Wróciła do kuchni i usiadła z brodą wspartą na rękach. „Po co mi to? Nie mam na to ochoty! Te odwiedziny wcale mi nie sprawiają przyjemności! „I co na to poradzisz?” – strofował ją dobrze znany, wewnętrzny głos. „Niewiele – skrzywiła się Dory. – Jestem w przymusowej sytuacji. W końcu to matka Griffa i powinnam… chciałabym…”
Do diabła, święta w takiej atmosferze będą nie do zniesienia! Ostatnio wszystko wydawało się nie do zniesienia. „A mnie samą najtrudniej znieść!” To stwierdzenie nie poprawiło wcale jej nastroju.
W takiej sytuacji pozostaje jedyne wyjście. Dory położyła się na kanapie i włączyła telewizor. Na ekranie pojawili się bohaterowie jakiejś opery mydlanej. Po kilku sekundach już spała.
Następne dwa dni były dla niej prawdziwą torturą. Griff pojawiał się i znikał jak duch, a Esther ciągle zerkała z ukosa na Dory. Obie nie mogły się doczekać końca tej wizyty. Griff spoglądał na nie zaskoczony. Nadeszła i minęła wigilia z kolędami w telewizji i otwieraniem prezentów. Nic jakoś nie robiło na Dory wrażenia.
W pierwszy dzień świąt był uroczysty obiad z pysznym deserem, którego spróbował jedynie Griff.
Esther spakowała się, gdy Dory sprzątała w kuchni, a Griff oglądał świąteczny program w telewizji. Jakaś rodzina zwierzała się, jak wyglądały u nich święta. Czy też były nie do zniesienia?
Po powrocie z lotniska Griff zdecydowanym krokiem wszedł do kuchni.
– Może mi wreszcie powiesz, co się dzieje?! Co to wszystko znaczy? Co się z tobą stało, Dory?
Dory wpatrywała się w Griffa. Nigdy jeszcze tak do niej nie mówił. Wystarczy tylko wpuścić do domu niedoszłą teściową, a wszystko się zmienia!
– Szkoda, że mnie nie uprzedziłeś, jakim utrapieniem potrafi być twoja matka! Widziałyśmy się tylko dwa czy trzy razy i dobrze jej nie znałam.
A w ogóle – jakim prawem mówisz do mnie tym tonem? Przypominam ci, że nie jestem twoją żoną! – wypaliła Dory.
Griff opadł na kanapę. Miał na szyi zrobiony na drutach czerwony szalik – pierwsze dzieło Dory. – Dobrze o tym wiem. Zresztą nawet gdybyś była moją żoną, nie miałbym prawa tak na ciebie krzyczeć. Przepraszam.
– Ja też ciebie przepraszam.
– Mówisz szczerze? – spytał chłodno Griff.
– Niczego nie jestem już pewna. Wszystko tak się poplątało! Zupełnie się zagubiłam, Griff. Od kilku tygodni zamierzam z tobą porozmawiać, ale zawsze jesteś zajęty, zmęczony albo coś innego nam przeszkadza.
– Cóż to ma znaczyć?
– Tłumacz to sobie, jak chcesz. Coś się popsuło, Griff. Czy ty tego nie czujesz?
– Coś się popsuło dawno temu. Czekałem, aż się pozbierasz i będziemy mogli to przedyskutować. Nie tylko ja jestem taki zajęty! Ile razy chciałem z tobą pomówić, piekłaś chleb albo ciastka, szyłaś coś lub zajmowałaś się jakimi innymi głupstwami! A kiedy przypadkiem nic nie robisz, ciągle wisisz przy telefonie i plotkujesz z Lily albo Sylvią. Więc co miałem sobie myśleć?
– To okropne, co mówisz – mruknęła Dory.
– Ale prawdziwe. Zabawiałem, jak mogłem, twoją ciotkę, kiedy nas odwiedziła. Miałem chyba prawo oczekiwać, że i ty się zmobilizujesz na powitanie mojej matki.
– Robiłam, co mogłam. To nie moja wina, że nie chciała ruszyć się z domu, żeby jej makijażu diabli nie wzięli; ani to, że ma wrzody i nie jada normalnych posiłków! A może to moja wina, że jej firma plajtuje? Nie uważam też, że popełniłam zbrodnię, nie umiejąc jej powiedzieć, gdzie się znajduje kościół, do którego uczęszcza! Bardzo regularnie: raz do roku! Nie próbuj zwalić na mnie winy, Griff! Przez cały czas gapiła się na mnie jak na jakiś preparat pod mikroskopem! Mam już dość wyrzutów sumienia – starczy mi do końca życia! Moja ciocia niczego od ciebie nie wymagała i na swój sposób okazała nam obojgu wyjątkową hojność. Jeśli cię drażniła, trzeba było po prostu powiedzieć! Nie dam się już nigdy wrobić w poczucie winy! Tyle razy robiłam rachunek sumienia, że powinnam przez to samo trafić prosto do nieba! Mam już tego dość!
– Ja też! – wrzasnął Griff.
Dory napłynęły do oczu piekące łzy. To wcale nie miało tak wyglądać. Powinni omówić sprawę jak rozsądni, dorośli ludzie! Osunęła się na kolana przed Griffem i schwyciła go za obie ręce.
– Przepraszam, Griff, to wszystko moja wina. Chyba podświadomie chciałam, żeby doszło do takiej awantury, bo wtedy mogłabym… to znaczy… Myślałam, że wówczas będzie mi łatwiej powiedzieć to, co i tak trzeba powiedzieć. Odetchnęła głęboko i ruchem ręki powstrzymała Griffa, który chciał jej przerwać. – Proszę cię, Griff, pozwól mi powiedzieć do końca. Kiedy indziej może nie starczy mi odwagi. To była nierozsądna decyzja. Nie byłam gotowa tak się z tobą związać. Przyjechałam tu wmawiając sobie, że zamierzam podjąć na nowo studia. Oszukiwałam sama siebie. Z początku nawet w to wierzyłam, choć bardzo krótko. Potem wszystko zaprzepaściłam. Starałam się naśladować Sylvię, bo myślałam, że tego właśnie chcesz. A potem próbowałam upodobnić się do Lily, bo spoglądałeś zawsze na nią z aprobatą. Kiedy to nic nie dało, usiłowałam być jedną i drugą naraz. Ciągle starałam się odgadywać twoje życzenia. Nie zrobiłam tylko jednego: nie pozostałam sobą. Nie jestem ani doskonałą panią domu, ani elegantką z wyższych sfer! Jestem sobą! Zapomniałam o tym na jakiś czas. Nie jestem doskonała, ale jestem, kim jestem, i muszę wrócić do dawnego życia, póki to jeszcze możliwe. Nie lubię przegrywać, Griff. Chyba mi też nie zależy specjalnie na wygrywaniu. Chcę po prostu być sobą! Muszę wrócić i pozbierać się do kupy.
– Wiem – powiedział Griff zdławionym głosem. – Wiem… Gorące łzy spływały po policzkach Dory.
– Kocham cię, Griff!
– Ja ciebie też.
– To tylko godzina lotu. Możemy się nadal widywać. Będę do ciebie pisać albo telefonować.
– I ja.
To było kłamstwo i oboje o tym wiedzieli.
– Że też miałeś odwagę pokazać się w tym szaliku! – powiedziała Dory, ocierając łzy.
– Nie musisz mi o tym mówić! Ludzie strasznie się na mnie gapili! Chodź no tu, Dory.
Objął ją ramionami. To w nich szukała schronienia. Ciepła. Bezpieczeństwa. Nie musi przecież odchodzić… Jakoś to wytrzyma i może kiedyś…
– Nie rób sobie wyrzutów, Dory – powiedział Griff, odgarniając jej włosy z czoła. – Robiłaś, co mogłaś. Ja też się starałem. Po prostu nie było nam sądzone… Przynajmniej nie teraz. – Zapadła długa cisza. – Kiedy wyjeżdżasz? – spytał wreszcie.
Dory odparła bez chwili wahania:
– Jutro rano. Zatrzymam się u Katy, dopóki moje mieszkanie jest zajęte.
Griff odchylił głowę Dory, by spojrzeć w jej pełne łez oczy.
– Tak będzie lepiej dla ciebie. Gdybyś nie podjęła sama tej decyzji, musiałbym podjąć ją za ciebie. Jestem dumny z ciebie, Dory.
– Och, Griff! Tak cię kocham! Mam nadzieję, że jakoś sobie z tym poradzę… Pomóż mi, proszę! – Przytuliła się do jego piersi. Całym jej ciałem wstrząsało łkanie. Jeśli już teraz jest tak ciężko, co dopiero będzie, gdy wróci do Nowego Jorku i zostanie sama? Griff tulił ją do siebie, gładził po włosach i po plecach.
Obejmował ją tak przez całą noc, ramiona i plecy całkiem mu zdrętwiały, ale nawet się nie poruszył. Przyglądał się, jak przygasa ogień, a potem wpatrywał się w dymiący popiół. Teraz świeciły się już tylko migoczące lampki na choince.
O świcie Griff zmienił pozycję na kanapie i szepnął do śpiącej Dory. – Wkrótce wyfruniesz z gniazda.