Выбрать главу

— Rozumiem, rozumiem! — rozległ się w pokoju zwycięski okrzyk. — No, to uważaj, niech będzie taki świat… nie, poczekaj — Bolek mówił coraz wolniej, z zastanowieniem. — Przenieśmy się tam, gdzie ja wyrosnę o pięć centy… chwileczkę — przerwał znowu. — No dobrze, a kiedy już znajdziemy się w tym innym świecie, to w jaki sposób wrócimy do tego? Czy także trzeba coś specjalnego powiedzieć?

Było to pytanie świadczące o chwalebnej przezorności. Wprawdzie nie stałoby się znowu wielkie nieszczęście, gdyby świat na zawsze zmienił się tylko o tyle, żeby niejaki Bolek Milej był trochę wyższy i silniejszy, ale w przyszłości warto by przecież postawić kosmicznemu cudotwórcy ciekawsze zadania. Wówczas możliwość powrotu do tego pokoju, gdzie jest tak swojsko i bezpiecznie, stałaby się kwestią życia lub śmierci. Gdyby na przykład Bolek zechciał z bliska poznać świat, w którym akurat nieustraszony szeryf walczy sam jeden z odzianymi na czarno opryszkami, i gdyby przypadkiem ci ostatni, wbrew prawom obowiązującym na westernach, strzelali równie dobrze jak obrońca sprawiedliwości?

— Mogę towarzyszyć każdej istocie, która zażąda ode mnie przeniesienia w inny moment załamania czasoprzestrzeni — odpowiedział automat. — Będę zawsze przy tobie i kiedy tylko zechcesz, wrócimy do wyjściowej rzeczywistości. Posiadam takie urządzenie, które samo unieważni pierwszy rozkaz, jeśli w jego wyniku jakiejkolwiek żywej istocie zagrozi poważne niebezpieczeństwo.

Bolek przypomniał sobie „upadek” balkonu wraz ze stojącym na nim Augustem.

— Tak — rzekł Jeden-Jeden, gdy chłopiec wspomniał na głos przygodę swego sąsiada. — Rozkazałeś, abym umieścił cię w świecie, w którym ten balkon właśnie odrywa się od ściany, i musiałem ten rozkaz wykonać. Jednak na balkonie stał żywy człowiek. Twoje polecenie zostało automatycznie cofnięte. Zanim roztrzaskał się o ziemię, wszystko wróciło do pierwotnego stanu.

Bolek pomyślał chwilę, po czym spytał:

— A czy ktoś, kto wrócił z… no, skądsiś, gdzie jest inaczej, wie o tym, co widział i przeżył?

— Pamięć o wydarzeniach, które rozegrały się podczas pobytu w równoległej rzeczywistości zachowuje jedynie osoba wydająca mi rozkazy.

— To znaczy ja?

— Obecnie tak.

— Czyli August nie ma pojęcia, że wrzeszczał ze strachu? Szkoda.

— Nie ma pojęcia. Tak samo nie pamiętają niczego inne istoty, które uczestniczyły w tych wydarzeniach lub je obserwowały.

Bolek westchnął, ale niebawem poczuł nowy przypływ energii. Wzrost i kulturystyka mogą poczekać. Na razie trzeba załatwić stare porachunki.

— Czy dobrze cię zrozumiałem? — zaczął spoglądając bacznie na czarną piłeczkę. — Kiedy powiem, że czegoś sobie życzę, to ty nie robisz nic, bo nie jesteś od tego, żeby spełniać czyjeś kaprysy. Ale jeśli przed tym życzeniem zawołam: „świecie, świecie!”, wtedy przenosisz mnie tam, gdzie dzieje się to, co chcę, żeby się działo. Czy tak?

— Tak. Pierwsze „świecie” dotyczy rzeczywistości wyjściowej, drugie oznacza, że mam wybrać wariant załamania czasoprzestrzeni spełniający podane warunki.

— Dobrze — Bolek skinął głową mówiąc sobie w duchu, że jego ojciec ma bardzo mądre powiedzonka. — Wobec tego uważaj: świecie, świecie, niech będę silniejszy od Augusta Karpa, niech lepiej od niego jeżdżę na rowerze i niech szybciej biegam!

Automat nie odpowiedział. Chłopiec czekał jakiś czas, po czym postanowił działać.

Co tam — myślał sobie. — Jeśli i teraz źle sformułowałem życzenie, to najwyżej wrócę z podbitym okiem. Nie pierwszy raz…

Wyszedł na balkon, pochylił się, ostrożnie uniósł czarny przedmiot i szepnąwszy na wszelki wypadek „przepraszam” umieścił go w kieszeni dżinsów. Szybko wybiegł z mieszkania. Przed drzwiami państwa Karpów przyhamował, przygładził włosy, po czym zadzwonił.

Otworzył mu August. Na widok kolegi, którego dziś jeszcze miał pozostawić w rozpalonym mieście, uśmiechnął się od ucha do ucha:

— Dzień dobry, babciu… to jest, chciałem powiedzieć, cześć, Bolek.

Bolek nie zwrócił uwagi na „przypadkowe” przejęzyczenie Augusta i zachował olimpijski spokój:

— Cześć. Nudzi mi się, więc pomyślałem, czy nie zechciałbyś pojeździć ze mną na rowerze.

— Na rowerze? — powtórzył August. — No, ostatecznie… — zgodził się łaskawie. — Co, pójdziemy na tor?

„Torem” nazywali młodsi mieszkańcy osiedla bieżnię stadionu położonego tuż za ostatnimi blokami. Stadionu tego od dawna nikt nie pielęgnował, ponieważ na jego miejscu miał powstać nowy węzeł drogowy, ale bieżnia, pokryta drobnym ubitym żużlem, dobrze służyła miejscowym szybkobiegaczom oraz rowerzystom.

— Na tor? Dobrze… — przystał Bolek z udanym zakłopotaniem, mającym świadczyć, że jest w pełni świadomy czekającej go klęski.

August zaśmiał się wyzywająco, porwał leżące na półeczce klucze i zatrzasnął za sobą drzwi.

W stronę stadionu jechali asfaltowymi ścieżkami ramię przy ramieniu, nie wyrywając się do przodu i nie wdając w żadne rozmowy. Bolek od czasu do czasu dotykał palcami kieszeni upewniając się, czy naprawdę tkwi w niej cudowna piłeczka. Bo świat dokoła był zwyczajny. Domy, auta, sklepy, ludzie… to, co widzi się wyszedłszy z domu. A przecież jest to już jakiś inny świat, w którym pewien chłopiec stał się silniejszy niż był.

— No, jedź — wykrzyknął August, kiedy obaj stanęli wreszcie na linii oznaczającej start i metę osiedlowych wyścigów. — Zacznę cię gonić, dopiero jak będziesz na zakręcie — zaśmiał się pogardliwie.

— Nie. Ruszymy razem. Trzy okrążenia jak zwykle?

Nosiciel cesarskiego imienia przestał się śmiać. Na wszelki wypadek obejrzał dokładnie swój rower. Stwierdziwszy, że dętki są dobrze napompowane a wszystkie śrubki dokręcone, wzruszył ramionami.

— Jak chcesz — mruknął.

— No, to uwaga. Raz, dwa, trzy… start! — zakomenderował Bolek.

No i okazało się, że piłeczka spełniła obietnicę. Na pierwszym zakręcie August widział już tylko plecy swojego współzawodnika oddalającego się z niewiarygodną prędkością, a do mety dojechał dobre pół okrążenia za nim.

— Coś pokręciłeś! — wrzasnął z wściekłością. — Masz nową przerzutkę, co? Pokaż!

Bolek bez ociągania zademonstrował rywalowi swój pojazd. Pobity tak niespodziewanie as, na próżno jednak szukał chytrze wmontowanego w ramę odrzutowego silniczka lub nowej rewelacyjnej przerzutki. Rower był taki jak zawsze.

— Jeszcze raz! — zażądał August.

Bieg został powtórzony. Tym razem dotychczasowy mistrz osiedla został w tyle o trzy czwarte okrążenia. Dojechał do mety, odrzucił rower, kopnął go z wściekłością, po czym ocierając sobie pot z czoła wydyszał:

— Jak to zrobiłeś? Noo, jak ty to zrobiłeś?!

— Co zrobiłem? — spytał z niewinną miną Bolek. — Chodzi ci o wyścig? Po prostu wygrałem. Odtąd stale już będę z tobą wygrywał — dodał niezbyt skromnie, nieznacznie poklepując się po kieszeni.

— Akurat! — warknął August. Prychnął gniewnie i w nagłym porywie pasji zamachnął się na swojego pogromcę. Dziesięć sekund później leżał przewrócony na łopatki, czując na piersiach kolana Bolka, a pod plecami ostre drobiny żwiru.

— Puść — wychrypiał.

Zwycięzca podniósł się, otrzepał i zaczął cichutko pogwizdywać melodię modnej piosenki. To było więcej, niż mógł znieść przyzwyczajony do łatwych sukcesów osiłek. Porwał rower, wskoczył na siodełko i pognał w stronę domu, jakby go ścigały latające talerze z automatami, nie usposobionymi zgoła tak pokojowo do mieszkańców Ziemi, jak pewna czarna piłeczka.