznie się cieszę, że ci się podoba. Odrobina zieleni i wszystko od razu wygląda inaczej.
– Spisałaś się na medal, kochanie. Dużo to kosztowało?
– Niespecjalnie. Dostałam po niższej cenie. Wszystkiego jakieś sto dolarów – skłamała Dory.
– Niewiarygodne! Cud kobieta jest w dodatku oszczędna! Popieram całkowicie. Od razu wiedziałem, że coś w tobie jest. Kiedy będzie kolacja?
– Kiedy tylko uporasz się z drugim piwem – odparła Dory, całując go lekko w policzek.
Griff jadł z ogromnym apetytem. Chwalił każde danie co najmniej trzy razy. Dory rozkwitała w tym zalewie komplementów. Paplała o tym, jak należy dbać o rośliny, jak często podlewać, ile im trzeba słońca i jaki ogromny wpływ ma światło na ich wzrost. Potem rozszczebiotała się na temat soku z jabłek w sosie do wołowiny i o tym, jak szczęśliwym trafem udało jej się zdobyć ostatnią w tym sezonie kukurydzę. Griff chłonął każde słowo, zafascynowany jej entuzjazmem.
– A jak było na wykładach? – spytał, gdy Dory przerwała, by napić się wina.
Zmarszczyła czoło i opowiedziała mu o zawrotach głowy. Griff spojrzał na nią z niepokojem.
– A po powrocie do domu tak ciężko pracowałaś? Czy zawroty głowy nie powtórzyły się?
– Nie. Czułam się wspaniale jak nigdy! To pewnie były nerwy.
– Napad lęku. Oszczędzaj sił, Dory. Wynajęliśmy to mieszkanie na rok. Zwolnij tempo i nie przemęczaj się. Obiecaj mi, że jeśli podobne objawy się powtórzą, powiesz mi o tym i dasz się przebadać. Jestem prawie pewny, że to tylko nerwy, ale zawsze lepiej sprawdzić.
– Jesteś kochany, że tak o mnie dbasz, ale nic mi nie będzie. Oczywiście, zrobię, co zechcesz. A teraz powiedz, czym się zajmiemy wieczorem? Pooglądamy razem telewizję jak stare małżeństwo czy masz coś do roboty i znikniesz w swoim gabinecie?
– Muszę wracać do kliniki. Oszczeniła się dziś irlandzka terierka. Dziewięcioro maluchów. Mają problemy z oddychaniem. To bardzo cenne psy, chcę zapewnić im wszelką możliwą pomoc. Zrobiłbym oczywiście to samo dla byle kundla, ale sunia jest własnością senatora Gregory’ego. Wielka polityka, moja droga! – uśmiechnął się.
Dory zrzedła mina. Wspaniały humor gdzieś się ulotnił. Griff jakoś nie zwrócił na to uwagi i rozwodził się nad irlandzkimi terierami.
– Będziesz mogła spokojnie pouczyć się w moim gabinecie. Wrócę niezbyt późno. Koło dziesiątej, wpół do jedenastej. Do tego czasu posprzątasz w kuchni i trochę poczytasz. A kiedy wrócę, strzeż się! – zrobił lubieżną minę. – Może zadzwonisz do Sylvii? Niedługo wraca do pracy u Neimana-Marcusa. Na pewno ucieszy się z twojego telefonu.
– Dobrze, zadzwonię – obiecała Dory i zaczęła sprzątać ze stołu. Griff cmoknął ją w policzek i wyszedł kuchennymi drzwiami.
Między jedną a drugą porcją zmywania Dory zatelefonowała do Sylvii. Pogawędziły chwilę.
– Złotko, jak to miło, że dzwonisz! Jak było na uczelni? – Nie czekając na odpowiedź, Sylvia paplała dalej. – Nigdy nie znosiłam wykładów! Griff wspomniał ci, że wracam do pracy? Ubóstwiam japo prostu! No i – dodała ze śmiechem – mam na wszystko trzydzieści procent rabatu. Gdybyś czegoś chciała, tylko mi powiedz! A jak będziesz miała trochę czasu na zakupy, zadzwoń do mnie. Pokażę ci sklepy, których lepiej unikać! Gdyby Lily odstawiła tego gówniarza od piersi i postarała się o jakąś opiekunkę, mogłybyśmy we trzy zaszaleć! Nie wiem jak ty, ale ja po prostu nie wiem, gdzie oczy podziać, gdy ona publicznie rozpina stanik. Dzieciak ssie tak żarłocznie, a Lily ma taki głupi wyraz twarzy, jakby dostawała przy tym orgazmu. Obrzydliwe! Chętnie bym dłużej z tobą pogadała, ale dziś wieczorem wybieramy się z Johnem do znajomych na brydża. Zadzwoń kiedyś znowu! – dodała od niechcenia. Dory przez chwilę wpatrywała się w telefon, nim odłożyła słuchawkę. Taka to przyjaźń z Sylvią. Trzydzieści procent rabatu, dobre sobie! Ciekawe, czy to dotyczy wszystkich towarów, czy tylko kosmetyków?