— Wykluczone — padła odpowiedź. — Zresztą, ten Ziemianin nie jest wcale tak bardzo udany… Popatrz… Jakiś chudy i minę ma nieszczególną. Tak wyglądają tam dzieci. W każdym razie tak wyglądały, kiedy opracowywano materiały przywiezione przez poprzednią ekspedycję. Kiedy wróci Zamknięty Krąg, przekonamy się, czy na Ziemi wszystko zostało po staremu.
— Mimo to — powiedział po chwili milczenia pierwszy — spróbuję poprawić tę figurkę. Niech ci nasi beztroscy wizjonerzy wiedzą, że byliśmy tutaj. Ktoś się pewnie oburzy, ale dzięki temu może spłynie na niego nowe natchnienie. Przecież niczego tak się u nas nie ceni, jak wzruszeń i wrażeń pobudzających wyobraźnię. Poczekaj…
Ostatnie słowo zabrzmiało tuż przy uchu „nieudanego” mieszkańca Ziemi, który jednak był zbyt przejęty nowym spotkaniem, aby obrazić się na niewidzialnych zuchwalców mówiących o nim z tak karygodnym brakiem szacunku. Wspominali o jakiejś bazie kosmicznej — kołatało mu w głowie. — Wiedzą, jak wyglądają ludzie. Pewnie to oni latają w kosmosie, zajmują się nauką i techniką oraz budują automaty. Od nich na pewno można by się czegoś dowiedzieć. Hm… Na razie biorą mnie za wytwór czyjejś wyobraźni. Czy bezpiecznie byłoby się zdradzać przed takimi specjalistami? A nuż potraktują mnie jak szpiega? W dodatku nie podoba im się moja mina…
Teraz dopiero Bolek skrzywił się z urazą. W następnym ułamku sekundy skrzywił się jeszcze bardziej, ale tym razem z czystego strachu. Poczuł bowiem na swojej twarzy dotyk czegoś miękkiego i elastycznego, jakby dużej gąbki, która najpierw przylgnęła do jego nosa, ust i brody, a następnie zacisnęła się tam mocno, jak na pewno nie potrafiłaby żadna żywa gąbka zamieszkująca morskie głębiny.
— Uumue!!! — rozległ się w kryształowej ciszy rozpaczliwy okrzyk ofiary zdradzieckiej napaści. Okrzykowi temu towarzyszył gwałtowny skok do tyłu. Gąbka natychmiast cofnęła się także, ale zaraz wróciła. Teraz jednak nie próbowała już zmiażdżyć Bolkowi nosa. Oparła się tylko na jego głowie i znieruchomiała. Chłopiec wrzasnął znowu, ile sił w płucach:
— Ratunku! Nie chcę!
— On tu istnieje naprawdę! — stwierdził ze zdumieniem pierwszy z nieznajomych. — On jest plastyczny! Dotykam go!
— Istota z Ziemi? Niemożliwe! Pokaż…
— Nie ma nic do pokazywania. Przecież ich pamiętasz. Razem zmykaliśmy krąg galaktyczny na ostatnim patrolu…
— Ratunku!!!
— On krzyczy — zauważył z niesmakiem drugi. — Czy mu się coś stało?
— Nie. Gdybyśmy go naprawdę uszkodzili, to nie mógłby tak ryczeć. Oni są znacznie bardziej uzależnieni od swojego ciała niż my. Przypuszczam raczej, że chce nam coś powiedzieć i złości się, że go nie rozumiemy.
— No, to lećmy z nim do bazy. Tam potrafią nawiązać; z nim kontakt. Wystarczy użyć najprostszego automatu przetwarzającego fale biologiczne.
— Tak zrobimy — zgodził się pierwszy napastnik. W tej samej chwili gąbka przeniosła się z czaszki Bolka pod jego plecy i siedzenie. Bohaterski podróżnik przez światy wrzasnął jeszcze głośniej, ponieważ poczuł, że opuszcza powierzchnię lądu i unoszony potężną siłą coraz prędzej pomyka w górę.
— Słuchaj, jemu jednak coś chyba jest? — ponownie zatroskał się drugi głos.
Cały orszak stanął w miejscu. Obyło się bez łagodnego wytracania szybkości czy hamowania. Bolek po prostu błyskawicznie znieruchomiał. Stracił nawet na moment oddech, żołądek podszedł mu pod gardło, ale oprzytomniawszy nieco odczuł coś na kształt nikłego zadowolenia, że już nie leci.
— Poczekaj. Zastanówmy się — zaproponował teraz osobnik, któremu chłopiec zawdzięczał przerwanie pionowego lotu. — Skąd mógł się tutaj znaleźć żywy człowiek z Ziemi? To jedna sprawa. Natomiast druga wiąże się z tym, co powiedziałeś, przed chwilą. Jeśli oni naprawdę są aż tak zależni od swojego ciała, to może muszą stale mieć wokół siebie atmosferę? A przecież my polecimy z nim do bazy satelitarnej przez przestrzeń kosmiczną. Czy to mu nie zaszkodzi, jeśli weźmiemy go tak jak jest, bez skafandra i butli z powietrzem? Tam, na Ziemi, oni zdaje się bez przerwy oddychają.
— Zaszkodzi! — krzyknął przeraźliwie Bolek czując, że wszystkie włosy stają mu sztorcem na głowie. Chcą go ciągnąć ze sobą przez próżnię kosmosu?! W letniej koszulce bez rękawów?!
— Rzeczywiście, oddychają — odrzekł po namyśle pierwszy z porywaczy. — Ale chyba są już tak cywilizowani, żeby przetrzymać bez przykrości krótką podróż bez powietrza. Natomiast skąd on się tu wziął, jest rzeczywiście zagadkowe. Bo sami Ziemianie nie są jeszcze zdolni do pokonywania tras galaktycznych. Zwłaszcza że w naszym układzie nie wylądował żaden obcy statek, bo bazy orbitalne odkryłyby go natychmiast. Ciekawe…
— Poczekaj — głos długiego zadrżał z przejęcia. — Przecież w ich rejonie przeprowadza się teraz nowe badania. Nie wiesz przypadkiem, czy statek tej ekipy nadaje normalne sygnały?
— Wszystko wam powiem! — zawołał Bolek. — Posłuchajcie! Ja spotkałem pewien przedmiot należący do was! Puśćcie mnie! Nie mogę tak lecieć w kosmos!
— Czy nadaje sygnały? — powtórzył z wahaniem zagadnięty nie reagując na krzyki chłopca. — Nie, nie wiem, czy nadaje. Mogę się jednak zapytać. Nawiążę łączność. Chwileczkę…
Chłopiec jęknął. Kiedy wreszcie minie ta feralna godzina, po upływie której znajdzie się znowu pod błękitnym niebem, bezpieczny i szczęśliwy, w przededniu podróży na wyspy na ślicznym ziemskim morzu?
— Miałeś słuszność — zabrzmiał ponownie głos. — Wczoraj baza straciła kontakt z patrolem i to akurat w chwili, gdy gwiazdolot wchodził w orbitę. Powiedziałem im o tym stworzeniu, które znaleźliśmy, a oni polecili natychmiast dostarczyć go do pierwszego laboratorium satelitarnego. Wygląda na to, że nasza ekipa straciła kontrolę nad automatami obronnymi i że przynajmniej jeden z nich dostał się w ręce istoty mieszkającej na Ziemi… Wtedy zapewne ta istota zażądała, aby przeniesiono ją na naszą macierzystą planetę. Postanowiono natychmiast wysłać statek ratunkowy z żywą załogą, przedtem jednak szef bazy chce pogadać z tym tutaj. Liczy, że poda im dane dotyczące miejsca upadku automatu. Dzięki temu łatwiej będzie go odnaleźć. A więc…
— A więc — wpadł mu w słowo towarzysz — dość gadania. My i tak się z nim nie porozumiemy, bo on przecież nie ma pojęcia ani o wzmacnianiu pól mózgowych, ani tym bardziej o modulacji fal biologicznych. Lecimy do bazy.
— Lecimy.
Bolek poczuł, że jego ciało ponownie nabiera prędkości. Ogarnął go lodowaty ziąb. Świat dookoła nie był już sporządzony z subtelnie podświetlonego szkła. Stał się czarny, aksamitny, przepastny. Zabłysły maleńkie gwiazdy. Chłopiec zaczął się dusić. Próbował jeszcze dać znać swym prześladowcom, że jeśli chcą się czegoś od niego dowiedzieć, to muszą natychmiast wrócić z nim na dół, ponieważ żaden człowiek nie przetrzyma kosmicznego spaceru bez specjalnego skafandra, ale nie zdołał nic powiedzieć. Zamknął oczy i stracił przytomność.
— Upłynęła godzina — oznajmiła piłeczka ze swego miejsca w rogu balkonu. — Minął czas, jaki zgodnie z poleceniem miałeś spędzić w świecie, z którego przybywam. Automat jeden, jeden, dwa, jeden, dwa, dwa informuje, że podczas twojej nieobecności nikt nie próbował nawiązać ze mną kontaktu.
Bolek powoli uniósł powieki. Jeszcze z trudem chwytał gorące czerwcowe powietrze, jeszcze mimo woli szukał nad sobą gwiazd w czarnym aksamicie obcego nieba, jeszcze kulił się, jakby nadal leciał przez lodowatą próżnię. Minęła dobra minuta, zanim jako tako przyszedł do siebie. A przyszedłszy do siebie, zamiast się ucieszyć ze szczęśliwego powrotu, wpadł, w furię: