I było tak, jak potem zawsze bywało w moim życiu – przeważyła słabość, a także przeważyła odwrotność. Ja powinienem ją prowadzić. Ale było na odwrót, to ona mnie prowadziła, wiodła przez pachnący alkoholem park, przez dziczejące boisko piłkarskie, wzdłuż ciepłej rzeki, tam i z powrotem. Znałem te wszystkie miejsca tak dobrze, że od dawna przestałem je zauważać, od dawna nie było tych miejsc w mojej głowie, ale teraz ona, kuso odziana letniczka, przywracała istnienie temu co trzeba. Wdychałem zapach jej włosów, pachniały szamponem tataro-chmielowym, wdychałem ten zapach i bardzo wyraźnie czułem pod stopami żwir parkowej alejki, czułem dotyk jej dłoni i widziałem ciemną płaszczyznę boiska, zarys bu-twiejących bramek, z czarnymi kłączami koprów wrośniętych w od lat nie zdejmowane siatki, słuchałem jej osobliwego, jakby zduszonego, jakby borykającego się z nieustannym chichotem głosu i wdychałem idące od rzeki powietrze. Jeszcze nie wiedziałem, że moją sytuację można opisać za pomocą klasycznych aforyzmów: „Na wylot ci znane krainy dzieciństwa poznasz dopiero u boku kobiety swojego życia" – powiadał pierwszy aforyzm. „Dopóki zakochana kobieta nie spojrzy na twoją dziecięcą fotografię, dopóty nie urośniesz" – głosiła druga mądrość. „Pierwszy dzień pierwszej miłości jest ostatnim dniem twojego dzieciństwa, dotąd nie istniałeś" – brzmiała kolejna niepodważalna w swojej arbitralności prawda. Do dziś nie wiem, kim byli autorzy tych nieśmiertelnych maksym, nie pamiętam nawet, gdzie je przeczytałem albo gdzie je usłyszałem, ich autorem mógł być zarówno król Salomon, jak i pan Trąba, zapomniany klasyk i przygodny towarzysz podróży, autor szkolnych lektur i młody poeta, którego wierszy nikt nie chciał drukować, to jest przecież i dziś bez znaczenia, a wtedy, ponad trzydzieści lat temu, gdy anielica mojej pierwszej miłości u progu letniej nocy wiodła mnie przez sam środek kraju moich lat dziecinnych, było to całkowicie bez znaczenia, wtedy nie tylko nie wiedziałem, kto jest autorem aforyzmów opisujących moją sytuację, ale w ogóle nie wiedziałem, że istnieją jakieś aforyzmy opisujące moją sytuację. Wtedy niejasne stworzenie, skrzydlaty płaz strachu i żądzy zaczynał się powoli ruszać w głębi moich trzewi i w głębi mej duszy, wtedy byłem szczęśliwy, że nie muszę nic mówić, ponieważ ona, anielica mojej pierwszej miłości, mówiła bez przerwy.
– Widziałam cię siedem razy – mówiła swoim stłumionym, jakby nieustannie zwiastującym wybuch serdecznego śmiechu głosem – widziałam cię siedem razy. Tak, Jerzyku mężczyzno, widziałam cię siedem razy. Widzisz, znam nawet twoje imię. Ale ja ci nie powiem, jak ja mam na imię. Dobrze, dobrze, nie obrażaj się, nie odchodź, nie zostawiaj mnie, nie przerywaj tak nagle naszego romansu ledwo zaczętego. Dobrze, powiem ci, jak mam na imię. Ale za chwilę. Pierwszy raz widziałam cię pod kioskiem „Ruchu", prawdę powiedziawszy, stałam tuż za tobą w kolejce i urzekły mnie twoje ramiona haniebnie przyodziane w białą koszulę. Nie gniewaj się, Jerzyku, ale po tej białej koszuli poznałam, że – jakby ci to powiedzieć, żebyś się znowu nie wściekł – więc po tej białej koszuli poznałam, że nie spędzasz tu wakacji, ale że spędzasz tu życie. W porządku. Na ogół ubierasz się bardzo dobrze, ale niekiedy, niekiedy można by to i owo poprawić. W każdym razie ja, biedna śpiąca królewna od siedmiu lat uśpiona erotycznie, od siedmiu lat będąca w letargu miłosnym, ujrzałam przed sobą kilkunastoletniego chłopca o bardzo męskich ramionach i poczułam, że się budzę. Może zresztą bez przesady z tym budzeniem. W każdym razie z bardzo dużym niepokojem nasłuchiwałam brzmienia twojego głosu, Jerzyku, bałam się, że jak zabrzmisz makabryczną akustyką chłopca, który przechodzi mutację, natychmiast mi przejdzie, bałam się tego, ale moje obawy były przedwczesne. „Poproszę «Trybunę Ludu» i «Tygodnik Powszechny»" – powiedziałeś spokojnym, niskim i równie harmonijnie jak twoje ramiona ukształtowanym głosem.
Drugi raz cię widziałam, jak śledziłeś dwa ciała, które wynajmują u was pokój na poddaszu. Oj, Jerzyku, Jerzyku, mnie się te dwa ciała bardzo nie podobają, nie interesuj się tymi ciałami, Jerzyku, po co je podglądasz, po coś za nimi lazł, jeśli koniecznie chcesz, to po prostu nawet dziś jeszcze wdrap się po schodach na pięterko, zapukaj, a będzie ci otworzone, poproś, a będzie ci dane. Wcale mi nie chodzi o występność ciał, one zresztą wcale nie są aż tak występne, na przykład absurdalne plotki, które wszyscy powtarzają, że te dwa ciała szpry-cują się morfiną, no gdzież tam, no gdzież tam, przecież te ciała są za leniwe, żeby zdobyć morfinę, przecież te ciała są zbyt rozlazłe, żeby radzić sobie ze strzykawką, przecież te ciała są zbyt mało lotne, by nawet morfina była je w stanie uskrzydlić. Jerzyku, mylisz się – anieli-ca mojej pierwszej miłości z całej siły i bardzo boleśnie wbiła palce w moje ramię i przerwała mówienie.
Nie będę ukrywał, że choć w pierwszej chwili z ulgą przyjąłem nieoczekiwaną ciszę, w sumie i na dłuższą metę było mi to nie na rękę. Byłem absolutnie zdominowany jej paniczną i wszechwiedzącą narracją, nawet gdybym miał przy sobie moje zbawcze rekwizyty, zeszyt i ołówek, i tak nie byłbym w stanie niczego zapisać ani tym bardziej przewidzieć ostatniego słowa. Żadne z jej słów nie sprawiało zresztą wrażenia ostatniego, jej myśl poruszała się z zatrważającą prędkością i we wszystkich kierunkach, była szybsza od dźwięku i była co najmniej tak szybka jak światło, bo tak jak światło docierała wszędzie. Słuchałem jej chciwie i zatraciłem się całkowicie w tym słuchaniu i teraz nie miałem zielonego pojęcia, co powiedzieć, jak przerwać milczenie coraz bardziej kłopotliwe w swojej elementamości.
– Przepraszam – powiedziałem na wszelki wypadek.
– Nie musisz mnie przepraszać, ale nie życzę sobie, żebyś sobie Bóg wie co wyobrażał. Nie wyobrażaj sobie, że jestem o ciebie zazdrosna, smarkaczu jeden – powiedziała z nagłą złością, ale zaraz głos jej złagodniał i zaczęła mówić tak jak przedtem, szybko i z czułą perswazją w głosie. – Jerzyku, nie idzie o to, że to są dwa rozpustne ciała, idzie o to, że to są dwa ciała leniwe. Nie może być tak, Jerzyku, że ty u progu swego życia natkniesz się na leniwe ciało albo wręcz, o zgrozo i perwersjo, na całe dwa leniwe ciała. Spójrz w lustro, mój występny chłopcze.
Anielica mojej pierwszej miłości ujęła mnie pod brodę, przysunęła swoją twarz do mojej twarzy, dotknęła swym czołem mojego czoła i z niesłychaną intensywnością ni to hipnotyzer-ki, ni to okulistki jęła się wpatrywać w moje oczy.
– W głębi twoich zielonych oczu, Jerzyku próżniaku, widać całkiem wyraźnie krainę lenistwa, wznoszą się tam złote wzgórza, na których będziesz się wylegiwał, stoją tam kanapy twoich wielogodzinnych drzemek, piętrzą się zeszyty, których nigdy nie zapiszesz, jest tam tysiąc spokojnych miast, w których żył będziesz z dnia na dzień, tysiąc spokojnych białych miast o flegmatycznej architekturze i sprzyjającym klimacie, upały panują od samego rana, otwarty na przestrzał tramwaj jedzie przez zielone błonia, o, jak słodko będzie ci się, Jerzyku, mieszkać w sednie tego powoli budzącego się i zawsze przed ostatecznym rozbudzeniem usypiającego życia. Otwarte okna, ciemne mieszkania, bardzo ospałe dramaty mieszkańców, owalny stół nakryty serwetą, resztki uczt, co nigdy się nie kończą, hamaki, fotele, stare budownictwo, tysiąc łagodnych rzek pod tysiącem starych mostów, leniwe dziewczyny spacerują po trawiastych plażach…
Mój drogi, mój drogi, boję się, że już jest za późno. Kiedy istotnie się tak fatalnie zdarzy, że na samym początku młodości natkniesz się na leniwe ciało, będziesz ty stracony dla życia, twoje wrodzone próżniacze skłonności zostaną rozbudzone i utrwalone i przez całe życie będziesz szukał obiecanej krainy lenistwa, będziesz kroczył przez tysiąc spokojnych miast, całe życie będziesz łaknął leniwych ramion. Nie będziesz żył, ale będziesz spał, prześpisz życie, żyć czy spać, oczywiście, oto jest pytanie, ale w końcu jako wierzący ewangelik nie powinieneś za bardzo kombinować, ale trzymać się Pisma, a w Piśmie jest powiedziane, że wszystko ma swój czas, jest czas życia i czas snu. Czy ty nie rozumiesz, te dwa ciała śpią bez przerwy, to są po prostu dwie siostry wiecznie śpiące, które śpią, gdy idą i śpią, gdy jedzą, i śpią, gdy stoją, i śpią, gdy siedzą? Czy wy wszyscy nie rozumiecie, że one i dlatego też taszczą w głąb zagajników babilońską kołdrę, bo muszą cały czas mieć przy sobie zbawczy, magiczny rekwizyt snu? Zrobisz, jak zechcesz, Jerzyku.