— Eo, Belik! — odezwała się z kolei dziewczyna. — Jeśli już skończyłeś rozmyślanie, to może jednak pójdziesz się przebrać? Co do mnie, to czekam jeszcze dwie minuty i idę do wody.
Bolek pomknął do namiotu powtarzając w duchu: „Eli-Belik, cudownie, Eli-Belik”.
Wrócił niemal od razu. Teraz miał na sobie tylko błękitne kąpielówki z dużą kieszenią zapinaną na zamek błyskawiczny. Ta kieszeń była zupełnie okrągła, jakby jej posiadacz postanowił zabrać ze sobą na podmorską wyprawę dorodną pomarańczę.
— Eo, dokąd to?! — zatrzymał Bolka okrzyk Eli. Chłopiec zrobił z rozpędu jeszcze kilka kroków i stanął. Dziewczyna popatrzyła na niego, pokręciła głową, po czym wskazała dłonią pontony i sprzęt do nurkowania.
— Myślisz, że wszystko będziemy nosić sami? — spytała z wymówką w głosie.
— Aa… ummm… zapomniałem. Widzisz, ile kłopotów? — dodał ciszej pod adresem swojej czarnej piłeczki. — Koniecznie musimy pogadać.
— Tak. Proszę uprzejmie. Słucham?
— Przecież nie teraz! — syknął ze złością podróżnik po światach biegnąc w stronę pontonu.
— Co nie teraz? — zainteresował się Pelos. Czarnowłosy brat Eli siedział na burcie dobrze nadmuchanej łódki i wciągał cienkie, szczelnie przylegające do kostek skarpetki. Żaden doświadczony płetwonurek nie wyrusza pod wodę bez takich skarpetek.
Nic, mówiłem do piłki — miał już na końcu języka Bolek, ale w ostatniej chwili zreflektował się. Zreflektował, a zarazem przestraszył. Jak niewiele brakuje, żeby wyszedł na zupełnego wariata.
— Nie teraz? Dlaczego nie teraz? — zagadał chytrze i rzucił się w stronę swoich płetw, które na szczęście leżały na samym wierzchu, co ustrzegło go przed następną wsypą.
Pelos i jego siostra zamilkli. Z poważnymi minami sprawdzali sprzęt. Nieraz już odwiedzali ojca, gdy ten prowadził badania archeologiczne, z których wiele zaczynało się lub kończyło w przybrzeżnych wodach Morza Egejskiego. Wiedzieli, że nurkowanie to pyszna zabawa, ale że zabawa ta może być niebezpieczna, jeśli przystąpi się do niej lekkomyślnie, bez starannych przygotowań.
Bolek także pływał od zbyt dawna, by teraz nieopatrznie się śpieszyć. Wciągnął skarpetki, włożył płetwy dopasowując je nie za luźno i nie nazbyt ciasno, tak by w wodzie nie mogły spowodować kurczu stopy. Następnie sprawdził, czy ustnik jego fajki do nurkowania nie jest pęknięty albo obluzowany, równie uważnie obejrzał elipsoidalną maskę, aż wreszcie zadowolony z wyników przeglądu stał i kłapiąc płetwami o ubity żwir podszedł do pustego pontonu leżącego najbliżej brzegu. Tam poczekał na Eli i Pelosa, po czym wszyscy razem weszli do wody Kiedy ponton przestał trzeć o dno, pierwsza wskoczyła do niego Eli i od razu zaczęła pracować lekkim wiosełkiem podobnym do pingpongowej paletki. Chwilę później Pelos zawołał do Bolka:
— No, stary, hop! — co miało oznaczać zaproszenie do zajęcia miejsca obok jego siostry. Zaproszenie zabrzmiało tym sympatyczniej, że słowo „stary” zostało wypowiedziane po polsku. Swojsko zabrzmiało również „no” oraz „hop”, ale to mógł być tylko zbieg okoliczności. Natomiast „stary”…
— Musicie koniecznie przyjechać do nas! — krzyknął Bolek. — Pokażę wam Kraków, Warszawę, Gdańsk, pojedziemy w Pieniny i Tatry, pożeglujemy po Mazurach!
— Mazurach — powtórzyła z prześlicznym uśmiechem Eli.
— I od razu będziecie mogli ze wszystkimi rozmawiać! Pelos mówi już po polsku jak… jak…
— Jak stary! — dokończył wybuchając śmiechem młody ateńczyk.
— To właśnie chciałem powiedzieć — przytaknął przybysz znad Wisły i też zaśmiał się głośno. Po czym jednym susem wskoczył do pontonu.
— Brrr! Ty słoniu! — powitała go Eli otrząsając się z wody.
— Przepraszam!
— Nie szkodzi — odpowiedział pogodnie Pelos. — Myśmy ciebie także wykąpali.
— Wybaczam ci — dziewczyna kiwnęła łaskawie główką. — Ostatecznie w mojej ojczyźnie myśliciele zawsze cieszyli się wyjątkowymi względami. A co do naszej wizyty w Polsce, to przecież rzecz jest już załatwiona. Nasi rodzice umówili się na lipiec w przyszłym roku. A potem w sierpniu mamy znowu wszyscy przyjechać tutaj. Zapomniałeś?
— Co?… tak… nie, oczywiście — wybełkotał Bolek, ponownie posyłając pełne wyrzutu spojrzenie w stronę swojej wypchanej kieszonki. Ponieważ jednak do automatu Jeden-Jeden musiałby przemówić, co na pewno nie spodobałoby się nawet Eli, poprzestał jedynie na głębokim westchnieniu, popartym ledwie słyszalnym szeptem „świecie, świecie”. Następnie, przestraszony, że piłka może to zrozumieć po swojemu i narobić jakiegoś zamieszania, dodał prędko:
— Czy nie powinniśmy teraz podpłynąć pod tę skałę?
Pelos, który wsiadł do pontonu po Bolku, przestał wiosłować i spojrzał w górę. Wysoko nad nimi, na szczycie pionowej skały, rosły wyczesane wiatrami niskie rozłożyste drzewa i krzewy.
— Jeszcze jakieś dwadzieścia metrów — Eli pokręciła głową. — Tutaj nurkowaliśmy wczoraj, ale kiedy doszliśmy do tej jaskini, musieliśmy już wracać na kolację. Zapamiętałam sobie to drzewko — i ona popatrzyła w górę. Na tle nieba ostro rysowały się ciemnozielone gałęzie karłowatej pinii.
A więc jest i jaskinia — rzekł sobie w duchu Bolek. — Co więcej, sam do niej wczoraj zaglądałem. Hmm…
Przez chwilę płynęli w milczeniu. Wreszcie Pelos zdecydowanym ruchem wiosła skierował ponton koi brzegowi. Określenia „brzeg” nie należy rozumieć zbyt dosłownie. Pod pionową skałą leżało kilka ogromnych głazów, które kiedyś, bardzo dawno temu, osunęły się z góry. To wszystko. Gdyby morze było choć trochę mniej spokojne, nie mogliby nawet marzyć o nurkowaniu w tak dzikim miejscu.
— Kto pierwszy zostaje? — spytał poważnie Pelos, kiedy zatrzymali się w odległości kilku metrów od spłukanego przez sztormy głazu, do którego przywarło kilka kępek morskiej roślinności.
Tym razem Bolek natychmiast zrozumiał, o co chodzi. Jest ich troje. Zgodnie z regułami sztuki pływackiej ktoś musi zostać w pontonie, aby w razie czego pośpieszyć z pomocą tym, którzy pójdą pod wodę.
Cisza przeciągała się. Słychać było tylko delikatne chlupotanie wody wśród skalnych zakamarków. Wznoszącą się nad nimi kamienną ścianę oświetlało słońce, a przecież to morskie uroczysko, tchnące majestatycznym spokojem, zdawało się pogrążone w głębokim mroku. Ramiona Bolka pokryły się gęsią skórką. Pomyślał, że w wodzie od razu poczułby się raźniej, ale nawet nie mruknął. Z pewnością żadne z nich nie miało ochoty na samotne czuwanie w pontonie.
Wreszcie z piersi Pelosa wyrwało się głębokie westchnienie.
— No, dobrze — powiedział zrezygnowanym tonem. — Ostatecznie jestem mężczyzną i do pewnego stopnia gospodarzem. W dodatku popełniłem nieostrożność. To ja spytałem, kto zostaje. Więc skaczcie. Ale już, zanim się rozmyślą!
— On naprawdę jest mężczyzną… w każdym razie miejmy nadzieję, że nim będzie — Eli powiedziała to bardzo niewyraźnie, bo właśnie zakładała miękką gumową maskę z szybką w kształcie małego półmiska. — Z wami tak właśnie należy postępować — ciągnęła. — Przeczekać najgorsze. Już, już! — zawołała widząc, że jej brat marszczy gniewnie brwi i otwiera usta. — Zamiast na mnie krzyczeć, powinniście mi raczej podziękować. Zdradziłam wam nasz największy kobiecy sekret — ostatniemu słowu towarzyszył głośny plusk. Uosobienie dziewczęcej mądrości zniknęło pod wodą, pozostawiając na powierzchni rozchodzące się coraz dalej i wolniej koła.