Выбрать главу

Pixie uniosła brwi i popatrzyła uważnie na siostrzenicę.

– W przyszłym roku? Chcesz przez to powiedzieć, że masz zamiar jeszcze przez rok nosić te spłowiałe dżinsy i nijaki sweterek? O Boże, Dory, czy potrzeba ci aż roku, żebyś spostrzegła, co się z tobą dzieje?!

Dory nastroszyła się. – A co się takiego dzieje? Co w tym złego, że kobieta kocha swój dom i swojego mężczyznę i troszczy się o nich, jak tylko może? Naprawdę uważasz, że jeśli nie noszę na co dzień kreacji od Alberta Nipona, to nic nie jestem warta?! Mam już dość lawirowania między karierą zawodową a życiem osobistym! Jestem tu szczęśliwa! Zostaw mnie w spokoju, dobrze?

– A co z Griffem? – spytała Pixie. Sens pytania najwidoczniej nie dotarł do Dory. Pixie chciała wiedzieć, czy Griff akceptował zmiany zachodzące w ukochanej.

– Griff jest cudowny! – odparła Dory. – I nie udawaj, sama jesteś nim oczarowana. I on przepada za tobą!

Pixie pociągnęła nosem.

– Wolę staroświeckich elegantów. On jest chyba bardzo męski?

– To wspaniały mężczyzna: zrównoważony, serdeczny, dobry, kocha swoją pracę. Spotkaliście się tylko przelotnie w Nowym Jorku. Kiedy lepiej poznasz Griffa, z pewnością go pokochasz. Umie nawiązać kontakt ze zwierzętami, a zwierzęta znają się na ludziach!

– Co też mówisz, Dory? – zaoponowała Pixie, opróżniwszy kieliszek.

– To szczera prawda. Wszyscy wiedzą, że zwierzęta mają niezawodny instynkt i garną się do dobrych ludzi.

– Wobec tego dlaczego dziesięć lat temu, na wakacjach w Maine, zaatakował mnie ten bernardyn? Nadal podejrzewam, że to twoja matka poszczuła go na mnie!

– Wymachiwałaś butelką. Zresztą, pies chciał cię tylko polizać po twarzy. Był bardzo łagodny! Przez całe lata chodził za moją mamą jak cień!

– Tak, aż go diabli wzięli… Zresztą wszystko jedno. Twoja mama to urocza kobieta… póki nie wtrąca się w moje sprawy. Nigdy nie potrafiła mnie zrozumieć. Ten golf ją kiedyś wykończy! Czego się teraz napijemy, kiedy zabrakło szkockiej? – Pixie potrząsnęła pustą butelką. – Syropu od kaszlu?

Dory usiłowała zachować powagę. Wojna pomiędzy matką a ciotką toczyła się od lat.

– Co powiesz na wódkę albo dżin? Mam też burbona. Prawie tak dobry jak twój bimber! Ale jesteś szybka, Pixie! – Dory roześmiała się, ponieważ Pixie wracała już do kuchni z burbonem pod pachą.

– Mam nadzieję, że to dobry rocznik – powiedziała, krusząc lak. – Nigdy nie przepadałam za burbonem, ale coś pić trzeba.

– Mogłabym zadzwonić do Griffa, żeby kupił po drodze więcej szkockiej.

– Co takiego?! Żeby pomyślał, że jestem alkoholiczką?! Za żadne skarby! Jakoś zniosę tego burbona! – Dory przyglądała się z podziwem, jak ciotka napełnia kieliszek prawie po brzegi.

– Griff nigdy tak o tobie nie pomyśli. A choćby nawet pomyślał, jest zbyt dobrze wychowany, żeby to głośno powiedzieć.

– Jakie wino podasz do kolacji? I co za świństwo ciągle mieszasz?

– Czerwone. A to jest gulasz. Bardzo pożywne danie. Masa witamin. Do tego chrupiąca paryska bułka, potem placek z wiśniami. Upiekłam go w zeszłym miesiącu i schowałam do zamrażarki.

– Nie dam rady zjeść tego wszystkiego! – przeraziła się Pixie. – Kiedy Griff wróci?

– Zaraz powinien być. Posuń się, żebym mogła nakryć do stołu. – Nie używasz papierowych talerzy? Kto to wszystko będzie zmywał?!

– Zmywarka. Nie martw się: dobrze pamiętam, że od wody z detergentem robią ci się brunatne plamy na rękach. Ani myślę zaganiać cię do zmywania!

– Kochane z ciebie dziecko! – stwierdziła Pixie, dolewając sobie burbona.

Po kilku minutach zjawił się Griff. Dory patrzyła z boku, jak obejmują się z Pixie.

– Co sobie popijacie? – spytał Griff. – Dory, może byś dała spracowanemu mężczyźnie szkockiej z wodą?

– Szkockiej już nie ma – poinformowała go Pixie, sącząc swego drinka.

– Wydawało mi się, że mamy pełną butelkę. Trudno, może być koniak.

– Koniaku też nie ma – stwierdziła Pixie.

Griff skinął głową.

– Chcesz przez to powiedzieć, że wytrąbiłyście szkocką i koniak i że jeśli chcę się czegoś napić, powinienem nalać sobie burbona, póki jeszcze jest?

– Właśnie. A kiedy zabraknie burbona, weźmiemy się za syrop od kaszlu. Lubię dobrze wyposażone barki! – odparła Pixie.

– Miałem wrażenie, że mój jest nieźle wyposażony! – Griff uśmiechnął się do Dory porozumiewawczo.

– Może i był, ale nie pomyślałeś o rezerwie na czarną godzinę. Tak się to właśnie nazywa.

– Będę pamiętał. Dokąd się wybierasz z tymi wszystkimi bagażami? Dookoła świata?

– Jadę do Hongkongu i wychodzę tam za mąż.

Griffomal się nie udławił. Dory nie była pewna, czy wstrząsnęła nim tak ta nowina, czy widok indiańskich skarpetokapci Pixie.

– Kto… Kto jest tym szczęściarzem?

– Pewien dość podejrzany typ. Nie poznałam go dotąd osobiście. Nie bądź taki zaszokowany! Od dawna ze sobą korespondowaliśmy. Pisze fatalnie, tak mi przynajmniej powiedział facet z ambasady chińskiej. Musiał tłumaczyć mi jego listy, bo były po chińsku.

Dory napełniła wielką michę gulaszem i postawiła ją na środku stołu. Podała Pixie długą, chrupiącą bułkę, masło i sałatkę ze świeżo pokrojonych jarzyn.

– Tylko spróbuję tego – oświadczyła Pixie, napełniając talerz po brzegi. – Ta dziewczyna to cud! Nie miałam pojęcia, że tak umiesz gotować, Dory! Musisz być z niej bardzo dumny, mój chłopcze.

Udając, że sączy drinka, Pixie obserwowała minę Griffa. Jego spojrzenie było puste, twarz jakby zastygła. Pixie po raz pierwszy widziała coś podobnego. Można czasem przeczytać o czymś takim w jakiejś powieści. Twarz Griffa była absolutnie nieruchoma. Potem uśmiechnął się, ale oczy pozostały martwe.

– Ogromnie dumny! Poczekaj, aż skosztujesz placka z wiśniami, Pixie! – Nie mam zamiaru go jeść! To zbrodnia po tak obfitym posiłku podawać jeszcze placek! – stwierdziła Pixie, odłamując kawałek bułki. – Zjem sam miękisz, bo na skórce z pewnością mi się odklei jeden z czterech mostków!

– Bardzo słusznie – odparł Griff.

– Ufunduję twojej klinice salę operacyjną dla nagłych wypadków, jeśli chcesz. Czy przyda się coś takiego? Nad drzwiami powinno być nazwisko fundatorki.

Griff przełknął z trudem ślinę i spojrzał błagalnie na Dory. Czy Pixie jest tak zalana, że nie wie, co mówi, czy rzeczywiście ma taki zamiar?! Dory nie odrywała oczu od talerza i jadła dalej.

– Nasza klinika powstała niedawno i oczywiście przyda się jeszcze jedna wyposażona sala. Czy rzeczywiście chcesz ją ufundować? To znaczy… Nie chciałbym, żebyś się czuła zobowiązana…

– Chcesz mi dać taktownie do zrozumienia, że jestem zalana w pestkę i jutro nie będę o niczym pamiętała? Mylisz się! Mam mocną głowę, a wątrobę daję sobie badać równie często jak odbytnicę. W moim wieku nie wolno liczyć na to, że jakoś tam będzie! Kiedy opowiedziałam lekarzowi o moich bólach głowy, poradził mi, żebym mniej czytała. Zbyt wytężam przy tym oczy. Takie proste, a już się martwiłam! To wino jest okropne, Dory. Na pewno nie zapomnę o klinice. Kocham zwierzęta. Znają się na ludziach… prawda, Dory?

– Może jeszcze burbona? – zaproponował Griff. Dory w dalszym ciągu nie podnosiła oczu znad talerza.

– Do gulaszu?! Boże święty, od czegoś takiego można się pochorować! Chyba że do kawy. – Pixie odchyliła się na oparcie fotela i zapaliła papierosa. – A więc moje nazwisko ma się znaleźć na drzwiach sali. Tuż obok napisu SALA OPERACYJNA. Od tego nie odstąpię. Lubię zrobić coś dobrego, żeby wszyscy o tym wiedzieli. Jak mówi Pismo Święte, nigdy nie chowam swego światła do kojca.