Czym ona właściwie żyje? Co jest dla niej najważniejsze? Nawet przelotny kontakt z Sylvią sprawiał, że długo pozostawała w pamięci. Dory domyślała się, na czym polegają kłopoty tej starszej od niej kobiety – jeśli można to było określić jako „kłopoty”. Bała się starości, tego, że nikt jej nie będzie kochać, że zostanie w końcu sama. Dory mogła to zrozumieć. Każda kobieta miewała podobne myśli. Różnica polegała tylko na tym, że każda inaczej zmagała się z tym lękiem. Tak, musi być wyrozumiała dla Sylvii.
Dory westchnęła. Może za jednym zamachem zadzwonić także do Lily? Pomyślała, że przydałby się jakiś pretekst. Jej spojrzenie padło na kosz od śmieci i wrzucone do niego jagodzanki.
– Lily, chciałam ci tylko powiedzieć, że Griff zajadał się twoimi jagodziankami!
– Wiedziałam, że tak będzie! Mężczyźni ubóstwiają domowe wypieki! Jak ci poszło, Dory? Myślałam o tobie przez cały dzień: ogromnie cię podziwiam za to, że wróciłaś na studia! Chciałabym mieć tyle charakteru co ty, ale jestem uwiązana przy małym i dużym Ricku! Czy Griff opowiadał ci o szczeniętach teriera? Wszyscy się o nie martwią. To byłoby straszne, gdyby biedactwa zdechły.
– Pewnie że byłoby straszne. Sylvia wspomniała mi, że wraca do pracy. Czy to nie wspaniałe? – O Boże, jak trudno rozmawia się z Lily.
– Nie jestem wcale pewna, czy to takie wspaniałe. Cóż to za zajęcie? Przez większość dnia Sylvia robi klientkom makijaż. Nie nazwałabym tego ciężką pracą. W dodatku to nudne! Sama bardzo rzadko używam kosmetyków. Rick ich nie znosi. A jeśli już, to wyłącznie naturalne.
– Tak też myślałam. – Lily nie zauważyła jednak cierpkiego tonu Dory.
– Wiesz co, Dory? Mam zamiar uszyć pikowaną kołderkę dla małego Ricka. Kiedy robię coś podobnego, czuję się jak… jak żona pioniera w dawnej Ameryce… Mogłabyś i ty spróbować. Mam wzór i masę różnych szmatek. Zawsze chowam wszelkie ścinki i resztki. Starczy na trzy kołdry i jeszcze mi zostanie!
– Jestem teraz zajęta po uszy, Lily: studia i cała reszta. Ale to… interesująca propozycja. Jeżeli znajdę czas, chętnie spróbuję swoich sił. Muszę już kończyć. Mam masę roboty. Odezwę się, jak będę miała wolną chwilę.
– Kiedy tylko zechcesz. Nie przemęczaj się! Ci okropni profesorowie lubią katować swoich uczniów! Pamiętam jeszcze ze szkolnych czasów.
„Pikowane kołdry. Galaretka z pigwy. Jagodzianki. Założę się, że w dodatku maluje kolorowe obrazki na ścianach pokoju dziecinnego!” – pomyślała sarkastycznie Dory, gasząc światło w kuchni.
W gabinecie Dory włączyła magnetofon z nagraniem wykładu, ale słuchała tylko jednym uchem. Zwinięta w nowym fotelu, który kupiła dla Griffa, myślała o rozmowie z Lily i próbowała dociec, co ją drażniło w tej kobiecie. Znała przecież inne, które koncentrowały wszelkie swe wysiłki na sprawach domu. Choćby jej własna matka! A zatem oddanie Lily dla rodziny nie było niczym wyjątkowym, o cóż więc chodziło?
Magnetofon odtwarzał tekst wykładu, ale Dory myślała o całkiem innych sprawach. W końcu doszła do wniosku, że talenty Lily i jej niezłomne poczucie obowiązku wprawiały ją w kompleksy: czuła się gorsza, niedoskonała. Rick wydawał się taki szczęśliwy dzięki zabiegom Lily! Dory zapragnęła, by Griff promieniał tak samo jak on.
– To idiotyczne! – skarciła się Dory. – Przecież Griff jest szczęśliwy! Czego mu jeszcze brakuje?! – I wtedy zrodziła się pewna wątpliwość: przecież odrzuciła jego oświadczyny! Czy to możliwe, by Griff naprawdę marzył o stabilizacji, o usankcjonowaniu ich związku? Czy ich układ stanowił jakieś zagrożenie? Czemu nie mogła zdecydować się na to małżeństwo? Jeśli była z Griffem szczęśliwa, to dlaczego nie pożegnała się ostatecznie z redakcją „Soiree” i nie przeniosła na dobre do Waszyngtonu? Czy Griff podejrzewał, że zostawiła sobie drogę odwrotu? Czyjego podejrzenia były słuszne?
Nagle stanął jej przed oczami David Harlow. To prawda: zadbała o to, by zabezpieczyć się ze wszystkich stron, nawet za cenę poniżenia się przed Harlowem. Nie oburzyła się głośno na jego całkiem niedwuznaczne sugestie. Uczyniła to całkiem świadomie i teraz Harlow ma prawo myśleć, że kiedy Dory wróci do Nowego Jorku i obejmie funkcję redaktora naczelnego, będzie mu umilała życie po godzinach pracy. Idiotka! Podła kretynka!
Słysząc zgrzyt klucza w zamku, Dory aż podskoczyła. To Griff! Jak długo tu siedziała? Zerknęła na zegarek. Było już po dziewiątej, a nawet nie przesłuchała nagranego wykładu!
– Cześć! – zawołał Griff.
Dory zerwała się z fotela, pobiegła do salonu i rzuciła się Griffowi na szyję.
– No, no! Cóż ci się stało? – spytał, tuląc ją do siebie. Poczuł, że cała drży – Jakieś kłopoty? Czy czegoś się przestraszyłaś?
Dory uczepiła się Griffa jak liny ratunkowej. Trafił w sedno: była przestraszona. Śmiertelnie się bała. Chciała, by ją obejmował i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Wiedziała jednak, że nie potrafi mu wyjaśnić, co budzi w niej lęk. Nie była w stanie wyrazić tego słowami. – W tym momencie wiedziała tylko, że potrzebuje siły Grifa, jego miłości, wsparcia. Pragnęła skryć siew jego ramionach, pozwolić, by ją osłaniał przed światem i przed jej własnymi wątpliwościami. Chciała czuć się bezpieczna.
Przytuliła twarz do ramienia Griffa, objęła go rękami, pragnąc wtopić się w niego. Zaczęła go całować. Były to najpierw szybkie, drobniutkie pocałunki, potem przemieniły się w dłuższą, bardziej kuszącą pieszczotę warg i języka, mającą rozbudzić w nim namiętność, wywołać gorący odzew.
Griff był oszołomiony, zbity z tropu, zaskoczony tym wylewem uczuć, ale jego zdumienie zeszło na dalszy plan, a wreszcie całkiem zniknęło pod naporem gwałtownej żądzy, którą Dory w nim rozbudziła. Pochwycił ją na ręce i wniósł po schodach na górę, do ich wspólnego łóżka. Niecierpliwe palce Dory rozpinały guziki jego koszuli i sprzączkę paska. Zdyszanym szeptem, prawie z rozpaczą powtarzała, że go pragnie. Wodziła dłońmi po jego nagiej piersi, pieściła gładką skórę; za dłońmi pospieszyły wilgotne, zgłodniałe usta. Zniecierpliwiona tym, że ubranie tak ich od siebie odgradza, dosłownie zdarła je z siebie, ponaglając Griffa, by rozebrał się jak najprędzej.
Gdy czuła go tuż przy sobie, kiedy skóra przylegała do skóry, a oddech mieszał się z oddechem, Dory rozwarła się przed nim.
– Weź mnie, Griff! – zaklinała go, wijąc się pod ciężarem jego ciała. – Weź mnie teraz, już!
Desperacka nuta w głosie Dory utonęła w namiętności jej słów. Griff przykrył ją sobą, kołysał się wraz z nią jednym rytmem, uwięziony Iw mocnym uścisku jej ud i ramion. Słowa Dory rozbrzmiewały echem |w jego mózgu; miłość do niej kazała mu zaspokoić wszystkie jej prawienia.