Выбрать главу

– Pragnąłbym, bardzo bym pragnął, aby mój zgon należał do dziedziny fikcji – odezwał się pan Trąba – ale to są, obawiam się, wysoce pobożne pragnienia.

– Przecież nie o pańską śmierć tu idzie, a o ewentualne śmiertelne obrażenia towarzysza Gomułki?

– Niestety, panie Komendancie – odparł pan Trąba – z całą pyszałkowatością muszę wysunąć własną osobę na plan pierwszy i zapewnić, iż przede wszystkim idzie o mnie – i pan Trąba powściągliwie, w kilku zdaniach, niczego wszakże nie tając, wyniszczył swoje przedśmiertne ambicje.

Komendant Jeremiasz wysłuchał z uwagą nieubłaganych w swojej wewnętrznej logice argumentów pana Trąby, po czym rzekł:

– Chwileczkę, jeśli dobrze was zrozumiałem, towarzyszu, spodziewacie się rychłego odejścia z tego świata, ale w gruncie rzeczy z jakiego powodu spodziewacie się tego odejścia?

– Z jednego ogólnego oraz siedmiu poszczególnych powodów – rzekł pan Trąba i jął wyliczać na palcach: – po pierwsze, marskość wątroby; po drugie, trzaskająca trzustka; po trzecie, ostra niewydolność nerek; po czwarte, serce słabnące; po piąte, wrzody żołądka; po szóste, delirium tremens; po siódme, najprostsze, zachłyśnięcie się własnymi wymiocinami. Oto siedem dobrych i nie podległych falsyfikacji powodów, z których każdy z osobna i wszystkie razem są jednakowo skuteczne, wszystkie też – pan Trąba stanowczo uniósł w górę palec wskazujący – już są gotowe. Siedem bestii jest już w pogotowiu, siedem chimer już czai się do skoku. Tak – ryknął znienacka – już zostało wzniesionych siedem filarów śmierci mojej!

– Według Jana Damasceńskiego, dzielącego gniew na rozdrażnienie, manię i szał, jesteście najwyraźniej w fazie szału, towarzyszu Trąba – powiedział odchylając się do tyłu, jakby celem uniknięcia bezpośredniego zagrożenia, komendant Jeremiasz.

– Nie wiedziałem, że na wieczorowych kursach marksizmu przerabia się typologię gniewu według Jana Damasceńskiego. Pochwalam. Pochwalam i winszuję. Ja wszakże, że pozwolę sobie na polemiczny wtręt ad vocem, nie jestem w fazie manii wedle Jana Damasceńskiego, ale w fazie gniewu z głosem wedle Grzegorza z Nissy. Grzegorz z Nissy, jak pan doskonale wie, dzieli gniew na gniew bez głosu, gniew z głosem, gniew wyrażony w głosie. Tak czy inaczej, jestem (bywam) w fazie predeliryjnej, wódczana psychoza już stuka swoim przezroczystym jak kieliszek wódki palcem, już stuka w kruche ściany mojego mózgu.

Matka kładła pierwsze porcje ziemniaczanego ciasta na blasze, huczący niżej ogień i strugi ciemności za szybą przenosiły nas poza klimaty i poza pory roku. Siedzieliśmy w kręgu światła, odgrodzeni od tego, co było dalej, a dalej były lód i ciemność. Mundur komendanta parował z wolna, sechł i jaśniał Jeremiasz, niczym dezerter marnotrawny powracał w szeregi macierzystej formacji.

– A gdyby tak – powiedział z wolna – a gdyby tak przestać i dać sobie spokój… w końcu jakkolwiek by zredukować rachunek objętościowy, swoje pan już w życiu wypił.

– Przestać pić – ni to spytał, ni to skonstatował bezbarwnym jak woda głosem pan Trąba -przestać pić? Wykluczone. Już w czterdziestym piątym roku powiedziałem sobie: być może umrzesz od wódki, Józefie Trąbo, ale jak się od czasu do czasu nie napijesz, umrzesz na pewno. Teraz zaś, po niespełna dwudziestu latach, paradoksalne to przypuszczenie przybrało postać dokonaną. Wie pan, panie Komendancie – pan Trąba ożywił się i wyraźnie nabrał narracyjnego animuszu – mężczyzna ma tylko jeden dobry powód, żeby przestać pić, kiedy mianowicie spostrzega, iż na skutek picia głupieje. Inaczej powiem: prawdziwy mężczyzna może od wódki umrzeć, zgłupieć – nie śmie.

– Może w takim razie – komendant mówił z wielką ostrożnością – może w takim razie wystawilibyście na szwank swój wysoki rozum, towarzyszu Trąba?

– Pan mi uwłacza, panie Komendancie – rzekł z godnością pan Trąba. – A po cóż człowiekowi żyć w głupstwie?

– A zabieranie z sobą Gomułki, a zabieranie z sobą Gomułki do grobu – rozeźlił się nagle Jeremiasz – a zabieranie z sobą towarzysza pierwszego sekretarza Władysława Gomułki do grobu to nie jest głupstwo? Przecież to głupstwo piramidalne! Głupstwo bezcelowe i historycznie jałowe! Głupstwo do niczego nie zmierzające i intelektualnie puste.

– Terror to nie jest dziedzina spekulacji, terror to jest dziedzina wstrząsów – powiedział posępnie pan Trąba.

– Jaki terror? Jaki terror? Jaki terror? – ryknął z najwyższą pogardą komendant.

– Może nasz terror to nie jest wielki terror – zaperzył się pan Trąba – ale zawsze terror. Lepszy taki niż żaden. Lepszy wróbel w garści niż Mao Tse-tung na dachu. Owszem, zamierzałem coś zrobić dla ludzkości, ale przecież jak zrobię coś dla Polski, to i dla ludzkości to będzie uczynione. Oczywiście, że bym wolał wielkie dzieło na globalną skalę, oczywiście, że bym wolał, jak panu objaśniałem – pan Trąba uniósł w górę ramiona – oczywiście, że bym wolał zacisnąć me tyranobójcze palce na szyi Mao Tse-tunga. Chiny by człowiek przy okazji zobaczył. Ale nie ma środków na tak wielką podróż – westchnął z żalem pan Trąba. – Mała zaś podróż nie wchodzi w grę z powodów ambicjonalnych. Przecież nie będę się upokarzał quasi-zagranicznymi wojażami po bloku krajów demokracji ludowej. O nie, co to, to nie. Do Sofii, by się zasadzić na towarzysza Żiwkowa, to ja z całą pewnością nie pojadę. Ani do Niemiec Wschodnich, by Walterowi Ulbrichtowi wymierzyć sprawiedliwość, proszę mnie nawet nie namawiać.

– A Chruszczow? – nieoczekiwanie ni to zapytała, ni to zaproponowała znad sporej już sterty placków ziemniaczanych matka. – A może Chruszczow?

– Chruszczow – pan Trąba zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na absolutne osłupienie, z jakim spojrzeli na matkę ojciec i komendant Jeremiasz – Chruszczow może zostać w każdej chwili odwołany. Szkoda fatygi. Dojadę do Moskwy, też w końcu kawał drogi, i na miejscu się dowiem, że właśnie nastąpiły zmiany na najwyższym szczeblu KC KPZR i wyjdę na głupka.

– A gdyby tak, towarzyszu Trąba – głos komendanta Jeremiasza stał się nagle cieplejszy -a gdyby tak… to oczywiście absolutnie nie są nasze metody – zastrzegł się nagle panicznie – a gdyby tak, gdyby tak, to byśmy mogli nawet może nie tyle pomóc, za duże słowo, ale powiedzmy, moglibyśmy nie wiedzieć o pewnych rzeczach, choćby paszport w każdej chwili, a gdyby tak Krwawy Dyktator Faszystowskiej Hiszpanii?

– Caudillo Bahamonde Franco jest jednym z najwybitniejszych europejskich mężów stanu

– powiedział z dobitnym politowaniem pan Trąba – przypominam panu, że ja chcę coś zrobić dla ludzkości, nie zaś przeciwko ludzkości.

Zdawać się mogło, że to nie para wodna występuje ze schnącego munduru komendanta, ale z niego samego występują furie.

– Nigdy, my się nigdy – dyszał ciężko – my się nigdy nie dogadamy, towarzyszu Trąba, proszę bardzo, niech pan zabija, niech pan zabija, kogo chce. Tak jest – komendant nagle jakby dostrzegł głębszy sens w tym co mówi – tak jest, niech pan zabije, kogo chce, niech pan zabije kogokolwiek, przecież to też uporządkuje schyłek pańskiego życia, wyjdzie pan na ulicę, zabije kogokolwiek i zobaczy pan, wewnątrz jak nieubłaganie logicznego układu zdarzeń pan się znajdzie, dla ludzkości pan niewiele zrobi, ale zrobi pan coś dla siebie, a przecież jak się zrobi coś dla siebie, to tak jakby się coś i dla ludzkości uczyniło. Czyż nie?

– Co się robi dla siebie zabijając kogokolwiek? – zapytał dziwnie wysokim głosem ojciec.

– W definitywny sposób porządkuje się swe życie, zwłaszcza nieuporządkowane, a życie towarzysza – komendant niemal w powitalnym geście wyciągnął dłoń ku panu Trąbie – jest życiem nadzwyczaj nieuporządkowanym. Człowiek zabija, staje się mordercą, a bycie mordercą rozwiewa wątpliwości i likwiduje wybory. Bycie mordercą to rękojmia wysoce stabilnej tożsamości. Najpierw jeśli zdecydowalibyście się, towarzyszu, ukrywać, bylibyście ukrywającym się mordercą, potem, gdybyśmy was ujęli, bylibyście ujętym mordercą, potem sądzonym, potem skazanym, potem – komendant nagle przerwał, jakby zorientowawszy się, iż lada chwila powie coś nietaktownego, machnął ręką i dokończył już spokojniejszym, choć dalej wibrującym wściekłością głosem – szkoda gadać, proszę bardzo, niech towarzysz zabija, niech zabija kogokolwiek.