— To tylko maszyna — zauważył Eberly. — Maszyny nie zawsze działają, jak powinny, nie?
— Nic nie rozumiesz. Przeprowadziliśmy całą diagnostykę i ekstrapolacje komputerowe mówią, że nic takiego nie powinno było mieć miejsca.
— Ale się stało.
— Tak — mruknął ponuro Aaronson.
— Więc to naprawcie i przestańcie mi zawracać głowę czymś, co nie należy do moich obowiązków. Mam inne rzeczy do roboty.
Szef działu konserwacji wymamrotał przeprosiny i obiecał, że się tym zajmie.
— Dobrze — warknął Eberly.
Gdy tylko twarz Aaronsona znikła z ekranu, Eberly wydał polecenie:
— Zadzwoń do Holly Lane. Powiedz jej, że ma być u mnie… — przyjrzał się liście spotkań — …dziś o dziesiątej piętnaście.
Dokładnie kwadrans po dziesiątej Holly pojawiła się w drzwiach jego gabinetu, odziana w bladozieloną bluzkę bez rękawów i ciemnoniebieskie spodnie, które podkreślały jej długie nogi. Nadgarstki i uszy ozdobiła delikatną biżuterią. Żadnych tatuaży ani kolczyków w innych miejscach, pomyślał z radością. Holly wyrosła już z takich dziwactw. Choć oficjalnie przestrzegała zasad dotyczących ubioru, jakie wprowadził ponad dwa lata temu, jej bluzka była tak skrojona, że podkreślała płaski brzuch. Wiedział, że inni też tak robią. Przestrzegali zasad, ale dodawali siatkowe wstawki, wycinali dziury w strategicznych miejscach albo nosili bluzy tak ciasne, że nie pozostawiały wiele miejsca wyobraźni.
— Chciałeś się ze mną widzieć? — spytała Holly od drzwi. Dawno temu, kiedy rozpoczęli podróż na Saturna, cieszyła się jak pełen entuzjazmu szczeniak, gdy tylko Eberly raczył ją zauważyć. Teraz była bardziej dojrzała, bardziej pewna siebie, mniej skłonna do zachwytów.
— Usiądź, Holly — rzekł Eberly, wskazując na krzesło.
Podeszła do skandynawskiego krzesła ze skóry i chromowanych rurek, stojącego przed nieskalanie czystym biurkiem, i przysiadła na jego brzegu.
— Mam spotkanie za piętnaście minut — poinformowała go Holly. — Komitet przydziału wody.
— Nie zabiorę ci dużo czasu. Po prostu zastanawiałem się nad czymś w związku z twoją siostrą.
Holly zmarszczyła brwi.
— Przykro mi, że oberwałeś od Pancho. Ona czasami jest naprawdę nie do zniesienia.
— Mnie to mówisz? — prychnął Eberly, pocierając szczękę.
Przy biurku zapadła na chwilę niezręczna cisza. Po paru sekundach odezwała się Holly.
— Więc co chcesz wiedzieć o Panch? Eberly zawahał się na moment.
— Po co ona tu przyleciała? Zamierza tu zostać, czy wraca na Ziemię?
Holly wzruszyła ramionami.
— Mówi, że przyleciała spędzić ze mną święta. A jeśli chcesz się dowiedzieć, jak długo chce tu zostać, to musisz ją zapytać.
— Miałem nadzieję, że ty to zrobisz — odparł Eberly. — Moje jedyne spotkanie z twoją siostrą nie przebiegło w przyjaznej atmosferze.
Znów potarł szczękę.
Holly o mało nie zachichotała.
— Jasne. Rozumiem. Zapytam ją, nie ma sprawy.
— Dobrze — odparł. — Dziękuję, Holly.
— Nie ma sprawy — powtórzyła, po czym wstała i wyszła. Eberly przez sekundę miał ochotę zadzwonić do Aaronsona, żeby jakoś się uspokoić, szybko jednak doszedł do wniosku, że to nie ma sensu. Będzie dzwonił do mnie z każdym zepsutym drobiazgiem, powiedział sobie w duchu. Naprawa maszyn to jego sprawa, nie moja.
Po drugiej stronie wioski zwanej Atenami, Nadia Wunderly siedziała w swoim laboratorium i wpatrywała się z rozpaczą w obraz, który unosił się przed jej oczami. Wyglądało to, jakby ściana laboratorium znikła, zastąpiona przez czarne głębie kosmosu — i połyskliwy splendor pierścieni Saturna.
Oglądała po raz kolejny, jak wędrujący odłamek pokrytej lodem skały wpada w studnię grawitacji Saturna. Uciekinier z Pasa Kuipera, powiedziała sobie po raz tysięczny, obiekt spoza Neptuna, który został wytrącony ze swojej orbity i wpadł w sidła Saturna.
Na przyspieszonym filmie lodowa skała zanurkowała obok Saturna raz, drugi, po czym wykonała pętlę wokół planety, by zająć orbitę między pierścieniami.
— Odtwórz najwolniej — zawołała Nadia do komputera. Tym razem odtworzone to zostało w takim tempie, że obraz przypominał rozwijaną w chłodny dzień taftę. Wunderly zobaczyła, jak skała wpada w pierścień B, najszerszy i najjaśniejszy w całym skomplikowanym systemie pierścieni Saturna.
I tam ją przywitały lodowe stworzenia. Jak błyszczące płatki śniegu, otoczyły nowego przybysza i zaczęły go pożerać. Oczywiście, przyznała Nadia w duchu, to wygląda jak burza śnieżna otaczająca nowo przybyłego. Najsłynniejsi biolodzy na Ziemi nie chcieli uwierzyć, że cząsteczki z pierścieni zawierały jakieś istoty żywe. Twierdzili, że jest tam za zimno, by powstało życie. Co oni wiedzą, poskarżyła się w duchu Nadia. Pierścienie mają temperaturę w okolicach absolutnego zera; i co z tego? Oni siedzą w swoich gabinetach w kampusach i twierdzą, że nie udowodniłam, iż są żywe. Cóż, zamierzam to zrobić. Muszę. Moja kariera od tego zależy.
To nie może być naturalna, abiologiczna reakcja, powtarzała sobie, obserwując rojące się lodowe cząsteczki, pożerające nowy księżyc. To nie może być skutek naturalnego tarcia. Te cząstki aktywnie rzuciły się na intruza i pożarły go. Cofnęła film i oglądała go znów, w zwolnionym tempie.
— Do licha! — wykrzyknęła głośno. — Czemu oni mi nie wierzą?
Wiedziała czemu. Stwierdzenie Sagana: „Niezwykłe teorie wymagają niezwykłych dowodów”. Ona twierdziła, że na cząstkach lodu w pierścieniach Saturna mieszkają żywe istoty, które biorą udział w powstawaniu pierścieni, i to dzięki nim pierścienie są tak duże i dynamiczne, choć od wewnętrznych brzegów pierścieni cały czas odpadały cząstki, ściągane przez chmury Saturna jak nieustanna śnieżyca.
Wunderly była przekonana, że pierścienie bez celowej działalności żywych istot znikłyby całe eony temu. Do diabła, myślała, Jowisz jest większy niż Saturn, a jego układ pierścieni to ledwo mała wstążka cząsteczek węgla. Sadzy. Tak samo w przypadku Urana i Neptuna. Pierścienie Saturna są wielkie, piękne, tak jaskrawe, że Galileusz dostrzegł je przez swój tandetny teleskop prawie pięćset lat temu.
Ale ważniacy na Ziemi nie uwierzą mi, dopóki nie dostarczę im takiej liczby dowodów, że mógłby się nią udławić hipopotam. A jedyne prawdziwe dowody, jakie mam, to obrazy dynamiki pierścieni i lot Gaety przez pierścienie. Nie uwierzą w świadectwo dane przez kaskadera, choć te stworzenia niemal go zabiły podczas lotu.
Od tego zależy moja kariera, pomyślała. Całe moje życie. Wystąpiłam z niezwykłą teorią. Teraz muszę zebrać dowody, w przeciwnym razie będę skończona jako naukowiec.
Powinnam wysłać jakieś sondy, pomyślała Wunderly. Muszę to zbadać z bliska, w czasie rzeczywistym. Potrzebuję paru biologów i jakichś metod złapania tych istot z pierścieni. W przeciwnym razie nikt mi nie uwierzy.
Pocieszyła się, cytując pierwsze prawo Clarke’a: jeśli szanowany i niemłody naukowiec mówi, że coś jest możliwe, prawie na pewno ma rację, jeśli mówi, że jest niemożliwe, prawie na pewno się myli.
„Niemłody” oznaczało w przypadku Clarke’a „po trzydziestce” i odnosiło się do fizyka. To znaczy, że za rok będę „niemłoda”, uświadomiła sobie Wunderly. Westchnęła ciężko i wydała komputerowi polecenie wyłączenia filmu. Ktoś musi mi pomóc. Muszę zdobyć wystarczające dowody na to, że się nie mylę. Ale Urbain jest tak zajęty swoim cennym Tytanem Alfa, że nawet nie będzie ze mną rozmawiał.