Выбрать главу

– Bracia, uciszcie się! – zawołał ksiądz pastor Potraffke. – Niechaj duch pokoju zapanuje pomiędzy wami!

I po chwili, jakby chcąc wesprzeć ducha pokoju duchem rzeczowości zwrócił się do zawiadowcy Ujejskiego:

– O jakie wyjątki panu idzie? Jakie mogą być wyjątki od piątego przykazania?

– Na pytanie, czy można dyspensować od przykazań dekalogu, Tomasz z Akwinu odpowiada twierdząco: można dyspensować – odparł już spokojniejszym tonem pan zawiadowca Ujejski. – Przykazania należą bowiem do prawa naturalnego, prawo naturalne zaś bywa zawodne, a więc można dyspensować.

– Przykazania są ustanowione przez Boga, więc chyba tylko Bóg mógłby od nich dyspensować – pani Pastorowa wzruszyła ramionami.

– Bóg pracuje rękami ludzi – pan zawiadowca Ujejski najwyraźniej z fazy pobudzenia wchodził w fazę apatii.

– Czy Tomasz z Akwinu mówi wprost o dyspensowaniu od zakazu zabijania? – zapytał Arcymajster Swaczyna.

– Tak, mówi wprost – pan zawiadowca Ujejski ledwo ruszał ustami. – Powiada on, że i od zakazu zabijania ludzie się dyspensują, gdyż według prawa ludzkiego dozwolone jest zabijanie ludzi, na przykład złoczyńców lub wrogów.

– Jeśli o mnie chodzi, święta racja – wtrącił komendant Jeremiasz. – Jeśli o mnie chodzi, jestem za karą śmierci. Dla niejednego łotra będzie lepiej, jak się go zawczasu zakopie.

– Mógłbym powiedzieć – pan Trąba uśmiechnął się z pewnym przymusem – mógłbym powiedzieć, iż wszystkie wymienione argumenty są dobre dla moich przedśmiertnych zamiarów. Dobre jest dla mnie dyspensowanie od piątego przykazania, dobre jest dla mnie przyzwolenie na zabijanie wroga i złoczyńcy, dobre jest dla mnie istnienie kary głównej. Nawiasem mówiąc, jeśli idzie o średniowieczny pogląd o zasadności tyranobójstwa, do pana mówię, panie zawiadowco, ale pan śpisz – istotnie oczy pana zawiadowcy były zamknięte, a głowa jego opadała – jeśli idzie o średniowieczny pogląd o zasadności tyranobójstwa, to został on częściowo uchylony przez sobór w Konstancji. Ale rzecz jasna nas, lutrów, może lepiej, że pan śpisz, panie zawiadowco, nas lutrów nie obchodzi ani Akwinata, ani zatopiony w ciemnościach historii sobór. Nas, lutrów, obchodzi Luter. A Luter, choć nie dopuszcza zasadności tyranobójstwa, dopuszcza zasadność kary. Bądźcie miłosiernymi jako i Ojciec wasz w niebie-siech miłosiernym jest, przytacza Pismo, ale z tego nie wynika, dodaje on, jakoby karania w ogóle być nie miało. Karanie powinno być i karać winni przełożeni. Gdyby pokrzywdzenia nie miały ustawać, donieś o tym, powiada Luter, przełożonemu swemu, ojcu lub ktokolwiek nad tobą postanowiony jest do urzędu, ich to należy karać według sprawiedliwości. Tak – pan Trąba westchnął głęboko – chyba dla wszystkich jest rzeczą jasną, iż w obecnej sytuacji, tu i teraz zalecany przez Reformatora legalizm to kłopotliwa utopia i należy wziąć sprawy w swoje ręce. Przełożonym Gomułki jest Chruszczow i gdybym chciał się do rady doktora Marcina Lutra ściśle stosować, musiałbym udać się ze skargą na Gomułkę do Chruszczowa, co jest absurdem.

– To jest tylko trochę mniejszy absurd od zabicia Gomułki – komendant Jeremiasz nie rezygnował z coraz osobliwiej brzmiącej zdroworozsądkowej argumentacji.

– Nie, po stokroć nie – podniósł głos pan Trąba – teoretycznie mam cały problem opracowany bez pudła, tak, jak mam nadzieję, bez pudła trafię go w serce. Ja sam mianuję się w imieniu sprawiedliwości dziejowej przełożonym pierwszego sekretarza Władysława Gomułki i jako władza zwierzchnia wymierzę mu karę główną.

– Tym samym pan go nobilituje, panie Trąba. Pan dołączy do wielkich zamachowców ludzkości, ale i Gomułka dołączy do wielkich tyranów ludzkości. Nie przeszkadza to panu? -zapytał Arcymajster Swaczyna.

– Boleję nad tym, ale niestety nie ma idealnych rozwiązań – odparł pan Trąba i zwrócił się do księdza pastora Potraffke:

– Najmocniej przepraszam, ale kogo ksiądz pastor miał na myśli? Jacy protestanci brali udział w skrytobójczych zamachach na władzę najwyższą?

– Nie szukając daleko, w słynnym, choć na szczęście nieudanym zamachu na ostatniego króla Rzeczpospolitej brał udział pewien luteranin, Bogumił Frankemberg, ślusarz z Cybulic.

– Idzie księdzu o niesławne uprowadzenie Stanisława Augusta Poniatowskiego zakończone rejteradą spiskowców, z wyjątkiem jednego, który widząc, co się dzieje przeszedł na stronę króla? Ma ksiądz na myśli sławetny zamach zakończony ocaleniem ostatniej naszej koronowanej głowy przez przypadkowego młynarza na Marymoncie? – upewnił się pan Trąba.

– Wasz zamach takim samym fiaskiem się zakończy, wszystko rozlezie się po kościach, pobłądzicie, zgubicie drogę, skończycie jeśli nie w młynie na Marymoncie, to w komisariacie na Marszałkowskiej, spijecie się jak świnie – komendant Jeremiasz najwyraźniej tracił resztki cierpliwości. – Nawiasem mówiąc, panie Trąba, dlaczego pan nie pije? Przecież pan ma z powodu picia umrzeć i z tego też powodu ma pan zamiar popełnić zbrodnię, a tu widzę, nie pije pan?

– Pan się posuwa za daleko, panie Komendancie – pan Trąba pobladł i zaczęły mu drżeć ręce – to są argumenty poniżej pasa. Poza tym w planie elementarnej logiki pan myli przyczyny ze skutkami.

– Bracia, uciszcie się – pastor Potraffke kolejny raz zaapelował o spokój. – A gdyby tak -kontynuował tonem nieco zbyt wystudiowanej pojednawczości – a gdyby tak nawiązać nie do idei królobójstwa rzeczywistego, bo taki przykład istotnie trudno znaleźć w naszych dziejach, ale do idei królobójstwa symbolicznego?

– Co konkretnie ksiądz pastor ma na myśli? – zapytał ojciec.

– Znane są przypadki zamachu nie na osobę władcy, ale na jego wizerunek. Na przykład, książę Józef Jabłonowski zapaławszy gniewem do tegoż nieszczęsnego Stanisława Augusta Poniatowskiego kazał powiesić portret króla w swoim prywatnym loszku i postawił przy tak uwięzionym wizerunku straże. Również portret króla Jana III Sobieskiego padł ofiarą zamachu, pewien szlachcic, którego nazwiska nie pomnę, wprost rozsiekł wizerunek króla szablą, za co zresztą zapłacił gardłem.

– Niechaj się ksiądz pastor na mnie nie gniewa, ale wizja, wedle której miałbym szyć z kuszy do wyciętego z „Trybuny Ludu" zdjęcia Władysława Gomułki, otóż taka wizja mnie upokarza – panu Trąbie dalej trzęsły się ręce i spojrzenie jego raz po raz pomykało w kierunku stojących na stole butelek.

– Pan zdaje sobie sprawę – ton komendanta Jeremiasza zdawał się świadczyć, iż być może z wolna zaczyna się on godzić z nieodwracalnym przebiegiem wydarzeń – pan zdaje sobie sprawę, iż poza wszystkim kusza to nie jest broń rycerska, ale czeladna. Dżentelmeni gardzą kuszą. Na przykład, użycie przez Brytyjczyków masowych formacji kuszników w sławnej bitwie pod Crecy uznane zostało przez fakultet teologiczny Sorbony za hańbiące dla Anglików i siłą rzeczy unieważniające wynik bitwy. Użycie kuszy to jest faul.

– Ja nie mam zamiaru faulować Gomułki. Ja mam zamiar go zabić – odparł głucho pan Trąba. – Kusza jest jedyną znaną mi bronią, która z odległości około stu pięćdziesięciu-dwustu metrów może się okazać skuteczna. Naprzeciw ulicy Frascati, naprzeciw okien mieszkania pierwszego sekretarza rozciąga się niewielki park i stamtąd właśnie, zza osłony ciemności i bezlistnych krzewów mam zamiar wysłać jedyną i mam nadzieję śmiercionośną strzałę. Wybieram kuszę, ponieważ, jak wielokrotnie wspominałem, zwyczajnie nie władam bronią palną. Znam, rzecz jasna, wybornie przebieg bitwy pod Crecy i wiem, iż w Europie oręż ten nigdy nie cieszył się wielką estymą. Ale jak zawsze, nadmierny europocentryzm jest tym, co gubi nas, Europejczyków. Kusza została wynaleziona, jak państwu być może wiadomo, w Chinach i to w czasach, gdy po dzisiejszej ulicy Frascati niedźwiedzie się przechadzały. Mechanizmy spustowe chińskich kusz były wykonane z dokładnością ziarnka ryżu, ich komplikacja zaś, jak twierdzą znawcy, jest porównywalna ze współczesnymi trzonami zamkowymi w karabinach. Opisy tych zapierających dech w piersiach (i produkowanych ręcznie, choć na przemysłową skalę) konstrukcji znaleźć można w starochińskich traktatach, na przykład w księdze pod tytułem Sztuka wojenna mistrza Sun albo w księdze pod tytułem Wiosny i jesienie pana Lu. Mam wrażenie, iż oba teksty pochodzą z czasów, kiedy nasi gardzący niegodną dżentelmenów bronią przodkowie straszyli swoim upiornym narzeczem dzikie zwierzęta. Walczący z Chińczykami Hunowie bali się kusz, jeśli zaś jakimś cudem wchodzili w ich posiadanie, nie byli w stanie ani ich zmontować, ani skopiować. Nie mogli nawet używać bełtów, bo byty dla ich długich łuków za krótkie. Tak więc wynalazek i stosowanie kuszy jest wzlotem myśli i technologii ludzkiej i odprawą daną barbarzyństwu. To, że w tysiąc lat po Chińczykach czeladź w Europie używała kusz do podpalania stodół, jest raczej miarą upadku, a nie przejawem wykwintnych manier bitewnych Mitteleuropy. Toteż ja całkowicie nieprzypadkowo – pan Trąba spojrzał w kierunku Arcymajstra Swaczyny – całkowicie nieprzypadkowo wybrałem chiński model, ponieważ tak jak czynili starzy Chińczycy, mam zamiar gromić Hunów, więcej nawet, ja mam zamiar zabić samego wodza Hunów.