Выбрать главу

— Wolę zakażenie niż szpital — odrzekła zdecydowanie babcia.

— Świecie, świecie! — jęknął po swojemu ojciec Bolka. To rodzinne powiedzonko otworzyło jakąś klapkę w mózgu chłopca. Odwrócił się i pobiegł co sił w nogach do namiotu. Podniósł leżące przy łóżku spodnie, chwycił kulisty automat i zawołał:

— Świecie, świecie! Bądźmy tam, gdzie babcia nie weszła na jeża.

— Służę uprzejmie — padła odpowiedź.

Bolek odczekał minutę, zanim zdecydował się ponownie opuścić namiot.

Na plaży nie było nikogo. Wszyscy najspokojniej pod słońcem oddawali się kąpieli. Pośrodku szmaragdowej zatoki widniała głowa babci Miłej. Jej czepek co chwila krył się pod wodą, bo babcia pływała żabką. Właśnie zawróciła i zaczęła zbliżać się do brzegu. Zatrzymała się i obrzuciła pogardliwym spojrzeniem stojącego na brzegu chłopca.

— A ty co właściwie robisz? Czekasz, aż ten turysta z „Egidy” wybuduje na Klio basen kąpielowy?

— Świecie, świecie! — odpowiedział Bolek, po czym roześmiał się i wbiegł do wody.

Tysiąc i pierwszy

Kolację zjedli później niż zwykle. Kiedy wstali od stołu, wielkie czerwone słońce dotykało już linii horyzontu. Jego tarcza była dziś dziwnie ciemna i groźna. Takiego zachodu słońca Bolek jeszcze nie widział. Morze znieruchomiało i przypominało ogromną wypukłą płytę polerowanej miedzi. Ciężkie powietrze przygniatało ziemię i powierzchnię wody. Ludzie oddychali z trudem. Nad piękną Klio nie było dziś najniklejszego śladu tego chłodnego, orzeźwiającego powiewu, jaki przybywał tu zawsze ze zmierzchem.

— Zanosi się na burzę — powiedział pan Uranis.

— Niech będzie burza — zgodził się Pelos. — Byle w nocy. Tak, żebyśmy rano mogli znowu wypłynąć z całym sprzętem i trochę ponurkować. Jeśli nie chcesz zaglądać do groty, dopóki nie.przypłynie statek Instytutu — spojrzał prosząco na ojca — to przecież możemy pomyszkować w najbliższej okolicy. Kto wie, czy nie odkryjemy jeszcze jednej, a nawet kilku podwodnych jaskiń. A może znajdziemy coś na dnie, u podnóża skały?

— Może — odrzekł lakonicznie archeolog.

Bolek odwrócił się i powolutku zaczął iść przez łączkę w stronę żlebu prowadzącego do Gniazda. Nie skręcił jednak pod górę, tylko szedł dalej, aż natrafił na płaski głaz porośnięty mchem i trawą, z której wystawały pokryte kwiatami gałązki niskich krzewów. Wspiął się na niego i usiadł na krawędzi zwrócony twarzą do obozu. Wtedy spostrzegł, że nie jest sam. Przed nim, w odległości paru metrów, stała Eli. Była wciąż jeszcze w swoim białym kostiumie kąpielowym, który teraz, na tle poszarzałej perspektywy otwartego morza, sprawiał wrażenie plamy światła.

Dziewczyna przyszła widać za Bolkiem, trzymając się trochę z tyłu, a kiedy chłopiec wskoczył na swój kamienny fotel, zatrzymała się także.

— Eli! — zawołał półgłosem Bolek. — To ty?

Nie był to szczególnie błyskotliwy sposób nawiązania rozmowy. Mimo to odezwanie się nie pozostało bez odpowiedzi, tak samo oryginalnej jak pytanie.

— Tak. A co?

Zapanowała cisza. Od strony namiotów dobiegł przytłumiony głos babci Miłej. Zadźwięczał czyjś cichy śmiech.

— Nic. Tak sobie siedzę — uznał za stosowne wyjaśnić chłopiec.

Eli poruszyła się i wolniutko podeszła do kamienia, na którym „tak sobie” odpoczywał stawiany jej za wzór znawca starożytnej historii. Kamień mógł pomieścić całą drużynę harcerską, ale Bolek usłużnie przesunął się na sam jego kraniec.

— Może usiądziesz? — zaproponował nieśmiało.

Eli po krótkim namyśle odbiła się lekko od ziemi i zajęła pozycję identyczną jak Bolek, tyle że po przeciwnej stronie głazu.

— Bo wiesz… — zaczęła po chwili i umilkła.

Chłopiec czekał.

— Pelos mówił… — podjęła dziewczyna — że na pewno się obraziłeś. Przez cały dzień zachowywałeś się tak, jakbyś nas unikał. Rozmawiałeś tylko z rodzicami… i w ogóle…

To ostatnie stwierdzenie stanowiło argument, którego nie sposób było pozostawić bez sprostowania.

— Co? — zawołał szczerze zdumiony Bolek. — Że ja? Ależ skąd! Co wam przyszło do głowy? Eli…

— Belik… — przerwała cicho młoda Greczynka sprawiając, że chłopiec musiał znowu powtórzyć sobie w duchu: „Belik — Eli, Belik — Eli” rozkoszując się harmonijnym współbrzmieniem tych imion. — Belik, powiedz prawdę…

— Słowo honoru!

Po dłuższej pauzie dziewczyna odezwała się ponownie:

— Bo Pelos mówił także… ale nie będziesz się gniewał?

— Nie. Co mówił Pelos?

— Że… no, że troszeczkę zadzierasz nosa. Bo tak mądrze mówiłeś o Sumerach i piramidach… i zawsze wszystko wiedziałeś. Ale nie miej mu tego za złe… On był zły, bo ojciec stawiał nam ciebie za przykład i mówił Pelosowi, że zbija bąki, zamiast czytać dobre książki…

— Wcale nie zadzieram nosa! — wykrzyknął Bolek, który mimo danej obietnicy poczuł się nieco dotknięty. Po namyśle doszedł jednak do wniosku, że na miejscu Pelosa także nie byłby specjalnie zachwycony i kto wie, czy poprzestałby jedynie na dyskretnym podzieleniu się swoimi pretensjami z własną siostrą. — Słuchaj — powiedział ciszej — widzisz, ja sam nie wiem, co się ze mną dzieje — to zdanie wypłynęło mu prosto z serca i zabrzmiało zaskakująco smutnie. — O Sumerach i Egipcjanach mówiłem, bo byłem ciekaw… no, po prostu chciałem sprawdzić, czy się nie mylę. Ale teraz siedzę tutaj i myślę, że mi będzie bardzo żal opuścić Klio i was, i… — urwał.

Eli nie odezwała się ani słówkiem. Teraz z kolei ona czekała.

— Tyle tu jest pasjonujących rzeczy — w końcu Bolek zmienił temat. — Choćby właśnie ci Sumerowie i ich tajemnice. Skąd oni wiedzieli wszystko o niebie i gwiazdach? Czy ciebie to nie interesuje?

— Mnie? A… tak, oczywiście — powiedziała po chwili Eli. — Ale przecież sam mówiłeś, że chcesz zostać historykiem i archeologiem. Będziesz stale przyjeżdżał w te strony…

— Ach! Żeby można zmienić świat! — westchnął trochę od rzeczy chłopiec. — Chciałbym być już uczonym i już znaleźć to, o czym myślę…

— O czym myślisz?

Bolek myślał właśnie o czarnej piłeczce tkwiącej w kieszeni spodni i o tym, jak by to było dobrze, gdyby mogła nie tylko przenosić go do tysiąca innych światów, lecz także ten jeden, prawdziwy, uczynić pięknym i szczęśliwym. W takim świecie Eli wcale nie musiałaby go pytać, o czym myśli, bo sama mogłaby sobie odpowiedzieć.

Westchnął raz jeszcze i szepnął:

— Myślę o powrocie do szkoły i o mieście, i o tych wszystkich łatach, które muszę spędzić w szkole.

— Belik — przerwała dziewczyna — tak mówisz, jakbyś już stąd odjeżdżał. A przecież przed nami jeszcze całe wakacje. Czemu jesteś taki smutny?

— Nie wiem.

— Belik…

— Strasznie mi się podoba, kiedy mnie tak nazywasz — ni stąd, ni z owad zaczął mówić bardzo szybko i głośno. — Belik — powtórzył. — Jak jakiś ptak. O, widzisz? Naprawdę — idzie burza — wskazał dłonią linię horyzontu, która nagle rozbłysła, jakby przeleciał nad nią płonący pocisk. — Ale nie słychać grzmotów, więc może przejdzie bokiem. O czym to ja… aha, już wiem. Belik. Kiedy wrócę, poproszę wszystkich, żeby tak mnie nazywali.

— Naprawdę? — pytanie zostało wypowiedziane szczególnym tonem, który sprawił, że chłopiec nie mógł wykrztusić słowa. Wreszcie przełknął głośno ślinę i powiedział: