Bolek stał dłuższą chwilę wstrzymując oddech, nim zdecydował się wreszcie zrobić pół kroku do przodu. Jego otoczenie odpowiedziało na ten nieznaczny ruch miękkim falowaniem, jakby tutejsze powietrze, sprawiające wrażenie szklanego, posiadało zarazem właściwości gęstej, idealnie czystej cieczy.
— Miłego dnia. Czy masz świeże pragnienia? — zabrzmiał w tym momencie tuż za przybyłym z Ziemi chłopcem melodyjny głos.
Bolek odwrócił się, ale ujrzał jedynie jakąś bezkształtną plamę błękitu, ledwie widoczną w kryształowej perspektywie.
— Dziękuję. Nie chce mi się pić — wyszeptał na wszelki wypadek.
Odpowiedział mu cichutki śmiech.
— To ja dziękuję — wyśpiewał ten sam muzykalny głos. — Nie miałem o czym myśleć. Dzień nie przyniósł mi żadnych zadań. Obecnie pójdę zastanowić się nad istotą humoru. Życzę ci dobrych, trudnych pragnień — ostatnie słowa brzmiały coraz ciszej, jakby mówiący zaczął się szybko oddalać. Było to widać pożegnanie.
Bolek zamrugał powiekami i odetchnął głęboko. Teraz dopiero poczuł zapach i smak tego powietrza, które wyglądało jak szklane, ale na szczęście pozwalało się wciągać w piersi bez dodatkowego wysiłku. Posiadało jakiś cierpko-słodki armat, orzeźwiający i dość miły, choć całkowicie inny niż atmosfera, do której przywykły płuca człowieka. W ogóle wszystko tu było inne. Tego zresztą należało się spodziewać. Mieszkaniec Ziemi nie potrafiłby sobie wyobrazić świata, gdzie żywe istoty tkwią jak muszki wtopione w ogromną bryłę białego bursztynu i gdzie niewidoczne twory przemawiają takim głosem, jakby grały na harfie, życząc sobie nawzajem całkiem serio i serdecznie „trudnych pragnień”. Co to miało znaczyć? I jak należało temu komuś odpowiedzieć? Przecież uprzejme wprawdzie, ale z całą pewnością niezbyt błyskotliwe odezwanie się Bolka ów niewidzialny osobnik potraktował jako żart. I to niezły żart, skoro zdołał zachęcić go do rozmyślania o humorze w ogóle.
— Nie miał o czym myśleć — mruknął do siebie z przekąsem ziemski chłopiec. — No, to teraz ma. Im tu, zdaje się, brakuje zmartwień. Albo trafiłem do jakiejś luksusowej dzielnicy, gdzie mieszkają znudzeni bogacze. Tylko czy świat zbudowany z jednej przeogromnej grudy kryształu może mieć dzielnice?
Bolek wzruszył ramionami i rozejrzał się. Jeśli ma choć z grubsza poznać ojczyznę konstruktorów czarnych piłeczek, winien dokądś pójść, obejrzeć jakieś domy, miasta, fabryki. Cóż, kiedy tu jak okiem sięgnąć wszystko jest tak samo nijakie, gładkie świecące. Nie ma nawet horyzontu, bo wszędzie gdzie człowiek popatrzy, biegnie w dal przejrzysta perspektywa, pozornie nieskończona, ale to chyba niemożliwe. Gdzieś przecież kończy się ten lód czy to szkło i poza tę granicę wzrok już nie sięga.
Zaledwie to pomyślał, ujrzał przed sobą jakąś jasnobrązową ścianę albo zasłonę także przezroczystą, lecz dalej, w głębi, widać było niezmierzoną, ciemnogranatową przestrzeń otwartego nieba. Co ciekawe, zabarwienie zasłony nie mąciło w najmniejszym stopniu nieskazitelnej czystości owego granatu.
— Horyzont — powiedział zdumiony chłopiec. — Całkiem niepodobny do ziemskiego, ale co tu w ogóle jest podobne do czegokolwiek? Tym bardziej — dodał po chwili — że właśnie pomyślałem o horyzoncie.
— Gratuluję spełnienia — odezwał się zupełnie blisko srebrzysty alt. — Kompozycja jest piękna i pełna. Miałeś bardzo miłe pragnienie.
— Kto mówi? — spytał bez zastanowienia chłopiec. Natychmiast zdał sobie sprawę, że powinien był milczeć, jeśli nie chciał się zdradzić jako obcy, ale było już za późno. Znowu usłyszał cichutki życzliwy śmiech:
— Widocznie jesteś bardzo młody. Specjalnie odrzuciłeś złotą nić, wiążącą cię z naszą myślową wspólnotą, prawda? To nic złego. Zanim jako dojrzałe elementy geometrycznej jedności znajdujemy swoje miejsce w symetrii światów, stworzonej niezliczone pokolenia naszych przodków wewnątrz asymetrycznego kosmosu, często się buntujemy. Mimo to staraj się nie upuszczać tej nici. Możesz wywołać u siebie nazbyt konkretne pragnienia i spełniając je odbierzesz tym, którzy cię prowadzą, swobodę wyboru własnych wyobrażeń. Jestem strażnikiem…
— Strażnikiem?! — powtórzył mimo woli Bolek, chociaż dopiero co powziął postanowienie, że nie odezwie się już ani słowem.
— Oczywiście. Tylko strażnicy są upoważnieni do rozmawiania bezpośrednio z twoimi myślami. Taki sposób kontaktowania się z dziećmi nie jest dla nich miły, ale kiedy będziesz starszy, to sam zrozumiesz, że strażnicy są jeszcze, niestety, niezbędni. Przestrzeń wokół nas kusi i grozi równocześnie. A artyści, kuszeni i zarazem odczuwający lęk przed nieznanym, stają się niekiedy nieobliczalni. Ponieważ zaś nasza społeczność jest zbiorowiskiem artystów poszukujących stale nowych pragnień, musimy strzec osiągniętej harmonii i spokoju istot o uboższej wyobraźni. Musimy także dbać o to, aby jednostki nazbyt prężne nie posunęły się za daleko. Nie myśl o tym, co ode mnie usłyszałeś. Nasz świat nie jest jeszcze doskonały, ale ty na razie powinieneś się tylko dobrze bawić. Życzę ci miłego dnia.
Głos ucichł. Bolek potrząsnął głową raz, potem drugi, wreszcie westchnął:
Niby dlaczego tutaj każą nie myśleć o tym, że świat jest niedoskonały? I czy to ludzie mieliby być tymi „elementami geometrycznej jedności”? Artyści? Istoty o uboższej wyobraźni? Bzdury! Gdzie tu w ogóle są jakiekolwiek istoty? Nic, tylko cudacznie podświetlone szkło! Co prawda, to szkło chwilami gada… Hmm… Tak czy owak, kręcą się tutaj jacyś strażnicy. Piłeczka nic o nich nie wspominała. I co ma znaczyć ta jakaś,złota nitka”, te pytania o kogoś, kto „prowadzi”? Czy tutaj nie ma przyzwoitych domów z rodzicami i dziećmi? I czy dzieciom tylko dlatego nie wolno uciekać od tej złotej nitki, żeby rodzice nie musieli zaprzątać sobie głowy konkretnymi sprawami, bo powinni w spokoju zajmować się jedynie własnymi pragnieniami? Społeczeństwo artystów. Hm… No dobrze, ale kto w takim razie buduje gwiazdoloty i superautomaty? Całe szczęście, że będę tu tylko przez godzinę. Ciekawe, ile minut już minęło.
Niestety, opuszczając Ziemię, Bolek zapomniał spojrzeć na zegarek. Skoro jednak już się tu znalazł, to wypadałoby coś zobaczyć, a nie tylko słuchać milutkich głosików, wygadujących niestworzone rzeczy.
Chłopiec wyprostował się, wciągnął do płuc potężny haust pachnącego powietrza i powoli ruszył przed siebie. Przestrzeń wokół niego zaczęła się delikatnie mienić, jakby w jej kryształowej masie falowały cienkie pasemka kolorowych minerałów. Brązowa zasłona zniknęła, a wraz z nią perspektywa granatowego nieba.
Wszystko jedno — rzekł sobie w duchu chłopiec. — Jak tak będę szedł i szedł, to może w końcu dokądś dojdę…
Nagle usłyszał słabe buczenie, a raczej coś w rodzaju świergotu, jaki wydają cicho pracujące silniczki elektryczne. Ten odgłos przybliżał się błyskawicznie. Zaraz potem ktoś powiedział:
— Popatrz, to przecież Ziemianin. Któryś z nich wyobraził sobie Ziemianina. Oni rzeczywiście już nic nie mają do roboty.
— Cóż dziwnego. Wszystkie prace za nich odwalamy. Zresztą, zamieniłbyś się? — rzekł drugi. Obaj rozmawiający byli z pewnością mężczyznami. Ich głosy brzmiały mocno i niemal normalnie.
— Tylko skąd właściwie tutejszy fantasta miałby wiedzieć, jak wygląda Ziemianin — zainteresował się osobnik, który przemówił jako pierwszy. — Czyżby to zrobił ktoś z naszej bazy kosmicznej?