— Tak, oczywiście — zgodził się ochoczo Eberly. — Ja jednak przypomnę panu, że ponad dziewięćdziesiąt pięć procent mieszkańców tego habitatu nie jest naukowcami i o nich też musimy pamiętać.
Urbain był zbyt wściekły, by powiedzieć, co naprawdę myśli, więc mruknął tylko:
— Tak, słusznie.
— Dobrze. Bardzo się cieszę, że udało nam się o tym porozmawiać — Eberly wstał.
Urbain zrozumiał, że to koniec rozmowy. Wstał powoli z krzesła.
— W takim razie przekaże pan odpowiednie polecenia szefom działów?
Eberly ściągnął usta, jakby nad czymś się zastanawiał.
— Umówię pana na spotkanie. Najlepiej będzie, jeśli spotka się pan z szefami oddziałów i porozmawia z nimi bezpośrednio.
Urbain zrozumiał, że Eberly nic więcej dla niego nie zrobi.
— Doskonale, jak pan uważa. Ale trzeba to załatwić bardzo szybko.
— Postaram się to zorganizować dziś po południu. Najpóźniej jutro rano.
— Dziś — upierał się Urbain. — Musimy działać już dziś.
— Jeśli to w ogóle możliwe.
Stojąc przy biurku Eberly’ego, czując się niepewnie, Urbain że nie ma już więcej nic do powiedzenia. Odwrócił się ruszył do drzwi.
Patrząc na naukowca Eberly pomyślał: chce, żeby wyśwadczyć mu przysługę. Dobrze, ale ja też mogę chcieć od niego czegoś w zamian. W jaki sposób mogę wykorzystać sytuację, żeby na tym zyskać?
Odpowiedź przyszła mu do głowy jeszcze zanim Urbain dotarł do drzwi.
— A swoją drogą, doktorze Urbain — zawołał — czy planuje pan kandydować w najbliższych wyborach?
Urbain zatrzymał się i odwrócił się w stronę Eberlyego. Zmarszczył brwi.
— Kandydować w wyborach? Skądże. To niemożliwe. Mam zbyt wiele zajęć.
Eberly skinął głową. W takim razie muszę wymyślić jakąś inną formę zapłaty za przysługę, pomyślał.
Wyglądają jak dwie porcelanowe laleczki, pomyślała Holly, siedząc za biurkiem. Siedzący przed nią Hideki i Tamiko Mishima wyglądali na drobnych, niemal delikatnych, odziani w identyczne ciemnoniebieskie bluzy i jaśniejsze spodnie. Oboje wyglądali także na — nie, nie zmartwionych, ale głęboko zatroskanych. I zdeterminowanych.
— Pan Eberly nam obiecał, kiedy jeszcze zajmował pani stanowisko — rzekła pani Mishima tak cicho, że nieomal szeptem.
— Kiedy był szefem zasobów ludzkich — dodał jej mąż.
— Pamiętam państwa rozmowę z nim — powiedziała HoUy. — A przynajmniej jej część.
— Tak, była pani przy tym — powiedziała Tamiko.
— Prawie dwa lata temu, w tym biurze — pan Mishima skinął głową dla podkreślenia wagi swoich słów.
Biuro to należało do Eberlyego, gdy habitat Goddard rozpoczął lot na Saturna. Gdy objęła je Holly, jako szef działu zasobów ludzkich, ozdobiła ascetyczne ściany holograficznymi obrazami przedstawiającymi kwiaty i reprodukcjami słynnych obrazów. Inteligentny ekran za nią przesyłał obraz Saturna w czasie rzeczywistym, a błyszczące pierścienie stanowiły wdzięczne tło dla jej głowy.
— Czekamy już zbyt długo — rzekł pan Mishima. — Chcemy sprowadzić na świat nasze dziecko.
— Chcemy naszego dziecka — rzekła Tamiko.
Była technikiem w dziale konserwacji instalacji elektrycznych; Holly dowiedziała się tego z jej akt. On zaś był szefem kafeterii. Oboje pochodzili z Kalifornii, zgłosili się na misję na ochotnika, żeby się pobrać, gdyż ich rodziny nie wyrażały zgody na ich związek. Ekstremalna forma ucieczki kochanków, pomyślała Holly, uciec aż na Saturna, żeby wyzwolić się spod władzy rodzin. A teraz walczą z procedurami habitatu, próbując znaleźć w nich własną drogę.
Holly próbowała uśmiechać się do nich sympatycznie, przypominając sobie ich przypadek. Tamiko Mishima zaszła w ciążę prawie natychmiast po opuszczeniu przez habitat układu Ziemia/Księżyc, mimo zobowiązania do przestrzegania zasady zerowego rozwoju populacji, którą wszyscy podpisali. Procedury habitatu zakładały usunięcie ciąży, ale Eberly wydał zgodę na krioniczne przechowywanie płodu z sugestią, że kiedyś będzie można go odmrozić i urodzić.
I to kiedyś właśnie nadeszło, pomyślała. Holly. Muszę wypić piwo, które Eberly nawarzył.
— Proszę państwa — usłyszała swój łagodny głos — państwo muszą zrozumieć, że nadal obowiązuje zasada ZRP.
— Ale pan Eberly obiecywał, że z nastaniem nowego rządu ta zasada zostanie zniesiona.
— Zrewidowana — poprawiła go Holly. — Niekoniecznie zniesiona.
Na twarzy pana Mishimy pojawił się grymas.
— Zrozumieliśmy to inaczej.
— Ten habitat jest taki duży — wtrąciła jego żona. — Tyle tu miejsca. Są całe wioski, w których nikt nie mieszka. Jesteśmy na stabilnej orbicie, nic się nie stanie, jeśli przybędzie parę osób.
— Być może — zgodziła się Holly. — Ale musimy postępować ostrożnie.
— Ja chcę mieć dziecko — rzekła stanowczo pani Tamiko.
— Zamrożonego płodu nie da się przechowywać zbyt długo — przypomniał pan Mishima. — Przechowywanie krioniczne nie może trwać wiecznie. Pojawiają się długofalowe zagrożenia.
— Wiem — odparła Holly. — Ja sama narodziłam się po raz drugi.
Otworzyli szeroko oczy i zaczerpnęli powietrza.
— Rozumiem, co państwo czują — mówiła dalej Holly. — Naprawdę rozumiem. Zrobię, co tylko będę mogła, żeby państwu pomóc.
Gdy wyszli z biura, kłaniając się do samych drzwi, Holly zrozumiała, że chyba nadszedł czas zrewidowania zasady ZRP. Nieomal doznała szoku, gdy uświadomiła sobie, że kiedyś ona też chciałaby mieć dziecko.
5 STYCZNIA 2096: POPOŁUDNIE
Urbain siedział z nieszczęśliwą miną i patrzył na trzech szefów działów, którzy zasiedli po drugiej stronie niewielkiej sali konferencyjnej. Jednym z nich była młoda kobieta, pozostałymi dwoma — jacyś mężczyźni. Z zebranych znał tylko Eberly’ego. Obaj mężczyźni mieli złocistą cerę, prawie żółtą, choć było oczywiste, że żaden z nich nie jest Azjatą. Skóra kobiety była brązowa jak przypieczony chleb.
Zebranie tych wszystkich ludzi w malutkiej salce konferencyjnej trwało aż trzy frustrujące dni. Mimo próśb i nalegań Urbaina, Eberly odkładał to spotkanie, zdaniem Urbaina, zupełnie bez powodu.
— Przykro mi, że zorganizowanie tego zebrania trwało tak długo — zaczął Eberly, otwierając spotkanie. — Zebranie w jednym miejscu tylu tak bardzo zajętych osób nie jest łatwe,zapewniam państwa.
— Tak właśnie sądziłem — odparł sztywno Urbain. Zwracając się do szefów działów, Urbain wyjaśnił:
— Doktor Urbain potrzebuje materiałów i ludzi do budowy nowych platform satelitarnych. Dwunastu, o ile dobrze pamiętam?
— Dwunastu — potwierdził Urbain. — Co najmniej. To dość pilne.
— Ilu techników będzie pan potrzebował? — spytała dyrektor zasobów ludzkich. Przedstawiła się jako Holly Lane.
Urbain wziął do ręki palmtopa i wyświetlił na pustej ścianie sali konferencyjnej listę swoich wymagań. Szefowie departamentów zaczęli się jej przyglądać. Eberly musiał obrócić swój fotel, żeby cokolwiek dostrzec. Dobrze, pomyślał Urbain. Powinien się trochę poruszać.
Szef działu logistyki potrząsnął ze smutkiem głową.