Выбрать главу

Wertowała spis telefonów, aż wreszcie znalazła numer, o który jej chodziło. Nakręciła go i czekała.

– Tu sekretariat senatora Collinsa. Czym mogę służyć?

– Dzień dobry, panno Oliver. Mówi Dory Faraday. Czy zastałam pana senatora?

– Chwileczkę.

– Ach, to pani, panno Faraday! Jak miło usłyszeć pani głos pod koniec tego długiego, bardzo długiego dnia!

– Dziękuję! – Znów dosłyszała śmiech w głosie Collinsa. – Bardzo przepraszam, panie senatorze, że nie skontaktowałam się z panem w przerwie świątecznej. Przeprowadzałam się do Nowego Jorku, a na dodatek otrzymałam nowe, wyższe stanowisko. Jakoś się już z tym uporałam. Jak przedstawia się rozkład pańskich zajęć?

– Pęka w szwach. Na szczęście weekendy spędzam na mojej farmie w McLean. I właśnie szykują mi się cztery dni wolne. Muszę jednak panią uprzedzić, że to może w każdej chwili ulec zmianie. W tej sytuacji bardzo by mi odpowiadało, gdyby pani przyjechała na farmę.

Serce Dory zabiło silniej na myśl o długim weekendzie w towarzystwie człowieka o tak urzekającym głosie.

– Chyba da się to załatwić. A więc moglibyśmy zacząć pracę nad wywiadem w najbliższy weekend?

– Jak najbardziej. Proszę tylko podać numer swojego lotu, to ktoś odbierze panią na lotnisku.

– Jutro przekażę go telefonicznie pańskiej sekretarce. Bardzo się cieszę na współpracę z panem, panie senatorze. Sądzę, że będzie to jedna z najciekawszych pozycji w naszej rubryce „Sylwetki sławnych polityków”. – Mówiąc to, Dory przerzucała papiery w najniższej szufladzie po prawej stronie biurka. Gdzież się podziała koperta, w której Kary przesłała jej materiały dotyczące Drake’a Collinsa?! Dory była tak zajęta podejmowaniem życiowych decyzji, że nawet jej nie otworzyła.

Wreszcie jej palce natrafiły na kopertę. Wyciągnęła ją. Senator Collins radził jej, by zabrała na farmę ocieplane buty i grube swetry. Będzie mu towarzyszyła podczas codziennych zajęć, a miał w planie konne przejażdżki. Zapytał Dory, czy umie jeździć konno.

Zawartość koperty rozsypała się na blacie biurka. Były tam wycinki z gazet i skserowane artykuły z „Fortune”, „Business Week” i „Time”. A także czarnobiała, lśniąca fotografia, bez wątpienia z okresu kampanii przedwyborczej. Dory wzięła zdjęcie do ręki i ze zdumienia szeroko otworzyła oczy. Nieznajomy z lotniska! Więc to senator podniósł rękawiczkę, którą upuściła, i chciał umówić się z nią na kawę! Od pierwszej chwili oboje poczuli do siebie pociąg. Dory była tego pewna: każda kobieta wyczuje, że mężczyzna się nią zainteresował.

– Mam nadzieję, że artykuł na mój temat w „Soiree” zapewni mi wygraną w następnej kampanii wyborczej! – zażartował senator.

– Mamy ogromną rzeszę czytelników w pana rodzinnym stanie, senatorze. Już choćby to powinno zapewnić panu przewagę nad kontrkandydatem.

– Nie mogę się doczekać pani przyjazdu! A więc do soboty! – I senator się rozłączył.

Dory siedziała przez dłuższą chwilę, wpatrując się w telefon. To było niewiarygodne, po prostu niewiarygodne! Ciekawe, czy senator rozpozna przygodną znajomą z lotniska? Zabawne będzie zobaczyć jego minę! Na tym właśnie teraz jej zależało: żeby życie było zabawne. Nie przebolała jeszcze rozstania z Griffem i nie sądziła, by mogła szybko o nim zapomnieć. Ciekawe, co on teraz robi? Spojrzała na zegarek. Powinien być jeszcze w klinice. Czy sam zje potem kolację? A może umówi się z kimś? Czy odżywia się, jak należy?

Dory zgarbiła się. Doprawdy, nie powinna się o niego zamartwiać! Ale miłość tak łatwo nie umiera. Nadal kochała Griffa, zajmował w jej sercu szczególne miejsce. Tym bardziej, że zrozumiał, co jest dla niej niezbędne, i altruistycznie postawił jej dobro na pierwszym miejscu. Jeśli ktoś mógłby mieć zastrzeżenia co do jej postępowania albo jakieś pretensje, to przede wszystkim Griff! Chciał się z nią ożenić. Ciekawe, czy by to coś zmieniło? Wzięłaby wówczas na siebie konkretne zobowiązanie. Musiałaby bardzo dokładnie rozważyć każdy swój ruch. Zdawała sobie teraz sprawę z tego, że, opuszczając Nowy Jork, nigdy nie zamierzała całkowicie spalić za sobą mostów. Z premedytacją zadbała o to, by zostawić sobie otwartą furtkę na wypadek powrotu. Dlaczego jednak w takim razie w ogóle wyjeżdżała? Może czuła się zmęczona pracą? Albo przeczuwała, że Lizzie zamierza odejść, i bała się dodatkowych obowiązków? Może właśnie dlatego koniecznie chciała uciec do Griffa? Tak, właśnie uciec… wiedząc doskonale, że „Soiree” przyjmie z otwartymi ramionami powracające marnotrawne dziecię!

Kochała Griffa, a jednak posłużyła się nim. Oczekiwała, że w zamian za prowadzenie gospodarstwa i urządzanie domu zapewni jej bezpieczeństwo, pocieszy. A jednak nie osiągnęła tego. Natychmiast po przyjeździe do Waszyngtonu zaczęła się zamartwiać, że utraci miłość Griffa, bo bardziej podziwiał inne kobiety. Gotowa była prowadzić mu dom, ale równocześnie oczekiwała, że on jej ten dom zapewni. Jakaż była głupia! Skąd się w niej wzięło przeświadczenie, że jedynie mężczyzna może zagwarantować kobiecie wszelkie dobro i szczęście? To nie Griff się zmienił, tylko ona! Griff nie oczekiwał od niej żadnych ofiar, a ona poświęcała się wyłącznie z własnej woli! O nic nie prosił… Zawsze starał się to docenić to, co mu dawała, ale pewnie od samego początku zastanawiał się, gdzie się podziała jego Dory? Ta Dory, którą poznał w Nowym Jorku, w której się zakochał.

– Och, Griff… Griff!… To ja zniweczyłam nasze szanse, prawda? – Spojrzała na telefon. W końcu wszystko zrozumiała i chciała teraz podzielić się z Griffem swym odkryciem. Roześmiała się głośno. Przecież Griff to wiedział. Wiedział od samego początku!

Otarła łzy, a na jej ustach pojawił się uśmiech. Znalazła wreszcie swoje miejsce, którego tak szukała. Miejsce potrzebne do życia, do rozwoju. Nie było to rozwiązanie wszystkich jej problemów, ale dopóki sama nie zapragnie czegoś innego, tu był jej dom. I pozostała równocześnie wolna!

Czas teraz na przyjemniejsze sprawy! Należał do nich z pewnością list od Pixie. Napisany na cieniutkim papierze poczty lotniczej. Dory wygładziła stroniczki i zaczęła czytać, z nogami opartymi o wysuniętą szufladę.

Dory, dziecinko słodka!

Wiem, że umierasz z ciekawości, jak mi się wiedzie. Jednym słowem: super! Nawet superhiper! Pan Cho (nalega, by nadal tak go tytułować) i ja stanowimy idealną parę. Zdążyłam już zapełnić dziennik, który podarowałaś mi na Gwiazdkę. Miałam pewne problemy, gdy pan Cho zainteresował się, dlaczego to mam tyle nazwisk. Ale jakoś się wyłgałam i teraz myśli, że wszyscy Amerykanie mają bzika. Bzika i forsy jak lodu!

Wychodzę za pana Cho w drugim dniu chińskiego Nowego Roku. Wypada on wkrótce po naszym. Pan Cho to niezwykły człowiek. Jak wiesz, domagał się wiana. Zażądał również, bym przekazała mu wszystkie swe dobra doczesne. Oświadczył, że wycofa się z przedsiębiorstwa i poświęci się wyłącznie zarządzaniu moim majątkiem. Razem opracowaliśmy i spisaliśmy kontrakt, w którym on przyrzeka poświęcić mi całe swoje życie, a także szyć nam (Tobie i mnie) wszelkie pantofle, których byśmy zapragnęły. Wałczyłam jak lwica o zamieszczenie w kontrakcie tego punktu! Obie dobrze wiemy, że miewam niekiedy pstro w głowie, ale nigdy nie kupuję kota w worku! Odbyliśmy więc przed dobiciem targu próbę generalną; inaczej mówiąc, zażądałam od pana Cho dowodu jego miłości. Słowo daję, kochanie, było to jedno z najbardziej upajających przeżyć w moim życiu! Martwiłam się całkiem bez potrzeby. Myślę, że nawet pan Cho był zdumiony. Nastąpiła swoista zamiana ról - musiałam uwodzić go przez dwa dni, zanim stanął ostatecznie na wysokości zadania. Ale cieszyłam się każdą minutą! Czułam się taka… taka… wyuzdana!