Выбрать главу

Już lepiej, żeby zaczęło padać — pomyślał nieszczęsny Bolek. — Świecie, świecie! — złapał się za głowę. — Żeby chociaż lało. Żeby zerwała się burza z gradem i piorunami. A najlepiej śnieżyca.

Zaledwie to powiedział, niebo pociemniało. Niskie, ołowiane chmury, które wzięły się nie wiadomo skąd, przeszył złowrogi błysk i natychmiast huknął ogłuszający grzmot. Równocześnie o szyby uderzyły gnane wichrem fale deszczu.

— Ja nie chcę! Ja nie chcę! — rozległ się na balkonie piskliwy głosik, porwany i zdławiony przez nawałnicę.

Burza szalała coraz gwałtowniej. Bolek usiłował wycofać się do pokoju, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa.

A jednak jestem czarnoksiężnikiem — zakołatała mu w głowie szalona myśl. — Jestem czarnoksiężnikiem. Przedtem, z tym balkonem, mogło mi się zdawać, ale teraz… No dobrze, skoro jednak rzeczywiście jestem czarnoksiężnikiem, to wszystko od razu powinno się dziać tak, jak tego zapragnę. A tymczasem wołam „nie chcę, nie chcę”, a burza nic! Zważywszy okoliczności, rozumowanie świeżo upieczonego mistrza czarnej magii było nad podziw rzeczowe.

Burza istotnie nic sobie nie robiła z protestów chłopca. Grzmoty rozbrzmiewały coraz częściej. Parapety rozdzwoniły się pod ciosami wielkich bryłek gradu.

— Świecie, świecie! — zawołał przerażony Bolek. — Niech natychmiast znowu będzie pogoda!

Niebo zabłysło przygaszonym złotem. Po podmuchach lodowatego wiatru upalne powietrze zapiekło w płucach jak ogień. Po chmurach nie zostało ani śladu. Na dole wokół domów skwery i alejki były suche, spieczone od słońca i zakurzone. Nieliczni przechodnie snuli się ospale, poubierani w lekkie kolorowe koszulki i bluzki. Próżno byłoby szukać wzrokiem bodaj jednej kałuży pozostałej po ulewie. A zatem nie było ulewy!

— Co to się właściwie dzieje? — wyszeptał struchlały chłopiec.

— Wariant załamania czasoprzestrzeni o specyfice klimatycznej, wymieniony w poprzednim rozkazie, został zastąpiony przez wariant określony w rozkazie drugim — odpowiedział mu jakiś łagodny głos.

Rzecz osobliwa. Ten głos nie dobiegał ani z wnętrza pokoju, ani też w ogóle z jakiegokolwiek konkretnego kierunku. Przychodził zewsząd i znikąd. Najwłaściwsze byłoby stwierdzenie, że rozbrzmiewał wyłącznie w głowie Bolka.

— Kto… kto mówi? — wydukał chłopiec.

— Pomocniczy automat do wybierania pożądanych równoległych załamań rzeczywistości — padło wyjaśnienie.

— Eeee… Aaaa… Automat?

— Nie jestem „EA”. Mam symboclass="underline" jeden, jeden, dwa, jeden, dwa, dwa.

Zapanowało milczenie. Bolek cofnął się pół kroku w stronę drzwi balkonowych, ale musiał przystanąć, na skutek sprzeciwu własnych kolan, które nagle zatraciły swą przyrodzoną sprężystość. Rozglądał się przy tym dokoła, szukając źródła tajemniczego głosu.

Na sąsiednim balkonie nadal było pusto. Zresztą, gdyby August rzeczywiście chciał robić głupie kawały, to przecież i tak nie byłby w stanie sprawić, aby nad miastem w słoneczny dzień nastąpiło nagle urwanie chmury, a potem równie raptownie zapanowała znowu idealna pogoda. Tego nie potrafiłby nawet prawdziwy rzymski cesarz. No dobrze, ale w pobliżu nie ma absolutnie nikogo!

Chłopiec zadarł głowę i przez chwilę szukał pod balkonami i parapetami okien gadającego automatu o symbolu jeden, jeden i ileś tam. Nadaremnie. Spuścił więc oczy i spojrzał uważnie pod nogi. W bajkach spotyka się przecież krasnoludki tak małe, że trzeba by je oglądać przez lupę, a mówiące jak normalni ludzie.

Krasnoludka jednak nie było, natomiast w rogu balkonu obok pustych doniczek, przygotowanych do przesadzania kwiatków, co stanowiło ulubione zajęcie mamy, leżała czarna, jak ulepiona z sadzy, tenisowa piłeczka.

Piłeczka to piłeczka. Są białe, żółte, pomarańczowe. Mogą być i czarne.

Nie — odpowiedział sobie Bolek. — Właśnie, że nie mogą. Mecze tenisowe są przecież często transmitowane przez telewizję. Czarnej piłki nie byłoby widać na ekranie.

Pochylił się, wyciągnął rękę i ostrożnie dotknął koniuszkiem palca kulistego przedmiotu, który natychmiast drgnął i potoczył się w stronę krawędzi balkonu. Bolek odruchowo chwycił go całą dłonią i podniósł do góry.

W dotknięciu czarna kulka nie przypominała już piłeczki tenisowej. Przede wszystkim była zbyt lekka. Nie ważyła więcej niż bombka na choinkę i wydawała się równie krucha. Poza tym miała osobliwą powłokę, bardzo gładką, a zarazem wcale nie śliską. Chłopiec od razu rozluźnił uścisk palców, — żeby przypadkiem nie zgnieść swojej zagadkowej zdobyczy.

Automaty typu jeden, jeden są budowane z niezniszczalnych materiałów — usłyszał. — Jestem odporny na ciśnienia panujące w superwielkich polach grawitacyjnych. Mogę bez szkody znieść przelot z dowolną szybkością przez najgęstsze warstwy atmosfery.

Chłopiec od razu puścił piłkę-niepiłkę tak, że upadła na nową posadzkę balkonu. Rzeczywiście, nie stłukła się, skoczyła lekko dwa razy i znieruchomiała. Bolek sam nie wiedział, kiedy znalazł się w pokoju. Dopiero stamtąd zawołał:

— Co to? Co to?

— Powiedziałem. Automat jeden, jeden, dwa, jeden, dwa dwa — odpowiedź i tym razem została przekazana jakby prze jakiś delikatny głosik wewnątrz głowy Bolka.

— Więc to jednak ty przedtem mówiłaś… to znaczy, mówiłeś — stwierdził po dłuższej pauzie chłopiec, nieco uspokojony faktem, że znajduje się w bezpiecznej odległości od czarnej bombki, a ta leży spokojnie na balkonie i nie zdradza złych zamiarów.

Minęło znowu kilkanaście sekund, zanim Bolek zdołał sformułować następne pytania:

— Automacie, skąd się tutaj wziąłeś i czy to ty spełniałeś moje życzenia jak jakaś wróżka? Czy możesz zrobić wszystko, co ktoś sobie wymarzy?

— Należę do gwiazdolotu patrolowego, który uległ awarii i musiał odrzucić część pojemników z zapasowym sprzętem. W miejscu, w którym teraz jesteśmy, znalazłem się zupełnie przypadkowo. Nie znam współrzędnych punktu lądowania…

— Jak to? — przerwał gorączkowo chłopiec. — Chcesz mi wmówić, że pochodzisz z innej planety?!

— Odpowiadam na pytanie. Przybywam z kosmosu, nie wiem, co znaczy określenie „inna planeta”. Planet jest wiele, wszystkie w danym momencie należą do wspólnej czasoprzestrzeni. Zmieniwszy wariant jej załamania…

— Nie jesteś z Ziemi?

— Z Ziemi? Stąd? Nie. Czy mam odpowiadać?

Bolek milczał, więc głos mówił dalej:

— Nic mi nie wiadomo o spełnianiu życzeń. Mogę tylko na polecenie rozmaitych istot żywych przenosić te istoty do równoległych rzeczywistości, w punktach i momentach gwarantujących pożądane warunki. Czy mnie zrozumiałeś?

— Tak… oczywiście! To znaczy, nie… Zupełnie nie! — powtórzył chłopiec, tym razem z głębokim przekonaniem.

— Załamania czasoprzestrzeni są przez istoty rozumne nazywane światami. Geometryczna organizacja kosmosu obejmuje nieskończoną ilość równoległych światów. Stwarzam wokół siebie i osoby wydającej polecenia zamkniętą, nieprzenikliwą strefę, po czym przenoszę ją do innego świata, w którym akurat dzieje się coś, co mój rozkazodawca pragnąłby przeżyć, zobaczyć czy usłyszeć — tłumaczył cierpliwie głos.

Po dłuższym namyśle Bolek uznał, że jego aż nadto uzasadniona ciekawość nie została w należytym stopniu zaspokojona. Cofnął się jeszcze o krok w głąb pokoju i zawołał:

— Co to wszystko znaczy? Jesteś z gwiazdolotu przybyłego na Ziemię. A czemu nikt o tym nie wie? Pewnie coś knujecie! Czytałem różne historie o inwazji obcych cywilizacji. W dodatku zmieniasz jakieś światy. Tu nic nie wolno zmieniać bez nas, mieszkańców tej planety! Rozumiesz?!