— Cały czas spełniam polecenia istoty rozumnej mieszkającej na tej planecie — odrzekł z niezmąconym spokojem automat. — Na twoje żądanie przeniosłem cię do równoległej rzeczywistości, w której akurat walił się wskazany przez ciebie balkon, i do innej, gdzie szalała burza. Na twój rozkaz wróciliśmy tutaj.
Chłopiec przełknął głośno ślinę. Więc jednak! Nie stał się co prawda czarnoksiężnikiem, ale los obdarzył go magiczną piłeczką, spełniającą życzenia jej posiadacza. Bajeczne! Zupełnie, jakby nagle znalazł na swoim balkonie cudowną lampę Aladyna. Bo w ostatecznym rachunku to wszystko jedno, czy robi się czary mrucząc zaklęcia lub strzelając palcami, czy też’ w sposób bardziej skomplikowany, poprzez jakieś „przesiadki” do innych światów. Ba-jecz-ne!
— Nie ma mowy o jakimkolwiek zagrożeniu Ziemi ze strony moich konstruktorów i gwiazdolotu, na którego pokładzie przybyłem — włączył się głos automatu po krótkiej chwili. — Bezwzględne poszanowanie i ochrona wszelkiej materii ożywionej jest podstawowym prawem obowiązującym w naszej cywilizacji. Wpaja się to także automatom.
— Więc gdybym cię wziął do ręki, a potem wsadził do kieszeni, żebyś był zawsze ze mną, to także nic byś mi nie zrobił? — upewniał się na wszelki wypadek Bolek.
— Nie. Podniosłeś mnie przed chwilą. Teoretycznie mógłbym umieścić cię w równoległej czasoprzestrzeni, w której cierpiałbyś na ból zęba lub topił się w bagnie, ale tylko pod warunkiem, że sam zażądałbyś ode mnie takiej zmiany. Moje centrum informatyczne podpowiada mi, że tego rodzaju życzenia z twojej strony są bardzo mało prawdopodobne.
— Na pewno, na pewno — przytaknął gorąco chłopiec wstrząśnięty wymienionymi przez automat możliwościami. — Ale… jeśli nie chcecie napadać na mieszkańców Ziemi, to co tu właściwie robicie?
— Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć. Mam konkretne przeznaczenie i nie posiadam wiadomości, które uznano za zbędne dla automatów typu jeden, jeden…
— Więc co teraz będzie? — przerwał Bolek. — Zostaniesz u nas… to znaczy, u mnie?
— Tak.
— A ten gwiazdolot? Czy tam są żywi ludzie, przepraszam, żywe istoty?
— Tak, dwie. Oprócz nich automaty. Jeden koordynacyjny i kilka zestawów specjalistycznych.
— I zepsuł się… to znaczy, ten statek?
— Tak.
— A co się stanie, gdy go naprawią?
— Spróbują mnie odnaleźć. Nie wolno zostawiać żadnych urządzeń w obszarach cywilizacji, z którymi nie nawiązano jeszcze kontaktu. Istoty należące do tych cywilizacji mogłyby pomyśleć, że grozi im inwazja, lub też wykorzystać te aparaty do niewłaściwych celów. Zapewne nie wiesz, że mieszkańcy niektórych światów zwalczają się wzajemnie. Tworzą odrębne grupy i rywalizują ze sobą. Przypadkowe udostępnienie supernowoczesnego sprzętu technicznego którejś z takich grup mogłoby spowodować tragiczne skutki.
Bolkowi zrobiło się przykro. Całe szczęście, że ta osobliwa piłeczka tak niewiele wie o świecie, do którego trafiła. Inaczej na pewno byłaby mniej szczera…
— Czekaj no — zagadnął szybko, żeby zmienić temat — jak to jest, że ty mnie rozumiesz? Znasz mój język? A ja słyszę ciebie tak, jakbyś mówił wewnątrz mojej głowy. Czemu?
— Jestem wyposażony w aparaturę do wytwarzania i wysyłania fal biologicznych — odparł automat. — Informacje, jakie te fale niosą, są odbierane przez wszystkie żywe istoty na wyższym stopniu rozwoju. Mózg każdego odbiorcy, na którejkolwiek z planet, przyjmuje je w znanym sobie języku. Potrafię odbierać twoje myśli i porządkować je tak, by tworzyły logiczną całość. Natomiast ty, wydając mi polecenia, musisz mówić do mnie głośno. Wysyłane przez ciebie fale są bardzo słabe.
— Jesteś wyposażony w mnóstwo rzeczy — zauważył z lekkim przekąsem Bolek. — A przecież wyglądasz jak zwykła piłeczka tenisowa. Gdzie to się wszystko mieści?
— Poszczególne podzespoły są zminiaturyzowane — wyjaśnił Jeden-Jeden. — Kwestia techniki.
Nastała chwila milczenia. Niebo za oknami nadal było bezchmurne i rozpalone. Przedszkolaki odeszły widać nad pobliskie jeziorka, bo w dole panowała ciszą.
— Słuchaj — odezwał się wreszcie chłopiec wracając do najważniejszej sprawy, związanej z tajemniczą wizytą kosmicznego automatu. — Co powinienem zrobić, abyś mógł mnie przenosić do tych jakichś innych światów, czyli zmieniać to, co jest, na coś innego?
— Wybiorę dowolny wariant załamania czasoprzestrzeni na każdy twój rozkaz.
— Tylko mój?
— Obecnie tak.
Bolek pomyślał jeszcze parę sekund, po czym powziął męską decyzję.
— To chcę być o pięć centymetrów wyższy i bardzo silny!
Automat nie odpowiedział, ale chłopiec wcale nie czekał na odpowiedź. Odwrócił się i przewracając po drodze krzesło pobiegł do przedpokoju, gdzie stało wielkie prostokątne lustro.
Tam z najwyższą uwagą począł studiować swoje odbicie. W pierwszej chwili wydało mu się nawet, że naprawdę urósł. Ucieszony, uniósł ramiona i napiął muskuły jak kulturysta pozujący do fotografii. Niestety. Muskuły były — dokładnie takie same, jak zawsze. A i ze wzrostem sprawa nie przedstawiała się za dobrze.
Przed lustrem stał chłopak w niebieskich dżinsach i tegoż koloru koszulce z krótkimi rękawami. Trzymał się na nogach pewnie, chociaż jak sam zauważył, te nogi mogłyby być odrobinę grubsze. Za to zwisające bezwładnie po niedawnym wysiłku ręce były stanowczo za długie. Wprawdzie rodzice pocieszali ich posiadacza, że wszystko jest w najlepszym porządku, bo za parę lat jego sylwetka zyska idealne proporcje, ale kto to może wiedzieć, co będzie za parę lat.
Nad torsem, który niczym szczególnym się nie wyróżniał, widniała owalna twarz o lekko zadartym nosie i przymrużonych niebieskich oczach. Zachmurzone teraz czoło ginęło pod potarganymi kosmykami jasnych włosów. W sumie cała postać nie była ani za duża, ani za mała, ani szpetna, ani uderzająca nieziemską pięknością. Stanowczo jednak nie posiadała żadnej cechy, której mógłby się wstydzić czternastoletni Ziemianin płci męskiej. Ba, ale ów Ziemianin liczył przecież na interwencję czarodziejskiego automatu, przybyłego z kosmosu. A tymczasem, po starannym zlustrowaniu swego odbicia i dojrzałym namyśle, musiał stwierdzić, że nie urósł ani o milimetr.
— Świecie, świecie! — westchnął Bolek nie kryjąc gorzkiego zawodu. Następnie skierował się z powrotem w stronę balkonu. Stanął w otwartych drzwiach, wbił pogardliwy wzrok w kulisty przedmiot spoczywający za progiem i wycedził:
— Mówiłem, że mam być większy… to znaczy, wyższy. I silniejszy. Potrafisz tylko mądrze gadać. Widać tam, u ciebie… — urwał. Pomyślał bowiem, że ten Jeden-Jeden jest mimo wszystko przybyszem z gwiazd i że może lepiej mu się nie narażać. Zakończył więc tonem łagodnego wyrzutu: — I po co było obiecywać?
— Niczego ci nie obiecałem — odezwała się czarna kulka. — Bo ty niczego ode mnie nie chciałeś.
— Jak to?! Miałem być duży i bardzo silny!
— Nie rozumiem. Nie jestem w stanie sprawić, aby żywa i rozumna istota zmieniła swój organizm, jego barwę i charakterystykę. Nie mogę też niczego zmieniać w świecie, który mnie otacza.
Chłopiec zamrugał oczami. Coś zaczęło mu świtać. Przecież wówczas, gdy najpierw spadał balkon wraz z tym mądralą Augustem, a potem, kiedy ni stąd, ni zowąd rozszalała się burza, on, Bolek, poprzedzał swoje wypowiadane głośno „życzenia” słowami: „świecie, świecie!” A automat Jeden-Jeden zastrzegał się, że nie robi żadnych czarów, tylko „wybiera”, jak to określał, inne warianty załamania czasoprzestrzeni. Czyli po prostu inne światy!