— Dobrze — rzekła Cardenas, gdy Wunderly usiadła rozstawiła swoje jedzenie na stole. — Co masz zamiar włożyć dziś wieczorem na przyjęcie?
Wunderly wzięła głęboki oddech, po czym odparła:
— Wszystko jedno. Zdecydowałam, że sama wykonam lot przez pierścienie.
— Co?
— Wiem, że nie powinnam była prosić o to Manny’ego, więc sama to zrobię.
— Zabijesz się — ostrzegł Tavalera.
Wunderly zignorowała go i skupiła wzrok na Cardenas, po czym powiedziała z naciskiem:
— Manny nauczy mnie posługiwać się skafandrem i pokieruje całą operacją stąd. Tak jak ten Niemiec, który był głównym technikiem Gaety.
— Fritz — mruknęła Cardenas. — On był Austriakiem.
— Wszystko jedno — odwróciła się do Tavalery, i mówiła dalej: — Myślałam, że ty mógłbyś pilotować statek, którym zawiózłbyś mnie tam i z powrotem…
— Ja?! — jęknął Tavalera. — Polecieć pojazdem transferowym między pierścienie? Chyba żartujesz.
— Nie między pierścienie — zaoponowała Nadia. — Tylko na tyle blisko, żeby mnie tam wysadzić.
— I potem cię wyłowić? Cardenas przerwała im.
— Nadio, Manny niemal zginął, kiedy tam poleciał. Lodowe cząsteczki zaatakowały go, na litość boską.
Wunderly potrząsnęła niecierpliwie głową.
— Nie zaatakowały jego, tylko skafander.
— I zablokowały antenę łączności, zakryły szybkę hełmu a potem niemal zamroziły go na śmierć.
— Przecież teraz o tym wiemy. Możemy rozgrzać powierzchnię skafandra na tyle, żeby nie mogły się przyczepiać.
Spierali się przez cały lunch. Wunderly nie poszła już po deser. W końcu udało jej się uzyskać niechętną zgodę Kris na porozmawianie na ten temat z Mannym. Tavalera prawie się nie odzywał, ale pomyślał, że jeśli Gaeta się zgodzi, on może zostać pilotem pojazdu transferowego. Przecież nie będę przelatywał przez pierścienie. Mama Tavalera nie wychowała syna na bohatera. Ani na idiotę.
SYLWESTER
— Mam prośbę w związku z dzisiejszą zabawą — zwróciła się Cardenas do Gaety. Siedzieli razem w małej kuchni swojego apartamentu.
— Tak?
— Pamiętaj, żeby powiedzieć Nadii, że schudła i ślicznie wygląda. Ciężko pracowała, żeby zrzucić zbędne kilogramy.
Gaeta obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem, odstawiając naczynia na składany stolik.
— Pomogłaś jej w tym?
— Ona jest przekonana, że tak. Prosiła o nanoboty, które pożerają tłuszcz. Dałam jej coś na zmniejszenie apetytu, środek moczopędny, zafundowałam pogawędkę na temat ćwiczeń fizycznych i diety.
Gaeta zaśmiał się.
— Więc myśli, że to nano-czary-mary, a tymczasem to jej własna praca.
— I trochę pigułek.
Cardenas pogrzebała w szufladzie ze sztućcami, wyjęła dwa noże i dwa widelce, po czym dodała tym samym tonem:
— I chce przelecieć przez pierścienie w twoim skafandrze.
— I co? — warknął Gaeta.
— Zdecydowała, że poleci sama. Bez twojej pomocy.
Gaeta zaśmiał się gorzko.
— Wszystkim się wydaje, że to łatwe — rzekł, potrząsając lekko głową. — Wskakujesz do skafandra i już jesteś Supermanem.
Dziś kolację robiła Cardenas. Stanęła przed otwartą lodówką i zaczęła się zastanawiać, jaki mrożony pakiecik włożyć do mikrofalówki. Manny lubił gotować i doskonale mu to wychodziło: dla Cardenas pojęcie „kuchnia domowa” oznaczało spędzanie jak najmniej czasu w kuchni. Coś lekkiego, pomyślała: przecież na przyjęciu będzie mnóstwo jedzenia i picia.
— Ona wie, że to niebezpieczne — wyjaśniła, wyjmując dwa gotowe filety rybne. — Po prostu jest na tyle szalona, że chce ryzykować życiem, żeby tylko zdobyć trochę próbek z pierścieni do analizy.
Gaeta stał przy kuchennej ladzie i otwierał butelkę wina.
— Nie jest szalona — odparł. — Po prostu usiłuje wzbudzić we mnie poczucie winy, żebym to ja poleciał.
— Nie! Nadia nie manipuluje ludźmi. Ani trochę. Po prostu jest naukowcem, który rozpaczliwie usiłuje coś udowodnić.
Plastikowy korek wypadł z butelki z puknięciem.
— Posłuchaj, chiquita — rzekł Gaeta, stukając się lekko w czoło. — Nadia może nie zdaje sobie z tego sprawy, ale właśnie próbuje mnie w to wmanewrować: żebym powiedział „Nie, mała, to jest dla ciebie zbyt niebezpieczne, ja to zrobię”.
Cardenas obdarzyła go krzywym uśmiechem znad instrukcji na opakowaniu gotowego dania.
— To bajdurzenie typowego macho, Manny.
— Tak sądzisz? Mam tu siedzieć i pozwolić jej, żeby sobie poleciała w moim starym skafandrze, najprawdopodobniej po śmierć?
— Ona chce to zrobić.
— A nie mogą wysłać jakiejś automatycznej sondy, żeby obrała próbki?
— Urbain musiałby się na to zgodzić, a on jest tak zajęty swoją zaginioną sondą, że nawet nie chce z nią rozmawiać.
— To mogłaby sobie jakąś zawłaszczyć. Kiedy Urbain nie patrzy.
— To nie jest takie proste — odparła Cardenas. — W magazynie jest tylko kilkanaście sond o przeznaczeniu ogólnym i Urbain trzyma je pod kluczem. Poza tym Nadii byłby potrzebny ktoś z personelu technicznego Urbaina, bo sondę trzeba zmodyfikować do pobierania próbek.
Potrząsając głową, jak człowiek otoczony samymi spiskowcami, Gaeta nalał trochę wina do kieliszków. Pociągnął łyk.
— Niezłe — zauważył ze zdziwieniem. — Lokalne zbiory. Prosto z winnic przy przegrodzie.
— Dlatego nie ma na nim naklejki.
— Jeszcze nie ma. Dostałem jedną z pierwszych butelek od faceta, który obsługuje tam prasę.
Nalał Cardenas wino do kieliszka; skosztowała. Uniosła brew i skrzywiła się.
— Ma bąbelki.
— Daj mu trochę czasu, niech pooddycha.
— Nie wiedziałam że znasz się na winach.
— Paru rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz.
Cardenas wsunęła dwa pakiety do kuchenki mikrofalowej i ustawiła minutnik, po czym zwróciła się do Gaety, całkowicie poważnie:
— Nadia jest zdesperowana.
Gaeta przez chwilę wpatrywał się w jej jasne oczy.
— Chcesz, żebym przeleciał przez pierścienie dla niej?
— Nie! — warknęła Cardenas. — Ale jeśli ona chce to zrobić, to jej pomóż.
— Czy ona naprawdę nie może wysłać sondy?
— Urbain się nad nimi trzęsie. Chce je wysłać na niskie orbity wokół Tytana, żeby odnalazły jego maszynkę.
Gaeta westchnął, ale zabrzmiało to jak prychnięcie.
— Przeklęci naukowcy. Wszyscy są stuknięci.
— Zaraz, zaraz, panie macho, ja też jestem naukowcem, pamięta Pan?…
— Ale ty nie jesteś stuknięta.
— Jestem — rzekła Cardenas. — Na twoim punkcie.
Objął ją w pasie, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Kuchenka zapiszczała, ale żadne z nich nie zwróciło na nią uwagi.
Edouard Urbain patrzył, rozczarowany, na spis zautomatyzowanych sond, wyświetlony na ścianie jego gabinetu. — I to wszystko? — spytał. — Tylko dwanaście?
— To nasze całe zapasy — odparł niepewnym tonem jego asystent. Był sylwestrowy wieczór i zaraz miała rozpocząć się zabawa.
Zabawy Urbaina nie interesowały.
— Powinno być ich więcej — upierał się.
— Musieliśmy rozmontować kilka, żeby zbudować Tytana Alfa. Nie pamięta pan?
Urbain rozsiadł się wygodnie w obrotowym fotelu i przesunął dłonią po zmęczonych oczach.
— Pewnie moglibyśmy ich jeszcze parę zbudować.