Выбрать главу

Na razie przyjrzał się uważnie rodzeństwu Uranisów. Chłopiec był średniego wzrostu, szczupły, z kruczą czupryną. Miał na sobie żółte spodenki kąpielowe i białe gumowe pantofle. Prawą rękę trzymał wyciągniętą i wskazując Bolka śmiał się od ucha do ucha. Natomiast jego siostra…

Ona również się śmiała, ale jej głos brzmiał zupełnie inaczej. Inaczej, bo… po prostu prześlicznie. Zresztą, jak miałaby się śmiać osóbka zgrabna jak sama Afrodyta, która zresztą nie tak daleko stąd wyszła ponoć kiedyś z morskiej piany. Osóbka opalona na kolor ciemnooliwkowy, o długich włosach i ciemnych oczach, stojąca z lekko uniesionymi ramionami, w niezwykle wdzięcznej pozie, godnej dłuta rzeźbiarza. Tylko skończonemu idiocie mogło się nasunąć porównanie ze źrebakiem — pomyślał Bolek ze złością.

Jasne, że nawoływania, które przed chwilą usłyszał, musiały znaczyć coś, na co on powinien znaleźć mniej więcej dorzeczną odpowiedź. Pięknie. Co jednak należy odpowiedzieć Afrodycie, która mówi: „eo Belik, hrangrankran”?! „Belik” to pewno ja — odgadł. — Ale reszta?

Chłopiec sposępniał. Na domiar złego zauważył, że stojąca na brzegu para zaczyna przejawiać oznaki zniecierpliwienia. Pewnie. Stanowczo minął czas, w jakim Uranisowie spodziewali się dowiedzieć, co ofiara ich napaści sądzi o nich samych i ich niegodziwym postępku. No i dowiedzieli się wreszcie.

— Rotunda bualla bang! — przeszył cichą zatoczkę straszliwy okrzyk, w którym brzmiały złość i groźba, ale nade wszystko ostateczna desperacja.

Sylwetki na plaży zakołysały się niespokojnie. Na szczęście w tyra właśnie momencie zza namiotów wyszła jeszcze jedna kobieta. Z uczuciem niewysłowionej ulgi Bolek poznał własną mamę.

— Bolek?!

— Jestem tutaj.

Obie postacie stojące nad zatoczką odwróciły się twarzami w stronę przybyłej. Dobiegł głos przyciszonej rozmowy.

— Eli i Pelos chcieliby wiedzieć, dlaczego w największy upał przychodzisz nad morze ubrany i w ogóle, co się z tobą dzieje? — przetłumaczyła mama.

— Nic się nie dzieje — odrzekł bez przekonania zapytany. — Nic się nie dzieje — powtórzył po chwili do siebie. Powiedzmy, że nic. Eli i Pelos. Aha. Pelos to chłopiec. A Eli… — rozmarzył się w duchu. — Jakie śliczne imię!..

Mama znowu zniknęła Bolkowi z oczu, kryjąc się za namiotami. Eli i Pelos nie odzywali się już. Stali obok siebie i patrzyli na kolegę z obcego kraju, który tkwił po kolana w wodzie ubrany jak na spacer po mieście i sprawiał wrażenie, jakby głęboko rozmyślał o istocie świata i sensie życia.

A Bolek rzeczywiście myślał. Wreszcie wyprostował się, delikatnym ruchem dotknął kieszeni i powiedział cicho:

— To był paskudny kawał. Skoro przeniosłeś mnie na Klio, to mogłeś pamiętać także o spodenkach kąpielowych. Jak teraz Wyglądam?

— Tak samo, jak wyglądałeś w poprzednim wariancie załamania czasoprzestrzeni — odpowiedział głos wewnątrz jego głowy. — Przecież nic nie miało się zmienić poza tym, żeby wasze wakacyjne plany były zrealizowane.

— Chciałem się wykąpać — burknął chłopiec — ale nie w ubraniu. W dodatku nic nie wiem o obozowisku. Wyszedłem na durnia. Dokąd na przykład pójdę po wodę… — tu jego wzrok padł na wpływający w dolinę potok. — Gdzie będę spał… — w głębi pierwszego namiotu dostrzegł trzy składane łóżeczka, z których jedno, wysunięte do przodu było przykryte jego własnym śpiworem. — Jak tu się pływa — zatoczył ręką łuk i w tym momencie ujrzał wyciągnięte na brzeg dwie gumowe łodzie, a obok nich pontony, z których sterczały płetwy, maski i fajki do nurkowania. — No, w ogóle! — zakończył ze złością. — Poza tym niby jestem tutaj od dawna, więc wszyscy mnie znają, a ja ich nie. Mam się przedstawić na nowo? I po jakiemu? Po polsku?

— Przecież są z tobą twoi rodzice i babcia — zdziwiła się łagodnie piłeczka. — Oni cię znają.

— No, a pozostali?! Pan Uranis, jego żona, Pelos i… Eli?

— Istotnie, oni mówią innym językiem niż ty. Nie rozumiem tego. Przecież mieszkacie na jednej planecie…

— No to co? Ta planeta jest dosyć duża. A u was… — tu przypomniał sobie, że w kryształowym świecie konstruktorów czarnych automatów nikt w ogóle nie mówi, przynajmniej w ludzkim znaczeniu tego słowa, i spochmurniał jeszcze bardziej. Gdyby tak mieć te wzmacniacze… czego to? Fal biologicznych? Eee, do licha z wszystkimi falami! — Chciałbym z nimi normalnie rozmawiać! — zażądał. — Nie przy pomocy jakichś małpich okrzyków!

— Małpich? Owszem słyszałem o takich stworzeniach. One są bardzo podobne do ludzi. Sądzę jednak, że czymś powinny się różnić od istot rozumnych. Niestety, na ten temat nie posiadam szczegółowych informacji.

— Może to i lepiej — bąknął chłopiec. — A czy nie wiesz przypadkiem, w jakim języku rozmawiają z nimi mój tato i mama?

— Nie…

— Ale ja wiem! — przerwał Bolek. — Zupełnie zapomniałem. — Przecież gdy przyszedł list z propozycją spędzenia wspólnych wakacji na Klio, ojciec wspomniał, że cała czwórka Uranisów mówi biegle po angielsku. Dodał też z dumą, że on sam będzie się mógł porozumieć w ich ojczystym języku. Nie darmo tak długo mieszkał w Atenach. — Wiem — powtórzył. — Uważaj, piłko… to znaczy, automacie! Wprowadźmy poprawkę do tutejszego świata. Niech ja mówię po angielsku… i po grecku — dodał zuchwałe. — Tylko tak, żeby nikt nie był zdziwiony.

— Jeśli przeniesiemy się do świata, w którym ty, jako mój dyspozytor, będziesz znał język angielski i grecki, to obecni tu ludzie musieli przebywać w tym świecie od jego początków. Nikt się niczemu nie może dziwić.

— No, to hop.

— Słucham?

— Powiedziałem przecież! Mówię po angielsku i po grecku! Aha, wiem, wiem — zreflektował się. — Świecie, świecie… już!

Morze zaszumiało. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, a spod słońca wielkiego i rumianego jak czarodziejskie jabłko, przypłynęła nagle wysoka, pojedyncza fala. Uderzyła Bolka i zrosiła jego włosy drobnymi kropelkami. Następnie z sykiem i mruczeniem cofnęła się.

Chłopiec podskoczył, klasnął w dłonie i pobiegł przez wodę prosto w stronę rodzeństwa Uranisów. Zatrzymał się tuż przed nimi, nabrał do płuc powietrza i siląc się na obojętny ton powiedział:

— Przepraszam. Stałem sobie na brzegu i… no, stałem sobie na brzegu — wyznał posługując się płynnie piękną mową spadkobierców wielkiego Homera. — A więc stałem sobie i myślałem — rzekł jeszcze raz chłopiec. — Wcale nie miałem zamiaru pływać. Dlatego przyszedłem w ubraniu.

Twarze Eli i Pelosa Uranisów odrobinę pojaśniały. Najwidoczniej fakt, że osobnik w niebieskiej koszuli zechciał wreszcie wyjść na plażę, podziałał na nich uspokajająco. Chwilę później Pelos zaśmiał się już po swojemu, to znaczy tak, że wzgórza wokół polanki odpowiedziały gromkim echem.

— Stałeś? To pięknie! Mój tato także czasem się zamyśli, kiedy przypomni sobie jakiś grobowiec sprzed dziesięciu tysięcy lat albo szczególnie poczwarną figurkę z Myken! I wtedy mógłby wejść w ubraniu nie tylko do morza, lecz nawet do kotła ze smołą. Nie wiedziałem, że mamy przyjemność z przyszłym uczonym. No dobrze, ale przecież umówiliśmy się zaraz po obiedzie, że przed wieczorem popłyniemy obejrzeć dno pod skałą-tarczą! — wskazał dłonią na lewo, gdzie wyspa spadała w morze pionowym kamiennym urwiskiem.

Aha, umówiłem się — myślał znowu Bolek. — Pewno — przytaknął sam sobie. — Niby dlaczego nie miałem się umówić? Może nawet obiecałem babci, że umyję garnki? Takie przenoszenie się ze świata do świata jest bardzo fajne, ale kryje w sobie niebezpieczne pułapki. Stanowczo muszę pogadać z piłeczką, żeby jakoś udoskonaliła swoje działanie.