Dory usiłowała zatracić się w ramionach kochanka. Pragnęła ukryć się w nich, uwolnić się od nękających ją cieni bez twarzy, od dręczących ją wątpliwości.
Griff leżał na wznak. Głowa Dory spoczywała na jego ramieniu. Czuł, że z Dory działo się coś złego.
– Chcesz porozmawiać o tym, co cię dręczy? – spytał cicho, przesuwając łagodnie dłonią po jej ramieniu, zupełnie jakby pocieszał dziecko. Długo nie odpowiadała, pomyślał nawet, że nie dosłyszała pytania.
– Nie – wyszeptała wreszcie. – Muszę się z tym sama uporać. – Nawet w mroku widział, że policzki jej pałają. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że coś tu jest nie w porządku. Skłoniła go do miłosnych pieszczot w sposób dziki, niemal bezwstydny – i nagle stała się całkowicie bezwolna. Coś podobnego nigdy dotąd sienie zdarzyło. Zawsze byli w miłości równymi partnerami, dawali i brali, sprawiali rozkosz i doznawali jej; odnajdywali w sobie nawzajem tę szczególną wrażliwość, która sprawia, że miłość nie gaśnie. Dziś jednak Dory wstydziła się samej siebie. Dziś posłużyła się Griffem, by uciec przed swymi niepokojami. Zaspokoiła głód swego ciała, ale w głębi duszy zostało poczucie klęski. Dziś było inaczej niż zwykle. Dory zdawała sobie z tego sprawę i Griff także o tym wiedział.
6
Po cudownych, wrześniowych dniach prawdziwego babiego lata nadszedł nieco chłodniejszy październik tonący w jesiennych barwach. Dory chodziła na zajęcia od przypadku do przypadku. Wolała w zaciszu domowym przeglądać książki na temat dekoracji wnętrz lub przyrządzać najwymyślniejsze dania. Studiom uniwersyteckim poświęcała się wtedy, gdy przyszła jej na to ochota – przeważnie miała czas na naukę tylko w poniedziałkowe ranki, gdy doglądała pralki. Niekiedy także późną nocą, gdy Griff już spał, schodziła po cichutku na dół i w nagłym ataku skruchy przeglądała notatki i czytała wyznaczone rozdziały.
Rankiem Griff zastawał Dory śpiącą przy biurku. Całował ją ze współczuciem i przynosił jej kawę, mówiąc:
– Biedactwo, zbyt wiele wzięłaś sobie na głowę, prawda?
Dory protestowała wówczas głośno; udawała, że wcale nie potrzebuje jego współczucia. Wymykała się w nocy do gabinetu istotnie ze szczerym zamiarem uczenia się. Skłaniała ją do tego przede wszystkim bezsenność, ta zaś wynikająca ze świadomości, że zaniedbuje studia. Gdy jednak zasiadała do pracy przy wtórze dyskretnej muzyki stereo, wkrótce morzył ją sen. Nic z tego, co czytała, nie pomagało w zwalczeniu tej żenującej słabości.
Griff był naprawdę zaniepokojony. Dory zawsze chętnie dzieliła się z nim wydarzeniami ze swego życia, opowiadała mu, co się dzieje w redakcji, i omawiała z nim swe najnowsze projekty. Zauważył, że od przyjazdu do Waszyngtonu znacznie przycichła; wolała słuchać, gdy opowiadał jej o tym, jak upłynął mu dzień i jak się rozrasta klinika. Było to z jej strony bardzo miłe, że tak się interesuje jego sprawami. Kiedy jednak wypytywał Dory o jej studia albo o pracę, którą miała wykonać na zlecenie redakcji, stawała się milcząca i niekomunikatywna. Kiedy zapytywał wprost, co ją dręczy, wpatrywała się w niego swymi szeroko otwartymi, zielonymi oczami i zapewniała, że wszystko jest w porządku. Wiedziony niedobrym przeczuciem Griff zapewne drążyłby ów temat, gdyby nie pochłaniała go całkowicie klinika z ustawicznie rosnącą liczbą pacjentów. Nie wątpił zresztą, że Dory jest z nim szczęśliwa. Dbała o dom, ciągle miała nowe pomysły dotyczące dekoracji wnętrz. Nieustannie też podśpiewywała sobie, krzątając się po kuchni. Dzięki Dory żyło im się przyjemnie. Brała chyba jednak na swe barki zbyt wiele ciężarów: gospodarstwo domowe, gotowanie, studia, praca zawodowa… Kiedy Griff myślał o zmianach, które stopniowo zachodziły w Dory, na jego czole pojawiała się zmarszczka zafrasowania.
Dory wiedziała, że Griff niepokoi się o jej studia i o artykuły, które miała opracować dla „Soiree”. Ciągle ją o to wypytywał. Wykręcała się, jak mogła. Jakże miała mu powiedzieć, że ze studiami była w lesie, a w sprawie zamówionych artykułów nawet palcem jeszcze nie kiwnęła? Zdecydowanie łatwiej było omijać ten temat. Właśnie wczoraj zadzwoniła do niej Katy i oznajmiła, że redakcja skontaktowała się z kilkoma interesującymi osobistościami, z którymi warto by przeprowadzić wywiady. Podała Dory ich nazwiska i bliższe dane. Gdy jednak Katy zaczęła wypytywać, jak jej się żyje w Waszyngtonie, Dory pod byle pretekstem pospiesznie zakończyła rozmowę. Kilka razy kusiło ją, by zatelefonować do Katy, ale nie starczyło jej na to odwagi. Dory uświadomiła sobie, że chowa się przed przyjaciółmi i uprawia strusią politykę. Jak jednak mogła opowiadać o swych działaniach i sukcesach, gdy w gruncie rzeczy nie robiła nic? Była sobą rozczarowana, a mówiąc ściśle – zła na siebie. Nieustannie powtarzała, że musi wziąć się w garść. Co wieczór, gdy kładła się obok Griffa, czuła wstyd i pogardę dla samej siebie, gdyż i ten dzień nie różnił się od poprzednich. Tylko wówczas, gdy leżała w objęciach kochanka, czuła jego dłonie na swym ciele i słyszała wymawiane szeptem pieszczotliwe słówka, miała wrażenie, że jest coś warta. Mogła uciec nawet przed sobą, gdy oddawała się duszą i ciałem ukochanemu mężczyźnie.
Wyprawy po zakupy w towarzystwie Sylvii wyprowadzały Dory z równowagi. Nie mogła znieść jej patologicznej rozrzutności. Sylvia – podobnie jak Dory – uciekała przed rzeczywistością. Służyły do tego najdroższe kreacje, kosztowne kosmetyki, potajemne, przedpołudniowe randki. Dory czuła, że niebawem Sylvia zacznie się jej zwierzać, a bynajmniej nie chciała odgrywać roli powiernicy. Dlatego też powoli zaczęła odsuwać się od Sylvii i zbliżyła z Lily. W obecności Lily nie musiała nawet myśleć. Deklaracje niezależności i wyzywająca postawa Sylvii budziły w Lily gwałtowny protest.
– Przecież ona jest całkowicie uzależniona! – powiedziała z uśmiechem, gdy w przeddzień Halloween jadły z Dory lunch. – Gdyby zabrakło Johna, Sylvia zwiędłaby jak stare jabłko!
Dory stwierdziła, że w gruncie rzeczy lubi Lily. Towarzystwo tej młodej tłuścioszki okazało się znacznie przyjemniejsze, niż początkowo sądziła. Chociażby dziś: Dory nie zaprotestowała, gdy Lily zaprosiła ją na lunch i zaproponowała, by wspólnie wykonały strachy, które należało postawić przed drzwiami.
– Halloween to taka świetna zabawa! – zapewniała Lily. Dory nie zaprzeczyła, choć sama nigdy się tym dniem specjalnie nie zachwycała. – Mały Rick po raz pierwszy weźmie udział w paradzie. Przebiorę go za króliczka – ciągnęła Lily – i zawiozę w spacerowym wózku, żeby zobaczył poprzebierane dzieci. Uważam, że powinnien uczestniczyć we wszystkich wydarzeniach od samego początku. Dotyczy to oczywiście także i Halloween.
Dory przytaknęła zgodnie. Griff z pewnością będzie zaskoczony, gdy wracając wieczorem do domu, natknie się na taką dekorację przed drzwiami! Lily stwierdziła, że Dory jest zręczna i pomysłowa.
– Bardzo się zmieniłaś od dnia przyjazdu – zauważyła z uśmiechem, wtykając słomiane łapy stracha w rękawy kraciastej koszuli.
– Pod jakim względem? – spytała Dory.
– Kiedy się zjawiłaś, była z ciebie nowojorska elegantka od stóp do głów! Dokładnie taka, jaką chce być Sylvia, tylko że jej to nie wychodzi: eleganckie stroje, idealnie dobrana fryzura. Nawiasem mówiąc: nie chcesz, żebym ci przycięła włosy? Mam do tego prawdziwy dryg: Ricka zawsze strzygę sama!
– Jasne! – Dory zachichotała w duchu. Co by powiedział jej stylista z Vidal Sassoon, gdyby zobaczył jak Lily jej „przycina włosy”?!