Выбрать главу

— Wiem o tym — syknął Urbain.

— Może na tym polega problem. Może on podejmuje własne decyzje i ignoruje nasze polecenia.

— Nonsens! To niemożliwe!

Habib zamilkł pod niechętnym spojrzeniem Urbaina.

— Czy może pan wyłączyć podprogramy uczenia się? — spytał Urbain. — Żebyśmy mogli zweryfikować tę teorię?

— Mogę spróbować. Ale jeśli on nie reaguje na nasze polecenia…

— To musi być błąd w programie.

— Ale nie byłem w stanie go znaleźć — przyznał Habib. — Przynajmniej dotąd.

Urbain obrzucił go niechętnym spojrzeniem.

— To proszę się bardziej postarać i go znaleźć, zanim mój Tytan Alfa wpakuje się w jakieś problemy.

28 GRUDNIA 2095: WIECZÓR

Pancho i Wanamaker kroczyli wolno przez cienie padające na wijącą się wzdłuż jeziora ścieżkę. Szeroki krąg okien słonecznych habitatu zamykał się na noc. Wyglądało to, jakby długi zmierzch przechodził wolno w ciemność nocy. Na lekkim wzniesieniu Pancho dostrzegła białe ściany budynków Aten.

— Pachnie tu kwiatami — rzekł Wanamaker, biorąc głęboki oddech. — Powietrze jest jak naperfumowane.

W jego głosie pobrzmiewała jakaś szorstka, twarda nuta, nawet kiedy mówił cicho.

— Robisz się naprawdę romantyczny, Jake — rzekła, uśmiechając się do niego.

— Zawsze byłem — odparł. — Tylko w łodzi podwodnej czy w statku kosmicznym nie było kwiatów do wąchania.

Pancho skinęła głową.

— Pewnie tak.

— Nawet w Selene — dodał.

— Z wyjątkiem rezydencji Martina Humphriesa na najniższym poziomie. Ale już jej nie ma.

Wanamaker pokiwał głową, po czym wskazał coś w górze:

— Popatrz na te światła. Wyglądają jak konstelacje.

Oboje wiedzieli, że to światła wiosek i ścieżek. Jednak w zapadających ciemnościach Pancho musiała przyznać, że wyglądały, jakby przybrały jakieś kształty. Wypatrzyła coś, co wyglądało na pokręconego pająka. Albo może na tulipana.

Wanamaker otoczył ją ramieniem w pasie, przytuliła się do niego. Racjonalna strona jej umysłu musiała się jednak odezwać.

— Ludzki umysł lubi przypisywać do wszystkiego wzorce — powiedziała. — To część naszej struktury psychicznej. Pamiętam, jak byłam prezesem zarządu w Astro; prowadziłam posiedzenia i dostrzegałam wzorce w ciapkach na panelach, którymi były wyłożone ściany sali.

— To musiały być naprawdę ciekawe posiedzenia — rzekł Wanamaker, chichocząc.

— Posiedzenia zrzędzenia — odparła. — Jedne gorsze od drugich.

— Wiesz, nad czym się czasem zastanawiam? — spytał, nadal obejmując ją, gdy wolno kroczyli ścieżką.

— Nad czym?

— Jesteśmy dziesięć razy dalej od Słońca niż Ziemia, ale kiedy okna słoneczne są otwarte, jest tu jasno jak na Ziemi. Na zewnątrz muszą być jakieś lustra skupiające światło.

— Możesz o to spytać Holly.

— Albo obejrzeć schemat habitatu, kiedy wrócimy do mieszkania.

No i koniec romantycznego nastroju, pomyślała Pancho.

— I co myślisz o tym chłopczyku Holly?

— Wygląda na miłego dzieciaka. Tylko mało mówi.

— Pracuje z Kris w laboratorium nanotechnologicznym. Muszę ją o niego wypytać.

— Starsza siostra, która musi ją przed wszystkim ochronić?

Pancho poczuła, że się krzywi.

— Wiem, że Holly jest dorosła i ma swoje życie, ale…

— Ale i tak porozmawiasz z doktor Cardenas.

— Nie zaszkodzi.

Szli przez chwilę w milczeniu, mijając lampy rozstawione równo wzdłuż wyłożonej cegłami ścieżki. Pancho gapiła się na światła w górze, zadowolona, że czuje w pasie delikatny dotyk Wanamakera. Tam jest ląd, przypomniała sobie. Nie niebo. To całe miejsce jest po prostu wielką maszyną, która wygląda i robi wrażenie Ziemi, a nawet pachnie jak Ziemia. Tylko, że jesteśmy w środku, a nie na powierzchni.

— Pancho? — odezwał się cicho Wanamaker.

— Tak?

— A co z twoim życiem? Jakie masz plany?

Wiedziała, że naprawdę chciał powiedzieć „z naszym życiem”. Wiedziała, że chce z nią być; a przynajmniej taką miała nadzieję. Zaczęła się zastanawiać, czy to ona chce z nim być na stałe.

— Do licha, Jake. Po raz pierwszy w życiu nie mam żadnych obowiązków, a mam na tyle dużo pieniędzy, by robić, co chcę. I po raz pierwszy w życiu nie wiem, co robić.

Skinął głową.

— Jedno jest pewne — usłyszała jego głos Pancho.

— Co takiego?

— Cokolwiek zrobisz, ja będę z tobą.

Otoczył ją ramionami i pocałował mocno w usta, zanim zdążyła zrozumieć, co powiedział. O rany, pomyślała odwzajemniając pocałunek. Ależ ja kocham tego faceta.

Ruszyli pod górę ścieżką, mijając budynki biurowe i otoczone ogródkami apartamenty Aten. W ciemnościach Pancho usłyszała, jak Wanamaker śmieje się cicho.

— Co cię tak rozbawiło? — spytała.

— Och, po prostu myślałem o tym, żeby zostać z tobą na zawsze. I to jest takie śmieszne? Nie, nie o to chodzi, że śmieszne. Ale wyobraziłem sobie jak przejmujesz ten habitat. Zanim ogłoszą następne wybory, będziesz kandydować na najwyższe stanowiska. Za kilka miesięcy będziesz głównym administratorem. Na samą myśl zrobiło jej się kwaśno w ustach. — Nie będę kandydować na żadne stanowisko — odparła stanowczo. — Spędziłam już dość czasu za biurkiem, mówiąc ludziom, co mają robić. — I dodała figlarnie: — Chcę już tylko wydawać rozkazy pewnemu admirałowi na emeryturze. Wanamaker skłonił się lekko. — Słyszę i jestem posłuszny, pani mego serca. Pancho chwyciła go za uszy i znów pocałowała. Jak można nie kochać tego typa, pomyślała.

Timoshenko siedział sam w swoim mieszkaniu i rozpatrywał wydarzenia z tego dnia. Aaronson nie miał nic przeciwko przekazaniu obowiązków związanych z konserwacją na zewnątrz, jak się tego Timoshenko spodziewał. Ten facet nie jest darmozjadem, powiedział sobie, w każdym razie nie całkiem. Ale ucieszył się, że może się pozbyć tej odpowiedzialności i spuścić ją na moje barki. Jeśli w końcu tej orbitującej rurze kanalizacyjnej coś grozi, niebezpieczeństwo przyjdzie z zewnątrz.

Usiadł przy biurku i wywołał schemat nadprzewodzącej osłony antyradiacyjnej. Cienkie jak włos druty z nadprzewodnika przewodziły taką ilość energii, że można byłoby nią oświetlić Sankt Petersburg i Moskwę razem wzięte. I może na dokładkę Mińsk i Kijów, powiedział sobie. Dużo energii. Potężna moc.

Nadprzewodniki generowały pole magnetyczne, które osłaniało zewnętrzny pancerz habitatu. Podobnie jak magnetosfera chroni planetę przed bombardowaniem subatomowymi cząstkami nadlatującymi od Słońca i z głębokiego kosmosu, tak mała magnetosfera habitatu chroniła go przed śmiercionośnym promieniowaniem panującym na zewnątrz. Timoshenko wiedział, że w razie awarii tarczy magnetycznej ludzie zaczęliby natychmiast ginąć. Konstrukcja habitatu ochroniłaby ich do pewnego stopnia, ale i tak w końcu by się usmażyli.

Sprawdzając dane liczbowe i przeglądając scenariusze awarii Timoshenko uświadomił sobie nagle, że gdyby uderzenie meteoru rozerwało jeden z cienkich drucików, przenoszona przez niego energia zostałaby nagle uwolniona prosto w pancerz habitatu. To zadziałałoby jak bomba! Cała energia, nagle uwolniona w metalu, mogłaby wywalić dziurę w pancerzu.

Oczywiście tylko w zewnętrznym pancerzu. Między zewnętrznym pancerzem a wewnętrznym, za którym byli ludzie, kłębiły się rury, układy hydrauliczne i elektryczne. Wewnętrzny pancerz wyłożono ziemią i skałami, tworząc łagodne wzgórza. Jeśli jednak zewnętrzny pancerz ulegnie rozerwaniu, myślał Timoshenko, część układów hydraulicznych także ulegnie zniszczeniu. Mogłoby to dać początek całemu łańcuchowi awarii, które mogłyby unicestwić habitat w ciągu paru dni, a może godzin.