Выбрать главу

— To coś gorszego — odparła Nadia. Cardenas obejrzała się przez ramię. — Tak?

— Sonda coś robi. Sama z siebie. Wczoraj zaczęła się przemieszczać, a dziś rano zgubili jej sygnał.

Cardenas odwróciła się z zainteresowaniem.

— Chcesz powiedzieć, że nie wiedzą, gdzie ona jest? Wunderly skinęła głową.

— Jedzie gdzieś sama z siebie i nie mogą jej znaleźć.

— Urbain pewnie szaleje.

Wunderly nie mogła opanować mściwego uśmiechu.

— Wszyscy dostali świra.

Cardenas podeszła do trójnożnego taboretu przy ladzie i przysiadła na nim.

— Zapytał mnie, czy potrafiłabym opracować nanoboty, które zbudowałyby nową antenę odbiorczą.

— Będzie musiał najpierw znaleźć sondę, zanim zacznie ją naprawiać — odparła Wunderly z uśmieszkiem.

— Ach, tak — mruknęła Cardenas, po czym dodała: — Nadio, co mogę dla ciebie zrobić?

Wunderly zauważyła, nacisk na słowo „ciebie”. Lubiła Kris, mimo że Manny Gaeta rzucił ją dla niej. Może oni naprawdę się kochają, pomyślała. Szkoda, że ja nie mam tyle szczęścia.

— Chciałabym, żeby Manny znów poleciał między pierścienie — rzekła, próbując mówić pewnym tonem, starając się, by Kris nie dostrzegła, jak bardzo jej na tym zależy.

Chabrowe oczy Kris otworzyły się szeroko.

— Za pierwszym razem niemal zginął.

— Wiem, ale teraz możemy wszystko lepiej przygotować. Wiemy o lodowych stworzeniach. Możemy ochronić Mannyego przed nimi.

— Nadio, gdybyś wiedziała wszystko o lodowych stworzeniach, nie chciałabyś, żeby Manny tam wracał.

— Potrzebuję próbek — odparła Wunderly ostrym tonem.

— Muszę mieć parę takich stworzeń w laboratorium, celem zbadania. Większość ludzi, którzy podejmują decyzje w MKU, nie wierzy, że coś takiego istnieje! Nie wierzą, że w pierścieniach Saturna występują żywe stworzenia.

— A nie możesz poprosić o sondę-robota, która mogłaby zebrać próbki? — spytała Cardenas.

Czując, jak zaczyna w niej narastać złość, Wunderly odparła:

— A skąd ja wezmę robota? Nie mogę zmusić Urbaina nawet do zmodyfikowania standardowego próbnika, bo on nie chce nawet ze mną rozmawiać.

— Rozumiem.

— Manny mógłby to zrobić — prosiła Wunderly. — Ma skafander. Timoshenko albo jeden z jego inżynierów mógłby z nim polecieć do pierścieni rakietą transferową.

— Manny miał cały zespół techników, którzy zajmowali się skafandrem. To nie był teatr jednego aktora.

— Ale odlecieli z habitatu, wiem — przyznała Wunderly.

— Wrócili na Ziemię.

Cardenas rozłożyła ręce w bezradnym geście.

— I tak to wygląda, Nadio. Obawiam się, że Manny ci nie pomoże.

Wunderly ugryzła się w język, zanim odpowiedziała: „Oczywiście, ty mu nie pozwolisz. Boisz się, że coś mu się stanie. Że się zabije”.

— Rozumiem — rzekła tylko cicho, ze zwieszoną głową.

— Przykro mi, Nadio. Żałuję, że nie możemy ci pomóc.

— Rozumiem — powtórzyła Nadia i ruszyła szybko w stronę laboratorium, zanim złość, która w niej wzbierała, znajdzie wreszcie ujście, bo mogłaby tego żałować.

Gdy Wunderly zamknęła za sobą drzwi, Cardenas przyłapała się na tym, że podejrzewa Wunderly o chęć zabicia Manny ego. Czy ona jest ciągle wściekła, że Manny ją zostawił? Może podświadomie, uznała Cardenas. Nie była w stanie uwierzyć w to, że Wunderly mogłaby świadomie pragnąć śmierci Manny’ego — czy kogokolwiek innego.

Tavalera podszedł do niej, z ponurym wyrazem końskiej twarzy jak zawsze.

— Wiesz, mógłbym popracować z Mannym nad tym skafandrem. Mógłbym zostać jego technikiem.

— Wybij to sobie z głowy! — warknęła Cardenas. — Manny już nigdy nie włoży tego kostiumu Frankensteina!

Gwałtowność tych słów najwyraźniej wystraszyła Tavalerę. Cardenas sama doznała szoku.

DZIENNIK PROFESORA WILMOTA

Terapia najwyraźniej mi pomaga. Choć to cholernie niezręczne, gadać o swoich fantazjach i pragnieniach z jakimś przeklętym programem komputerowym.

Cóż, najwyraźniej mi to nie szkodzi. Nie oglądałem tych filmów od miesięcy. Żadnych snów o stosunkach sadomasochistycznych. Och, od czasu do czasu jakieś dziwactwo, pewnie. Ale dawniej też dużo nie śniłem, zwłaszcza kiedy mogłem sobie pofantazjować przy oglądaniu filmów.

Może w rzeczywistości o czymś śnię, tylko nie pamiętam przy budzeniu. Czy to się liczy? Muszę o to zapytać program analityczny. Pewnie nie odpowie. Pewnie to coś wykraczającego poza jego zawartość.

Ten przeklęty Eberly. On i jego węszenie. Zmusiłem go do usunięcia wszystkich pluskiew i kamer, które wpakował do mojego mieszkania, żeby upewnić się, że nikt nas nie szpieguje. Ludzie z działu konserwacji regularnie je przeczesują. To jest coś, co przy czym się upieram. Choć oficjalnie pozbawiono mnie władzy, pilnuję, żeby to było zrobione.

Teraz spędzam wieczory oglądając wiadomości, zamiast patrzeć, jak agenci gestapo przesłuchują piękne kobiety-szpiegów. To chyba zdrowsze. Pewnie, że to wszystko były animacje komputerowe i nikomu nie działa się żadna krzywda. Ludzie nie brali w tym udziału. Program terapeutyczny twierdzi, że przyjdzie czas, kiedy nie będę w ogóle zainteresowany filmami sado-maso. Niespecjalnie w to wierzę, ale chcę kontynuować terapię, choćby tylko po to, żeby Eberly nie mógł wykorzystać moich fascynacji i grozić mi.

Z drugiej strony, obserwowanie, jak Urbain się miota, jest prawie przyjemne. Nigdy go nie lubiłem. Za bardzo się ekscytuje. A teraz wpadł we własne sidła, jak powiedziałby poeta.

Powinienem więcej wychodzić. Nie powinienem siedzieć zamknięty w mieszkaniu. Bawić się. Spotykać się z ludźmi. Badać ich i ich reakcje. Chłopcze, masz w zasięgu ręki eksperyment psychologiczny. Zamiast tak siedzieć, powinieneś wykonać jakąś pracę w terenie.

Tak, najwyższy czas wyjść i — jak to mówią politycy — powymieniać trochę uścisków dłoni.

31 GRUDNIA 2095: PORANEK

— Nie powinieneś być w pracy? — spytała Holly, stojąc z Tavalerą w porannym słońcu.

Czekali przed budynkiem administracyjnym, na szczycie niewielkiego wzgórza, na którym ulokowano wioskę Ateny.

Niskie budynki o białych ścianach, mieszkalne i biurowe, stały po obu stronach lekko zakręcającej głównej uliczki wioski. W oddali lśniło w słońcu jeziorko.

Na zwykle ponurej twarzy Tavalery pojawił się wyraz determinacji.

— Ty też powinnaś być w biurze.

— Nie — odparła Holly. — Mam dziś wizję lokalną w terenie.

— No to ja też.

— Raoulu, ja nie potrzebuję ochroniarza. Na jego wargach pojawił się cień uśmiechu.

— Nie chcę, żebyś włóczyła się pod ziemią sama, z tym facetem.

— Aha, znalazłeś sobie niezłą wymówkę, żeby zrobić sobie wolne przedpołudnie.

— Nie ufam Timoshence. Nie chcę, żeby się pałętał koło ciebie.

Holly nie wiedziała, czy powinno ją to drażnić, czy raczej jej schlebiać.

— Timoshenko nie jest problemem — odparła.

— To po co masz go oprowadzać? Nie umie czytać mapy?

— Nie prosił mnie o to. Sama to zaproponowałam. Uśmiech Tavalery stał się odrobinę szerszy.

— O, ty też chciałaś sobie zrobić wolne przedpołudnie. Zaśmiała się, po czym wskazała mężczyznę w kombinezonie roboczym, kroczącego ścieżką.