— Myśl intensywniej, Malcolmie. I szybciej. Ostateczny termin rejestracji kandydatów upływa w przyszły poniedziałek. ZRP może być niezłym elementem przetargowym.
— Gdyby tylko ktoś mógł go wykorzystać — odparł ostrożnie Eberly.
— Ktoś musi.
— Potrzebna byłaby petycja podpisana przez dwie trzecie obywateli habitatu, żeby znieść procedurę ZRP.
Wargi Holly wygięły się w uśmiechu wyrażającym wtajemniczenie.
— Przeglądałeś przepisy, co? Ja też.
— Wątpię, czy mieszkańcy tego habitatu mają dość zapału, żeby zająć się składaniem petycji. Są zbyt apatyczni.
Holly potrząsnęła lekko głową.
— Nie doceniasz ludzi, Malcolmie. Szczególnie kobiet. Eberly poczuł się nieswojo i uznał, że dobrze byłoby zmienić temat na jakiś mniej niewygodny.
— A jak już mówimy o elementach przetargowych, co sądzisz o eksploatacji pierścieni Saturna?
Holly wzruszyła lekko ramionami.
— Nadia Wunderly jest z całego serca temu przeciwna i reszta naukowców też.
— Ale oni stanowią nie więcej niż jedną dziesiątą populacji.
— Jeśli to wykorzystasz, naukowcy wysuną kontrkandydata. Czy nie wolisz kandydować nie mając konkurenta?
Nie mając konkurenta? Ta myśl nie przyszła dotąd Eberly’emudo głowy. Zakładał, że ktoś będzie się o to stanowisko ubiegał, może więcej niż jeden kandydat. Wolał, gdyby było kilku kandydatów; wtedy głosy uległyby rozproszeniu, a on, jako już sprawujący urząd, zebrałby solidną porcję głosów — zwłaszcza gdyby wcielił w życie plan eksploracji pierścieni Saturna.
— Oczywiście, że bym tak wolał, ale to się chyba nie uda.
— Tak naprawdę — rzekła Holly, a na usta powoli wypełzał jej złośliwy uśmieszek — konstytucja wymaga, by był co najmniej jeden kontrkandydat. Sprawdziłam.
Spojrzał na nią z uznaniem.
— Dużo rzeczy ostatnio sprawdziłaś, co?
— To część mojej pracy — odparła Holly. — Jeśli nikt się nie zgłosi, kandydat zostanie wybrany losowo przez komputer.
— Którym zarządza dział zasobów ludzkich — rzekł Eberly. — Tak.
— Co oznacza, że to ty, Holly, wybierzesz mojego oponenta.
— Nie ja. Komputer.
— Ty — rzekł Eberly, mierząc w nią palcem jak pistoletem.
— W takim razie będę musiała znaleźć kogoś, kto rozkręci sprawę z ZRP.
Eberly patrzył na nią ponuro.
8 STYCZNIA 2096: POŁUDNIE
Nadia Wunderly zamknęła zewnętrzną klapę laboratorium nanotechnologicznego i przez kilka sekund nerwowo wyłamywała palce, próbując otworzyć wewnętrzne drzwi. Kiedy jej się to udało, Raoul Tavalera przytrzymał dla niej ciężką klapę.
— Dzięki, Raoul — rzekła, a na jej twarzy pojawiły się dołki od uśmiechu. — Stałeś tu i czekałeś na mnie? Zaskoczony tym żartem Tavalera odparł: Nie, idę na lunch. Z Holly — dodał i trochę się rozchmurzył. Wszedł do śluzy, a Wunderly wkroczyła do laboratorium.
— Kris rozmawia z tym facetem z konserwacji, Rosjaninem Timoshenką — wyjaśnił Tavalera, zamykając klapę.
Wunderly minęła stoły zawalone różnorakim sprzętem i udała się w głąb laboratorium. Słyszała głos Cardenas i mrukliwy ton rosyjskiego inżyniera. Nadal traciła kilogramy, a że było już po Nowym Roku, zastanawiała się, kiedy powinna poprosić Cardenas o usunięcie nanobotów z organizmu.
Cardenas przysiadła na taborecie, jak zwykle, w białym wykrochmalonym laboratoryjnym fartuchu narzuconym na sukienkę. Timoshenko stał koło niej, przysadzisty, niski, w szarym kombinezonie, kilka centymetrów niższy od siedzącej Cardenas.
— Możemy zrobić coś jeszcze poza opancerzeniem drutów nadprzewodzących — mówiła. — Moglibyśmy stworzyć nanomaszyny automatycznie naprawiające uszkodzenia.
— To nie jest takie łatwe, na jakie wygląda — rzekł Timoshenko. — Przez te druty płynie naprawdę potężny prąd.
Cardenas skinęła głową.
— Jeśli dostanę specyfikację, mogę spróbować opracować jakiś program samoczynnej naprawy. Potem możemy go przetestować tutaj, na małych próbkach nadprzewodnika, zanim zainstalujemy jakieś nanoboty na drutach osłony.
Timoshenko już miał coś odpowiedzieć, ale zauważył stojącą w pewnej odległości Wunderly.
— Ach — odezwał się do Cardenas — ma pani gościa.
— Chodź, chodź, Nadiu — zawołała, po czym zwróciła się do Timoshenki: — Nadia i ja umówiłyśmy się na lunch. Może się pan do nas przyłączy? Będziemy mogli rozmawiać dalej w kafeterii.
Timoshenko pochylił podbródek na zgodę, zaś Wunderly pomyślała: to jest właśnie facet, który pilotował statek z Manny’m w okolice pierścieni, a potem przywiózł go z powrotem Jeśli zrobił to dla Manny’ego, zrobi i dla mnie. Może.
Podczas lunchu w ruchliwej i hałaśliwej kafeterii Timoshenko i Cardenas rozmawiali o wykorzystaniu nanomaszyn do ochrony, a nawet naprawy nadprzewodników które wytwarzały pole magnetyczne chroniące habitat przed promieniowaniem. Wunderly nie udało się zapytać Cardenas o wypłukanie nanobotów z jej organizmu. Słuchała ich rozmowy jednym uchem. Cały czas myślała o pierścieniach, tym razem o pobieraniu próbek i udowodnieniu tym przeklętym tępakom z Ziemi, że w środowisku pierścieni żyją psychrofile, organizmy żywiące się materią, z której zbudowane były pierścienie Saturna.
Jak oni mogą w to nie wierzyć, myślała Wunderly, żując sałatkę owocową prosto z sadów habitatu. Wiedzą, że aminokwasy i inne złożone polipeptydy naturalnie tworzą amorficzne cząsteczki lodu. Od ponad stulecia wykrywa się je w kometach. Dlaczego nie można uwierzyć w następny krok? Aminokwasy tworzą białka, a białka — żywe organizmy. Coś takiego wydarzyło się w wodzie na kilku światach, na których znaleźliśmy życie. Nawet w siarce na Wenus, na litość boską.
Po prostu w temperaturach zamarzania wszystko przebiega szybciej. W amorficznym lodzie związki chemiczne pływają jak w cieczy, ale odbywa się to wolniej. Chyba, że obecny jest jakiś katalizator, coś zapobiegającego zamarzaniu. Ciekawe, czy coś takiego ma miejsce w cząsteczkach lodu. Pole magnetyczne Saturna i strumień elektryczny samych pierścieni dostarczają mnóstwa energii.
— Nadiu, słyszysz mnie?
Nagle zdała sobie sprawę z tego, że Cardenas coś do niej mówi, z wyrazem twarzy pomiędzy zatroskaniem a złością.
— Przepraszam, Kris. Byłam gdzieś daleko.
— Pewnie wróciłaś między pierścienie — Cardenas uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
— A gdzieżby indziej? — odparła Wunderly. Naprawdę pani wierzy, że te cząsteczki żyją? — zapytał Timoshenko.
— Tak! Oczywiście. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że pierścienie Saturna są takie wielkie i jasne? Te stworzenia podtrzymują je dla własnego dobra, tak samo, jak żywe organizmy na Ziemi troszczą się o środowisko, które umożliwia im przeżycie.
— Gaja — mruknęła Cardenas. Timoshenko odstawił szklankę z herbatą.
— Jeśli ziemska biosfera działa aktywnie, by podtrzymać środowisko planety, jak wytłumaczymy przełom cieplarniany? Czy epoki lodowcowe w przeszłości?
— To są pomniejsze fluktuacje — odparła Wunderly i machnęła ręką.
— Dla ludzi, którzy stracili domy w powodzi, nie takie małe — mruknął Timoshenko.
— Gaja działa w skali całej planety — rzekła Cardenas.
— Ziemska biosfera podtrzymuje środowisko planetarne, by przeżyć mogło życie w ogóle, a nie jakiś konkretny gatunek.
— Jak z dinozaurami — podsunęła Wunderly. — Wielkie uderzenie je unicestwiło, wraz z połową wszystkich gatunków na Ziemi, a przecież przez parę milionów lat Gaja wprowadziła trochę nowych gatunków.