Oczy go piekły. Zapewne od dymu z kominka. W gardle go ściskało, w ustach zaschło. Noc była długa i chciało mu się pić.
To, że trzyma Dory w ramionach, było tak naturalne… Musiał jednak pozwolić, by odeszła. Powinna odejść. Wiedział, że wystarczy jedno jego słowo, jedno spojrzenie – i Dory zostanie. Kochał ją zbyt mocno, by tak ją skrzywdzić. W końcu Dory by go znienawidziła. I on sam znienawidziłby siebie.
– Pora odfrunąć, ptaszku! – powiedział cicho, próbując poruszyć ramionami. Dory nagle całkiem oprzytomniałą. Uśmiechnęła się. Był to pierwszy promienny uśmiech na jej twarzy od chwili, gdy zamieszkali w tym domu. Griff poczuł w sercu przejmujący żal za tym, co się nie spełniło.
– Griff… a co zrobisz z choinką?
– Poproszę któregoś z chłopców z kliniki, żeby wszystko spakował. Co ty na to, żebym przyrządził teraz pożegnalne śniadanie?
– Bardzo mi to odpowiada. Większość moich rzeczy zapakowałam już przedtem. Nie wyciągaj z tego niewłaściwych wniosków, Griff.
– Nie zamierzam.
Griff ruszał się po kuchni niemrawo. Nie znosił pożegnań. Nienawidził wszelkich rozstań!
Postawił przed Dory zwęgloną grzankę i przypaloną jajecznicę. Uznała to za najwspanialsze śniadanie, jakie kiedykolwiek jadła.
– Nie składajmy sobie żadnych obietnic. Nie oszukujmy się, Griff.
– Zgoda.
– Nie stracimy się całkiem z oczu. Jeśli będziesz kiedyś w Nowym Jorku… Jeśli ja znajdę się tutaj… Sam wiesz. Powiedz Sylvii i Lily, że do nich napiszę.
– Jasne – odparł Griff, zmuszając się do lekkiego tonu.
Za oknem rozległ się klakson. Taksówka. Dory spojrzała na Griffa.
– Nie chciałam, żebyś mnie odwoził na lotnisko. Wolę pożegnać się z tobą tutaj, a nie w obcym tłumie na bezosobowym lotnisku. Muszę odejść, Griff… – szepnęła, połykając łzy.
– Wiem, kochanie. Musisz wrócić do swojego świata. Tylko tam naprawdę żyjesz, bo tylko tam pragniesz być.
– Pragnę być w twoich ramionach, Griff! Ale to nie wszystko…
– Kocham cię, Dory. Pospiesz się, bo taksówkarze zawsze się niecierpliwią.
– Griff…
– Wiem, kochanie. Wiem.
– Kocham cię, Griff!
– Ja ciebie też. No rusz się, bo wszystko będzie na nic! I trzeba będzie jeszcze raz to powtarzać, kiedy się zjawi następna taksówka!
W mroźnym powietrzu rozlegał się donośny dźwięk klaksonu.
Bez dalszych słów, bez jednego spojrzenia Dory odwróciła się i wyszła z domu.
Griff stał długo przy oknie, choć taksówka dawno już odjechała. Dory wróciła do swojego świata. Odeszła. Czuł się okropnie. Pewnie to przeziębienie.
Może wpaść do Ricka i Lily na kawę i powiedzieć im, że Dory odeszła? Lily o tej porze karmi dziecko.
Griff wytarł energicznie nos. Jasne, że się przeziębił. Cóż by to mogło być innego?
12
Dory miała już za sobą pierwszy tydzień pracy i przekonała się, żepodjęła słuszną decyzję. Życie znów stało się podniecające. Wzięła na swe barki dodatkowy ciężar i uczyła się zapamiętale od Lizzie obowiązków naczelnego redaktora. Miała nadzieję, że niebawem nowo zdobyte umiejętności połączą się w jedną całość z jej twórczymi predyspozycjami. Będzie miała wówczas nowe pole działania i szanse na realizowanie ambitnych zadań.
Cóż więc z tego, że ceną za to wszystko były nieprzespane, przepłakane noce? Albo absolutny brak apetytu? Albo to, że każdy dostrzeżony w tłumie brunet o szerokich barach wydawał się jej Griffem? Jakoś się z tym upora! I tak trzymała się lepiej, niż przewidywała. Reszta była bez znaczenia. Pixie często powtarzała: „Wszystko w życiu ma swoją cenę. Rzecz w tym, czy jesteś gotowa ją zapłacić”.
Drzwi się otwarły i do gabinetu Dory wszedł David Harlow.
– Katy powiedziała, że o tej porze przyda ci się dawka kofeiny. – Postawił przed nią na biurku kubek z napisem NAJLEPSZA SZEFOWA W MIEŚCIE. – Wyglądasz na zmęczoną, więc chyba miała rację. Wpadłem, żeby cię zaprosić na kolację. – Błysk w oku Harlowa dowodził, że zwrócił uwagę na jej gładkie, lśniące włosy, sięgające ramion okrytych jedwabną bluzką w kolorze lilaróż. Gestem posiadacza wyciągnął rękę, by pogładzić bladozłote pukle.
Dory cofnęła się.
– Bardzo mi przykro, panie Harlow, ale jestem zajęta. – Odchyliwszy się na tylne oparcie fotela, piła aromatyczną kawę.
– Kiedy jesteśmy sami, mów mi po imieniu – powiedział obleśnym tonem. – No to może jutro?
– Też będę zajęta, panie dyrektorze. – Odstawiła kubek na biurko i wstała, patrząc Harlowowi prosto w twarz. – Wydawała się bardzo wysoka, gdy tak stała, poprawiając spódnicę na biodrach. – Doskonale wiem, że może pan wyrzucić mnie z redakcji „Soiree”. Zanim tu wróciłam, przygotowałam się i na ewentualną zmianę pracy.
– Więc może umówimy się na sobotę albo niedzielę? – odezwał się Harlow, jakby w ogóle jej nie słyszał.
Dory przecząco pokręciła głową.
– A kiedy znajdziesz dla mnie czas?
Dory wzdrygnęła się, słysząc ton Harlowa. Tego się właśnie obawiała!
– Nie słuchał mnie pan, panie Harlow! Najwyższy czas, żebyśmy się zrozumieli. Jeśli moje stanowisko łączy się koniecznie z tym, co pan mi proponuje, to wybrał pan niewłaściwą osobę. Mogłabym oczywiście zagrozić, że zwrócę się do Stowarzyszenia Obrony Swobód Obywatelskich albo oskarżę pana publicznie o molestowanie seksualne, ale szkoda mi na to życia i nie pozwolę, by pan mi je zatruł! Po prostu wyniosę się z tego gabinetu w ciągu godziny. To moje ostatnie słowo, panie Harlow. Niech się pan decyduje. – A więc nareszcie mu to powiedziała! I tym razem uważnie jej wysłuchał. Okazało się to mniej trudne, niż sądziła. Wpatrywała się spokojnie w Harlowa i czekała.
Harlow uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę. Został pokonany i zdawał sobie z tego sprawę. Podobnych spraw lepiej nie nagłaśniać. Nie brakowało dziewcząt ani kobiet mniej ambitnych niż Dory, umiejących docenić względy takiego mężczyzny jak on. Dobrze wiedział, że nie jest przystojniakiem, ale uroda to nie wszystko. Najseksowniejszy portier nie wygra z brzydalem, który odznacza się „trzema p”: pieniędzmi, pozycją i przedsiębiorczością!
– Uprzedzali mnie, że z tobą nie pójdzie łatwo, Dory! Ogłaszam zawieszenie broni. Na kapitulację nie licz: nie dam tak łatwo za wygraną.
– Wolę, żeby wszystko było jasne – stwierdziła stanowczym tonem Dory. – A tak nawiasem mówiąc, ponieważ zwracam się do pana per „panie Harlow”, to może i pan by tytułował mnie „panną Faraday”? Zgoda?
– Masz tupet, Faraday! Trzeba ci to przyznać!
– Każdy mi to mówi. Pora wracać do roboty, Harlow. Miło, że wpadłeś.
Harlow roześmiał się.
– Następnym razem umówię się na rozmowę.
– Byłoby lepiej – odparła Dory z uśmiechem.
Opuszczając gabinet, Harlow zrobił do niej oko. Dory miała ochotą czymś w niego rzucić. Zorientowała się, że choć zareagował zgodnie z jej życzeniem i odegrał zręczną komedyjkę, nie wierzył Dory ani trochę. Uznał tylko, że pójdzie mu z nią trochę trudniej niż z innymi kobietami. Mimo gniewu Dory odczuła pewną satysfakcję. Narzuciła własne reguły gry i choć nie odniosła całkowitego zwycięstwa, piłka została na jej polu. David Harlow będzie się jej zapewne ciągle narzucał, ale jakoś sobie z nim poradzi. Nie będzie to łatwe, ale prowadziła już nieraz ryzykowną grę.
Dory pozostało jeszcze jedno do zrobienia, zanim będzie mogła spokojnie przeczytać list od Pixie, który przyszedł z ranną pocztą. A potem wróci do domku Kary na Long Island.