I wiecie, co ta bestia wtedy zrobiła? Przerwała deszyfrację komunikatu, uniosła głowę oraz rękę, i jęła swą niesłychaną dłonią machać w moim kierunku. Przez chwilę jeszcze trwałem w moich nowych wcieleniach, przez chwilę jeszcze byłem spowodowanym wilgocią wybrzuszeniem, fragmentem lustra, sukienną kieszenią, ale ponieważ anielica mojej pierwszej miłości po prostu mnie widziała, nie pozostawało nic innego jak powrót do samego siebie. Zamknąłem oczy. Zamknąłem oczy, przesunąłem się wzdłuż ściany, na dobre zniknąłem z pola jej widzenia, ściszyłem radio, dopełzłem do wyłącznika i zgasiłem światło. Powitalny transparent DLACZEGO PANI SIĘ NIE UŚMIECHA? utonął w ciemnościach, na całej planecie zamarło życie.
Ukucnąwszy, siedziałem po ciemku i byłem rad, że jest już po wszystkim. Czas – powtarzałem niedawno usłyszaną naukę – czas wszystko leczy, za jakieś dwa tygodnie nie będę się już niczego wstydził. Doszliśmy do punktu brzegowego, a punktem brzegowym figury nazywamy taki punkt, w którego każdym otoczeniu znajdują się zarówno punkty tej figury, jak i punkty do niej nie należące. Zbiór punktów brzegowych figury nazywamy jej brzegiem -szepnąłem do siebie i odetchnąłem na dobre.
Po niedalekim nasypie wspinała się lokomotywa, przystawała co chwila niczym znużony wędrowiec, maszynista mówił coś do pomocnika, ktoś szedł najkrótszą w świecie drogą pomiędzy nami a Domem Towarowym Rychtera, ktoś tam szedł po krawędzi nocy, pogwizdywał, kopał puszkę po sardynkach, jej uderzenia o asfalt brzmiały niesłychanie płynnie, ktoś prowadził puszkę po sardynkach niczym Roman Lentner piłkę, ktoś podbijał puszkę wielką niczym futbolówka, już miał oddać strzał w kierunku bramki, gdy nagle jak spod ziemi wyrastał przed nim obrońca, walczyli nieustępliwie, łoskot i chrzęst były takie, iż zdawać się mogło, nie klubowe koszulki, ale zbroje z cienkiej blachy mają na sobie. Wpierw pojedyncze, potem coraz częstsze gwizdy zaczynały rozlegać się z trybun, jeden za drugim frunęły stamtąd najdziwniejsze przedmioty i rozbijały się z hukiem o twardą jak asfalt murawę.
Poderwałem się na równe nogi, zapaliłem światło, skoczyłem do okna. Anielica mojej pierwszej miłości miotała się jak szalona, gwizdała na palcach i metodycznie ogałacała swój pokój z wszelkich przedmiotów ciskając nimi o bruk. No tak – przemknęło mi przez głowę -ona ma przecież jakieś dwadzieścia sześć albo dwadzieścia siedem lat, a w tym wieku rzeczy już nie mają znaczenia. Anielica mojej pierwszej miłości wypłaszała mnie z jamy mojego dziewiczego lęku gradem popielniczek, sztućców, kubków, szklanek, opakowań po nie wiadomo czym, we wszystkich oknach Domu Towarowego Rychtera zapalały się światła, przypadkowi przechodnie zatrzymywali się i błyskawicznie z przypadkowych przechodniów przeistaczali się w przypadkowych świadków zdarzeń, z daleka słychać było sygnał nadjeżdżającej karetki albo straży pożarnej.
Teraz ja machałem do niej, dawałem znać, jestem, godzę się na wszystko, wysyłałem jakieś uspokajające powietrze posłannictwa, łagodziłem jej furię za pomocą jakiegoś niepoczytalnego alfabetu niezbornych gestów. Wreszcie mnie dostrzegła i znieruchomiała. Wskazałem teraz bardzo wolno wskazującym palcem na samego siebie, a potem wyciągnąłem obie dłonie w jej kierunku, co miało znaczyć: zaraz do ciebie przyjdę i pozwolę ci poigrać moim młodym i dziewiczym ciałem, ale ona ku mojemu najwyższemu zdumieniu przecząco pokiwała głową i obróciła swą niesłychaną dłoń w dół, w kierunku zasłoniętej zieloną kratą witryny działu obuwniczego. Ponowiłem mój gest, nie rozumie, pomyślałem, albo nie wierzy własnemu szczęściu, ale nie, ona stanowczo i definitywnie wskazała w kierunku masywnej kraty strzegącej kilku par nędznych gomułkowskich czółenek. Uniosłem w górę przegub lewej dłoni i wskazałem cyferblat mojego zegarka marki Poljot z kalendarzem. Kiedy? Natychmiast – odparła, czyniąc znak figury domkniętej. W górze słychać było spazmatyczny szept morfinistek, ojciec dociekał prawdy pomiędzy wierszami „Trybuny Ludu". Drogi i umiłowany Księże Biskupie, pisała matka, na razie na brudno, nogi uginały się pode mną, noc miała w sobie dziecięcą intensywność atramentu.
Anielica mojej pierwszej miłości stała pod działem obuwniczym, była odziana w czarny rozpinany sweter sięgający do połowy uda, pod pachą zaś ściskała ni to torebkę, ni to raportówkę, ni to dziennik lekcyjny.
– Co tam jest napisane? – zapytała z najwyższym zniecierpliwieniem. W śmiertelnym przerażeniu widziałem, zauważyłem i zapamiętywałem wszystko. W obłąkaniu swym byłem wręcz w stanie przepowiadać nie tylko ostatnie słowa nie wypowiedzianych jeszcze zdań, byłem w ogóle w stanie dostrzegać całą niedaleką przyszłość.
Czarny, sięgający do połowy uda sweter oznaczał ni mniej, ni więcej, iż stoi przede mną i przemawia do mnie kobieta w mini. Nie wierzyłem ani nie wiedziałem, że to kiedykolwiek nastąpi. Epoka odsłoniętych nóg miała nastać dopiero za rok. Dopiero za rok zostaną obcięte spódnice i sukienki, dopiero za rok kilkaset milionów damskich nóg ujrzy światło dzienne, dopiero za rok ziemia stanie się lekka jak rzepka kolanowa licealistki. Dopiero za rok i parę miesięcy Małgosia Snajperek prowadząca w centrum odpustową strzelnicę skróci wyszarzałą sukienczynę, zabłyśnie niepojętą bielą ud i kolan, i z dnia na dzień z niepozornego i dostępnego wszystkim kaczątka przeistoczy się w nieosiągalną boginię seksu. Dopiero za rok wszystkie Małgosie świata odprują od swoich szatek pasek mniej więcej trzydziestocentyme-trowej szerokości, pokażą naszym osłupiałym oczom swoje boskie nogi od stóp do ud i natychmiast umkną na tych obnażonych nogach na odległość nie do pokonania. Dopiero za rok kobiety znów staną się nieosiągalne. Staną się nieosiągalne na mgnienie oka, bo na mgnienie oka obnażenie daje pozór nieosiągalności. Dopiero za rok.
A tymczasem prekursorka długości do połowy uda stała przede mną i mówiła do mnie:
– Co tam jest napisane?
– Dlaczego pani się nie uśmiecha – wyjąkałem. Przez chwilę milczała, patrzyła na mnie z intensywną dociekliwością samorodnej psychoanalityczki, a potem powiedziała:
– Bo taka jestem. Nie uśmiecham się i już. Rozumiesz?
I uśmiechnęła się tajemniczo, i wzięła mnie pod rękę, i powiedziała:
– Chodź, pójdziemy na spacer.
Było to dziwne i, prawdę powiedziawszy, nigdy wcześniej ani później (zwłaszcza nigdy później) nie spotkałem się z tak osobliwym fenomenem kobiecej cielesności: ona z bliska wyglądała młodziej.