Święto Dziękczynienia różniło się od innych dni tylko tym, że kolację jedli u Lily. Dory posłusznie przygotowała zapiekanki i puree z brukwi według zamówienia gospodyni. Miała najszczerszy zamiar być bardzo powściągliwa w jedzeniu, ale już wkrótce opychała się jak wszyscy.
Waga ustawiona w łazience wykazała bez żadnych wątpliwości, że przybyło jej sześć kilogramów. Tylko półtora kilo od poprzedniego ważenia się. Jeśli tak to potraktować, sytuacja nie wyglądała tragicznie.
Zawsze gdy Dory była w kuchni, bez względu na to, co robiła, jak bardzo starała się patrzeć w inną stronę, uwagę jej przyciągał kalendarz z rządkiem czerwonych krzyżyków. Termin ostatecznej rozmowy z Lizzie zbliżał się z przerażającą szybkością.
Studia Dory były czystą farsą. Więcej wykładów opuściła, niż wysłuchała. Nawet jeśli poszła na zajęcia, niczego potem nie pamiętała. Oczywiście udawała, że tkwi po uszy w podręcznikach i bez końca opracowuje notatki. Przeważnie były to jednak listy sprawunków lub czekających ją prac gospodarskich. Griff jakoś niczego nie podejrzewał. Chodził po kuchni na palcach, ilekroć zastawał Dory pochyloną nad książką czy notatnikiem.
Nie wiadomo czemu Dory czuła się zawiedziona… A może miała wyrzuty sumienia, że sama zawiodła zaufanie?
Grudzień rozpoczął się zamiecią śnieżną. Widok białych zasp działał na Dory przygnębiająco. Dopiero gdy Lily zadzwoniła do niej z propozycją wspólnej wyprawy po choinkę na farmę, gdzie hodowano jodły i świerki, Dory poprawił się humor. Opatuliły małego Ricka w czerwony jak jabłuszko kombinezon i ruszyły w drogę. Najpierw wpadły do Sylvii: może z nimi pojedzie?
– Ależ, moje kochanie! Kto teraz kupuje prawdziwe choinki?! Co za pomysł! Nabawicie się kataru i spierzchną wam ręce. Absolutna bzdura! I co z dzieciakiem? A jak mu się zachce jeść? Chyba upadłaś na głowę, Lily! Zadzwoń do Searsa Roebucka i każ sobie dostarczyć do domu sztuczną choinkę! Będzie od razu z przybraniem.
Lily uśmiechnęła się.
– To pierwsza Gwiazdka małego Ricka! Byłoby zbrodnią świętować ją przy plastikowym drzewku! Może ci chociaż przywieźć gałązki do przybrania domu?
– I zasypać igłami całe mieszkanie? Pięknie dziękuję!
– Wątpię, czy zauważyłabyś w tym bałaganie kilka igieł! – zaśmiała się Lily.
Dory z przyjemnością trzymała dziecko na kolanach. Rick był rozkoszny, chociaż się wiecznie ślinił i wrzeszczał tak przeraźliwie, że aż się wzdrygała. Może zdecydować się na dziecko? Odsunęła nieco malca i przyglądała mu się w zamyśleniu. To nieustanna harówka. Nie każdy jest do tego stworzony. Lily była idealną mamą: powinna mieć dom pełen dzieci! Butelki, pieluszki, wieczne pranie… Opiekunki do dziecka i przecierane zupki. Obrzydliwość! A jednak… może by się przystosowała? Własne dziecko w ramionach to z pewnością coś zupełnie innego niż zabawianie cudzego. To własne ciało i krew. Krew Griffa, jej ciało… Jej bóle porodowe. Pot. Szwy. Lepiej to dokładnie przemyśleć przed podjęciem decyzji.
Lily wypożyczyła z kliniki furgonetkę do przewiezienia choinek. Wracały do domu zmarznięte. Świeży zapach dwóch drzewek i pęków zielonych gałęzi wypełniał cały samochód. Mały Rick siedział grzecznie u Dory na kolanach; z buzi ciekła mu ślina na zimowy kombinezon z Kubusiem Puchatkiem. Oparł o Dory swą słodką, ciepłą główkę i zamknął oczka.
– Lily, mały Rick już śpi, a przecież to nie jego pora. Pewnie podziałało tak mroźne powietrze. – Po wielu dniach spędzonych w towarzystwie Lily i malucha Dory znała na pamięć ich rozkład dnia i utarte zwyczaje.
– Niech śpi, jeśli chce. – Lily nie odrywała oczu od drogi. – Nie ma to większego znaczenia. Rick wróci dziś późno do domu.
Dory uniosła brwi i spojrzała ze zdumieniem na przyjaciółkę. Co zaszło od chwili, gdy opuściły „choinkową farmę”? Dlaczego Lily jest taka przygnębiona? A może taka mina oznacza gniew?
– Wyobrażam sobie, jaka jesteś niezadowolona, kiedy Rick zostaje dłużej w klinice.
– Niezadowolona? Raczej rozczarowana. Dory zaskoczona była tonem Lily.
– No więc… czujesz się rozczarowana?
Lily przygryzła usta. Mocne rumieńce na wychłostanych wiatrem policzkach podkreślały jeszcze ciepły brąz jej włosów.
– Jestem rozczarowana. I mam do tego wiele powodów. – Powiedziała to cicho. Czy to możliwe, by w raju Lily zdarzały się jakieś kłopoty? Dory nie pragnęła wcale usłyszeć, że nawet Lily nie jest bezpieczna. Ni z tego, ni z owego Lily spytała: – Widziałaś już tę nową recepcjonistkę? Miałam zamiar zanieść ciasto kawowe i udekorować klinikę na Boże Narodzenie. Wiesz, stworzyć taki świąteczny nastrój w poczekalni. U pediatry, do którego chodzę z małym Rickiem, wiszą wszędzie słodkie aniołki z zamszu! Ciekawe, kto je zrobił; pewnie jego żona.
Dory nie bardzo wiedziała, do czego Lily zmierza. Czy chciała pomówić z nią o Ginny, nowej recepcjonistce? A może tylko o świątecznej dekoracji wnętrz?
– Jeśli chcesz, kupimy papierowe ozdoby i pomogę ci rozwiesić je w klinice. Wybierzemy porę, gdy odbywa się operacja. Wtedy w poczekalni będzie pusto.
Lily skinęła głową, nie odrywając oczu od drogi.
– No więc widziałaś tę nową pracownicę?
– Nie, ale rozmawiałam z nią przez telefon. Wydaje się bardzo miła… takie przynajmniej odniosłam wrażenie – dodała, widząc, że rysy Lily tężeją.
– Kiedy się urodziło dziecko, Rick obiecał mi, że nie będzie pracował po godzinach – żaliła się Lily. – Sama słyszałam, jak uprzedzał o tym Griffa i Johna. A w tym tygodniu już drugi raz zostaje dłużej.
– Chcesz, żebym szepnęła słówko Griffowi? Może obaj z Johnem nie zdają sobie sprawy z tego, jak ważne są dla was wspólne wieczory?
– Nie, Dory, nic mu nie mów. Nie chcę… nie chcę, by Rick się dowiedział, że tak się rozklejam tylko dlatego, że czasem później wraca. – Usta Lily zacisnęły się mocno, jakby usiłowała powstrzymać słowa wyrywające się jej. – Wiesz? – powiedziała z wymuszoną wesołością – tu właśnie sprzedają najlepszy jabłecznik. Pamiętasz pewnie: podałam go w Dniu Dziękczynienia i wszyscy byli zachwyceni. Zatrzymajmy się!
– Przepadam za jabłecznikiem. Poczekam w wozie z dzieckiem. Podczas gdy Lily kupowała jabłecznik, Dory tuliła małego Ricka.
Ułożyła go tak, żeby mu było wygodniej. Jaki ciepły i mięciutki! Z Lily działo się coś niedobrego. Chyba zbyt się we wszystko angażowała. Bywały chwile (takie jak dziś), kiedy jej entuzjazm do gotowania, dekorowania domu i innych obowiązków rodzinnych graniczył z obsesją. Lily zaharowywała się, jakby chciała w ten sposób przekonać siebie samą, że wszystko jest w najlepszym porządku. A może chciała wmówić to Dory? Biedna Lily – taka bezbronna. Czy można tak całkiem zamknąć się w domu? Nie, lepiej nie zadawać Lily żadnych pytań. Jeśli ma jakieś problemy, niech sama o nich powie.
– No więc jak: udekorujemy poczekalnię w klinice czy nie? – spytała Dory, popijając jabłecznik.
W oczach Lily błysnął strach; dopiero po chwili odpowiedziała.
– Chyba lepiej nie… Kiedy o tym wspomniałam Rickowi, nie był zachwycony. Powiedział, że dekoracją zajmie się Ginny.
– Ale mówiłaś przedtem… – Dory urwała, widząc pełną bólu twarz Lily.
– Wiem, co ci mówiłam. Szukałam pretekstu, żeby wpaść do kliniki i zobaczyć Ginny. Sylvia powiedziała, że jest fantastyczna.
– Sylvia lubi przesadzać. Zresztą cóż z tego, że Ginny wygląda jak modelka? Co ci to szkodzi? – spytała łagodnie Dory.