Выбрать главу

A więc to są piraci — zrozumiał Bolek. Nic dziwnego, że tak się zachowują. Porwali tego człowieka w białym stroju, trzymają go tu już przez czterdzieści dni, czekając na przyrzeczony okup. Mówią o Rzymianach. To znaczy, że są to czasy rzymskie.

— Dotychczas wasze rzemiosło istotnie uchodziło wam bezkarnie — rzekł mąż w białej szacie. — Ale Imperium musi mieć zapewnioną bezpieczną żeglugę. Niebawem nadejdzie kres waszego panowania na morzach.

— Ejże, nie denerwuj mnie! — zawołał zbir, niezbyt rozgniewany, lecz trochę zniecierpliwiony.

— Znowu przegrałeś — stwierdził mimochodem jego przymusowy partner zgarniając kości. — Przegrasz ze mną także na innym polu. Przegrasz wszystko. Rzym włada światem. A wy nigdy dotąd nie spotkaliście na swojej drodze Gajusza Juliusza Cezara. Zapamiętaj sobie moje imię, piracie. Gdybyś pożył jeszcze kilka lat, usłyszałbyś o mnie niejedno. Niestety, nie dojdzie do tego.

Na skalnej półeczce zabrzmiał zdławiony okrzyk. Bolek nie wytrzymał i powtórzył scenicznym szeptem: „Cezara?!”

Na szczęście jego głos zanikł w donośnym wołaniu, jakie właśnie dobiegło od strony okrętów.

— Płyną!

Chłopiec niechętnie oderwał wzrok od jednego z najsłynniejszych ludzi w dziejach świata, którego dzięki kosmicznej piłeczce mógł teraz oglądać na własne oczy, zwrócił głowę w kierunku plaży. Najpierw ujrzał jedynie nikłe światełka. Wkrótce jednak dostrzegł obok dwóch pierwszych, należących do kapłanów, trzy czy cztery inne statki, większe, zgrabniejsze, o ozdobnych, strzelistych dziobach. A za nimi, na pełnym morzu, czerniały kontury jeszcze kilku podobnych. A zatem u wybrzeży Klio pojawiła się cała flota.

— Hooo! — wołał ktoś ukryty w ciemnościach.

Spoza zakotwiczonych statków wypłynął nowy. Jego załoga dopiero tuż przy skalistych brzegach wyspy zrzucała biały żagiel, lśniący na tle nieba srebrzystym blaskiem. Wkrótce statek wpłynął do zatoczki i miękko osiadł na dnie. Wyskoczyło z niego kilku mężczyzn, których od razu otoczyła gromada zbrojnych piratów. Cała ta grupa zaczęła się teraz powoli zbliżać do ogniska.

Gajusz Juliusz Cezar, jeśli to był naprawdę on, raz jeszcze ze spokojem wyrzucił kości.

— Wygrałbym znowu — powiedział.

— W każdym razie miałeś rację — odrzekł jego rywal wstając. — Twoi wysłannicy rzeczywiście zdążyli wrócić właśnie tej nocy. Mam nadzieję, że przywieźli wszystko, co mieli przywieźć. Byłoby mi przykro, gdybym musiał przywiązać ci kamienie do nóg i spuścić z pokładu.

— Bądź spokojny. Moi ludzie zrobili to, co im kazałem. Ja także spełnię daną ci obietnicę…

— Dobrze, dobrze — pirat machnął pogardliwie ręką. — Na razie zobaczymy, co twoi kompani mają w tych workach. Hej, tam! — krzyknął w stronę swoich towarzyszy nadal otaczających ciasnym kołem nowo przybyłych. — Niech tu przyjdzie jeden z tych paniczyków!

Bandyci rozstąpili się, by przepuścić krępego mężczyznę, którego pierś i ramiona okrywały miedziane blachy. Ten, nie zwracając najmniejszej uwagi na piratów uważnie śledzących jego ruchy, podszedł do ogniska i pozdrowił Cezara uniesieniem dłoni.

— Witaj! — powiedział. — Czy wszystko w porządku?

— W porządku, trybunie. Czy byłeś ma Rodos u mistrza Molona i zapowiedziałeś mu, że przybędę ćwiczyć się pod jego kierunkiem w sztuce wymowy?

— Byłem na Rodos i w wielu innych miejscach. Niełatwo dziś zebrać pięćdziesiąt talentów.

— Ale zebrałeś je?

— Tak, Cezarze. Zebrałem i przywiozłem. Musiałem jednak zaciągnąć w twoim imieniu pożyczki.

— Taki widać mój los — Rzymianin uśmiechnął się i wstał. — Hej, piracie! — zawołał do swego niedawnego partnera, zajętego teraz sprawdzaniem zawartości worków wyładowanych z nowo przybyłego statku. — Czy przeliczyłeś już złoto?

— Chwileczkę — dobiegła odpowiedź. — Liczenie złota to nie gra w kości. Zwłaszcza jeśli gra się z kimś, z kim nie można przegrać.

— Mimo wszystko przegrałeś.

— No, to spróbuj odebrać swoją należność!

— A spróbuję! Czy teraz mogę już wsiąść na pokład? Pilno mi na Rodos.

— Żartuj sobie, żartuj — zbir przestał liczyć, wstał i zrobił kilka kroków w stronę jeńca. — Chyba wszystko się zgadza. Możesz płynąć, dokąd chcesz, Rzymianinie. A gdybyś jeszcze kiedy miał ochotę na maleńką partyjkę, to wypuść się tylko śmiało na morze. Na pewno znowu sobie pogawędzimy.

— Spotkamy się wcześniej, niż myślisz. Chodźmy, trybunie.

Wezwany przepuścił Cezara, a następnie podążył za nim w stronę plaży. W dwie, najwyżej trzy minuty później Bolek ujrzał na morzu srebrnobiały żagiel, szybki i sprawnie podniesiony przez załogę odpływającego statku.

Na wyspie wesołe nawoływania i śmiechy zabrzmiały ze zdwojoną siłą.

— Pięćdziesiąt talentów! Pięćdziesiąt talentów! — wykrzykiwał chudy człowieczek, jakby wyjęty z ilustracji do powieści o morskich rabusiach, bo jedno oko zasłaniała mu czarna klapka.

— Czy podzieliliście zdobycz sprawiedliwie? — spytał mężczyzna, który grał z Cezarem w kości.

— Tak! Tak! — odpowiedziało kilka głosów.

— No, to zabierajcie złoto i wracajcie na okręty. Jesteśmy tu bezpieczni i możemy być w tej zatoce przez kilka, a nawet kilkanaście dni. Tylko przedtem zróbcie porządek. Żeby mi tu nie został najmniejszy ślad naszej obecności! To przyjemna wyspa i może kiedyś zechcemy na nią wrócić przy podobnej sytuacji. Więc nie wskazujmy naszym wrogom miejsc, gdzie mogliby zastawić na nas pułapkę. Posprzątajcie wszystko co do okruszyny, jasne?!

Piraci rozbiegli się. Jedni zbierali z ziemi naczynia i resztki jedzenia, inni zasypywali wilgotnym piaskiem ognisko, jeszcze inni zajęli się okruchami glinianych tabliczek, które zaścielały sporą część polany.

— Co z tym zrobić? — zawołał rabuś z przewiązanym okiem, wskazując opróżnione amfory.

— Mamy mnóstwo takich na pokładzie. I to pełnych najlepszego wina — odpowiedział człowiek we wzorzystej szacie, który najwidoczniej przewodził całej bandzie. — A te wrzućcie do morza! Tylko pod skałami, tam gdzie głęboko.

Chwilę później chłopiec usłyszał głośny plusk.

— Czemu tamci dwaj kapłani nie zabrali ze sobą tego, co dla siebie przywieźli? — spytał szeptem. — Automacie Jeden-Jeden! Wiem już, dlaczego znaleźliśmy tu pod wodą greckie amfory. Ci piraci po prostu gdzieś je zrabowali, a teraz wyrzucili Ale skąd wzięły się w jaskini inne naczynia, a przede wszystkim skrzynie z tabliczkami?

— Nie potrafię tego wyjaśnić. Miałem cię przenieść do wariantu czasoprzestrzeni, w którym na wyspę przybywają wyłowione przez was przedmioty.

— Świecie, świecie! — westchnął Bolek. — Co za noc! Egipcjanin przywozi zdobione naczynia, szkice piramid oraz odebraną piratom ceramikę wykonaną na Krecie. Ten brodacz posiada wyryte w glinie zapisy straszliwych sumeryjskich tajemnic. Potem to wszystko znika, by zamiast w Egipcie czy w Ur pojawić się tysiąc lat później znowu tu, na Klio, w podmorskiej grocie, a jeszcze później inni piraci, którzy na dobitkę porwali samego Cezara, wrzucają do morza greckie amfory. A ja dalej nic nie rozumiem! — zawołał na głos, straciwszy panowanie nad sobą. — Słyszysz?! Nic nie rozumiem!

— Wniosek jest prawidłowy, choć skądinąd niezbyt pocieszający — padła odpowiedź, której jednakże nie udzielił chłopcu automat z gwiazd, tylko jego własny, rodzony ojciec. Pan Milej w lekkiej piżamie, z rozburzonymi włosami, przeszedł właśnie przez łączkę i stanął przed Bolkiem. — Co prawda, ja także nie wszystko rozumiem — mówił dalej przeciągając się sennie. — Na przykład, dlaczego mój jedyny syn, zamiast spać i nabierać sił przed nowym pracowitym dniem poszukiwacza skarbów, włazi w nocy na skałę i z niej obwieszcza całemu światu żałosną prawdę o stanie swojego umysłu?