Выбрать главу

Ludzie nic o tym nie wiedzą, że na Ziemię przybywają obce gwiazdoloty. Powinni się dowiedzieć. Przynajmniej niektórzy ludzie. To znaczy ci mądrzejsi. Na przykład większość uczonych. A już na pewno pan Uranis, no i przede wszystkim ojciec.

Powiem im — postanowił w duchu. — Muszę im powiedzieć. Ale… jeszcze nie teraz.

Na razie powrócił myślami do tego, co usłyszał i zobaczył na legendarnym Olimpie. Nie, ci bogowie stanowczo mu się nie spodobali. Może ostatecznie Hestia, ale ona nie miała tam zbyt wiele do powiedzenia. Tetyda. No tak, oczywiście! Tylko że ona w ogóle nie należała do grona ważnych Olimpijczyków. Bo ci ostatni zachowywali się w gruncie rzeczy jak ludzie. Jeśli pominąć czarodziejskie pioruny, łańcuchy spadające z nieba i różne takie sztuczki. W dodatku ludzie niezbyt mądrzy i niesympatyczni. Byli kłótliwi, zawistni, awanturowali się, każdy chciał rządzić…

Chłopcu zaświtała dziwna myśl. Przypomniał sobie, co pan Uranis i ojciec mówili o dawnych Grekach i o Rzymianach. Jeśli ludzie naprawdę, wyobrażając sobie swoje bóstwa, nadają im własne cechy i zwyczaje, to jak by wyglądał Olimp, gdyby dzisiaj zaczęto go osiedlać różnymi Zeusami, Posejdonami, Herami i tak dalej? Jak zachowywaliby się bogowie wymyśleni w dwudziestym wieku? Czy byliby inni?

Inni — odpowiedział sobie. Mimo wszystko inni. Bo choć dziś już nikt na świecie nie potrafiłby zrobić takich amfor, posągów i świątyń, jak starożytni Grecy, to jednak ludzie zmienili się na lepsze. To znaczy większość ludzi. Niestety, ta większość nie zawsze i nie wszędzie ma decydujący głos. Raczej przeciwnie. Na ogół rządzą właśnie tacy zeusowie, jakich przedstawia starożytna mitologia. Czyli że wbrew temu, co sam przed chwilą stwierdził, wcale nie zmieniło się tak wiele?

— Eee… — mruknął pod nosem i machnął ręką. Następnie jeszcze raz powędrował wzrokiem ku gwiazdom. Nawet i ten zabieg nie oderwał jednak jego myśli od Ziemi. Ciekawe, jacy będą ci ludzie, którzy już chyba niedługo polecą najpierw na planety Układu Słonecznego, a potem dalej. Jeśli gdzieś wśród obcych słońc spotkają kiedyś inne rozumne istoty, to czy zachowają się inaczej niż ci turyści z „Egidy”? Na pewno inaczej. Ale jak? Lepiej czy gorzej? Ostatecznie, skoro nauczymy się już latać do gwiazd, to będziemy tacy mądrzy, że przedtem potrafimy zrobić porządek także u siebie, na Ziemi.

Na tym Bolek zakończył rozważania poświęcone bogom, ludziom i gwiazdom. Pomyślał za to o przedmiotach znalezionych w jaskini. A właściwie o tym, co na temat tych przedmiotów mówili niedawno ojciec i pan Uranis.

— Jeden-Jeden, słyszysz?

To pozornie bezsensowne pytanie zostało postawione nie bez powodu. Chłopiec posłużył się bowiem najcichszym szeptem. Piłeczka odpowiedziała natychmiast:

— Tak. Słyszę.

— Chciałbym się znaleźć w takim świecie i wtedy, kiedy tu, na tej wyspie, jacyś ludzie właśnie pozostawiają skrzynki z tabliczkami i naczynia. Te wszystkie rzeczy, które wyłowiliśmy z wody.

— Rozumiem.

— Tylko… bo wiesz, tam na Olimpie Zeus mnie zobaczył i musiałem szybko uciekać.

— Nie musiałeś. W wypadku niebezpieczeństwa…

— Tak, tak — przerwał niecierpliwie Bolek. — Wiem, co chcesz powiedzieć. Ale gdybyś od razu przeniósł mnie z powrotem, to tam nic bym nie zobaczył. Tym razem wolałbym, żeby mi nie przeszkadzano. Czy w tym świecie, o jakim wspomniałem, mógłbym na przykład pozostać niewidzialnym?

— Tak.

— I tego… niech to nie trwa zbyt długo.

— To znaczy ile?

— Godzinę… nie. To za mało. Czekaj. Wiesz, jak długo trwa u nas noc? Ile czasu minie, zanim na Klio zaświeci słońce?

— Tak.

— No, to niech będę w świecie, kiedy tutaj jacyś ludzie pozostawiają skrzynie i dzbany, przez jedną czwartą część tego czasu. Jedną czwartą nocy. Dobrze?

— Tak. Rozumiem.

— Zawsze wszystko rozumiesz — zauważył z lekkim przekąsem chłopiec.

— Nie wszystko. Jednak to, czego nie rozumiem, nie wchodzi w zakres przewidzianego dla mnie programu. Zatem nie można wymagać, abym wszystko…

— Świecie, świecie… już!

— … rozumiał — dokończył spokojnie automat, nie zrażony natarczywością Bolka, po czym umilkł. Na Klio znowu zapanowała cisza. Część nieba zasłaniała skalna ściana, rzucająca posępny cień na skrawek polany i prawie całą plażę.

Chłopiec poczuł nagle chłód i w tym momencie zorientował się, że stoi po kolana w wodzie. Powódź?! — przebiegło mu przez myśl. Ale przecież morze jest takie spokojne.

A jednak to spokojne morze podniosło się i zalało plażę. Nie ma żadnego innego wytłumaczenia…

— Jest! — mimo woli wykrzyknął na głos. — Jest wytłumaczenie! — powtórzył spoglądając w stronę obozowiska, gdzie na znajomej łączce nie było ani śladu namiotów. — Brawo, piłeczko!

Oprzytomniał i rozejrzał się. Od razu rzuciło mu się w oczy wiele szczegółów, których w pierwszej chwili nie zauważył. Choć doprawdy trudno było nie zauważyć ogniska płonącego u stóp skały, tam gdzie jeszcze kilka sekund temu panowały zupełne ciemności. No i sylwetek ludzi poruszających się w blasku padającym od ognia.

Bolek stał w zatoczce. Nie, poziom morza nie podniósł się. To znaczy, nie podniósł się teraz. Po prostu w czasach, do których przeniósł go automat Jeden-Jeden, Klio nie wystawała jeszcze tak wysoko nad poziom wody. A zatem plaża służąca dzisiejszym obozowiczom stanowiła wtedy skrawek morskiego dna. Całe szczęście — pomyślał chłopiec — że już wówczas była tu płycizna. Inaczej, gdybym nagle dał prawdziwego nura, narobiłbym wrzasku. I od razu trzeba by brać nogi za pas…

Istotnie, okoliczności stanowczo nie sprzyjały wydawaniu jakichkolwiek wrzasków. Tuż przed Bolkiem wznosił się dziób osiadłego na dnie statku. Statek, przypominający wielką odkrytą łódź, był szeroki i dość płaski, jednak dziób miał wysoki, ostry, wygięty do wewnątrz na kształt baraniego rogu.

Zarówno z pokładu statku jak i od strony wyspy dobiegały przytłumione męskie głosy. Przed zawarciem bliższej znajomości z pradawnymi żeglarzami Bolek postanowił wyjść z wody. Płytko, nie płytko, ale jest przecież noc. Kto wie, czy zespoły bezpieczeństwa automatu uznają katar za wystarczającą sprawę, by po upływie wyznaczonego czasu przenieść go z powrotem do współczesnego świata kaszlącego i kichającego. A w takim wypadku przez najbliższe dni pozwolono by mu co najwyżej przyglądać się, jak tato, pan Uranis i Pelos nurkują w poszukiwaniu nowych skarbów.

Stąpał bardzo ostrożnie, nie mógł jednak poruszać się zupełnie bezszelestnie.

— Płyną — powiedział ktoś, gdy tylko chłopiec poczuł pod stopami grząski piasek plaży.

— Światło! — rzucił ktoś tonem komendy.

Ognisko przesłonił cień człowieka, który pochylił się nad płomieniem, a następnie wyprostował unosząc latarnię w kształcie wydłużonego czółenka. Lampka powędrowała wyżej, wykonała kilka wahadłowych ruchów i zatrzymała się. Przez jakiś czas nad zatoczką panowało zupełne milczenie.