— W tym nas — powiedział Timoshenko.
— Dopóki nie zanieczyściliśmy atmosfery gazami cieplarnianymi — rzekła Cardenas. — Gaja dała nam wtedy solidnego klapsa.
— Tego można było uniknąć — zgodziła się Wunderly.
— Albo zmienić.
Timoshenko wzruszył ciężko ramionami.
— To, że ludzie są inteligentni, nie oznacza, że są mądrzy.
— Nie byłabym tego taka pewna — zastanawiała się Carnas — To właśnie przełom cieplarniany wypchnął nas kosmos na taką skalę. Gdyby nie załamanie klimatu, nie byłoby nas tutaj.
Timoshenko już miał coś odpowiedzieć, ale widać uznał że lepiej nie. Potrząsnął tylko głową.
— Muszę udowodnić, że w pierścieniach istnieją organizmy żywe — rzekła Wunderly. — To bardzo ważne.
— Dla pani — mruknął Timoshenko.
— Ważne dla nauki — zaprotestowała Wunderly. — Ważne dla naszego rozumienia wszechświata.
— I ważne dla samych tych istot, jeśli istnieją — wtrąciła Cardenas. — Pamiętacie, że Eberly chciał eksploatować pierścienie?
— Ten pomysł chyba stłumiono w zarodku — oznajmiła Wunderly.
— Naprawdę? A może po prostu o nim zapomniano na jakiś czas?
— Sądzisz, że…?
— Mnóstwo ludzi głosowało na Eberlyego — przypomniała Cardenas — bo obiecywał, że wszyscy będziemy bogaci dzięki wodzie pozyskiwanej w strefie pierścieni. Założysz się, że Eberly znowu ten pomysł teraz wyciągnie?
— Nie może! — warknęła Wunderly. — Nie wolno mu!
— Ty tak uważasz, Nadiu. I jak tak uważam. Ale większości wyborców spodoba się pomysł bogacenia się na wodzie pierścieni.
— Pieniądz rządzi światem — zgodził się kwaśno Timoshenko.
Wunderly patrzyła to na jedno, to na drugie z nich, intensywnie myśląc, aż odezwała się:
— Zatem udowodnienie, że są tam żywe istoty, jest jeszcze ważniejsze niż nam się wydawało. MUA odrzuci wniosek o eksplorację pierścieni, jeśli udowodnimy, że jest tam biosfera.
Cardenas skinęła głową na zgodę. Timoshenko wyglądał na znużonego, jakby wiedział, co dalej się stanie.
Wunderly obróciła się na krześle, żeby spojrzeć prosto na niego.
— Chcę tam polecieć i zebrać próbki. Poprosiłam Manny’ego Gaetę, żeby został moim kontrolerem misji i nauczył mnie, jak korzystać ze skafandra. Potrzebuję pilota statku transferowego, który zabierze mnie tam i z powrotem. Na mnie proszę nie liczyć — odparł obojętnie Timoshenko.
Dla Manny’ego pan to zrobił.
— Raz wystarczy. Bardziej niż wystarczy. Żaden ze mnie bohater.
— Ale ja potrzebuję pana pomocy.
— Proszę poprosić Tavalerę — rzekł Timoshenko. — Pilotował pojazd transferowy na orbicie wokół Jowisza, prawda?
— Raoul? — zdziwiła się Cardenas.
— Tak. Albo proszę poprosić kogokolwiek innego — mruknął Timoshenko. — Byle nie mnie.
8 STYCZNIA 2096: POPOŁUDNIE
Holly wyszła wcześniej z biura i skierowała się do budynku administracji, gdzie urzędował profesor Wilmot. Kiedy misja wyruszyła na Saturna, profesor dowodził nią, powołany przez Międzynarodowe Konsorcjum Uniwersytetów, do czasu dotarcia na orbitę Saturna i pierwszych wyborów.
Po drodze jednak coś się wydarzyło. Eberly i jego klika odsunęła Wilmota od władzy i stworzyła nowy rząd. Pozwolili mieszkańcom głosować nad nową konstytucją, ale wybory były zaledwie czymś w rodzaju konkursu popularności. Holly teraz zdawała sobie z tego sprawę, choć dawno temu pracowała dla Malcolma Eberly’ego z pełnym oddaniem, w przekonaniu, że to bohater, którego warto naśladować. Czas i wydarzenia przyniosły bolesne rozczarowanie. Eberly był jedynie narzędziem w rękach fanatyków — fundamentalistów.
Fanatycy zostali wygnani na Ziemię, ale Eberly został, jako szef wybranego przez społeczność rządu. Holly nie ufała mu. Gromiła samą siebie za to, że była nim aż tak zauroczona, niemal zakochana.
Teraz już wiedziała. Eberly nie kochał nikogo poza samym sobą. Miał władzę nad habitatem i był gotów zrobić wszystko żeby tę władzę i prestiż zachować, żeby ponownie wygrać w wyborach i zyskać dowód, że mieszkańcy habitatu nadal go uwielbiają.
Nie dostrzegał jednak, że w habitacie, w którym mieszka dziesięć tysięcy mężczyzn i kobiet, nie można zabronić ludziom posiadania dzieci. Holly była przekonana, że to niemożliwe. Jedynym powodem, dla którego ludzie tolerowali zakaz posiadania dzieci, była nadzieja, że prędzej czy później zostanie on uchylony.
I co wtedy, zastanawiała się Holly. Dlatego właśnie szukała profesora Wilmota. Był antropologiem, uznanym ekspertem w dziedzinie ludzkich zachowań, ludzkich społeczeństw. Potrzebowała jego rady i chciała skorzystać z jego wiedzy.
Była czwarta po południu, kiedy Holly zastukała do drzwi profesora, dokładnie o umówionej godzinie. Pamiętała, kiedy ostatnio szukała jego pomocy, gdy potwory, które w istocie kierowały nowo wybranym rządem Eberlyego, próbowały obciążyć ją sfabrykowanym zarzutem morderstwa. Wilmot okazał się wtedy nieoceniony. Holly miała nadzieję, że i teraz jej pomoże.
Drzwi odsunęły się i profesor zaprosił ją do środka szerokim gestem.
— Dzień dobry, Holly. Proszę, wejdź.
Był wielki, wysoki i szeroki w ramionach, choć zaczynał być już za szeroki w pasie. Miał opaloną i ogorzałą twarz, a ręce ogromne i spracowane. Posiwiał, a jego grube wąsy także przybrały siwy odcień. Holly pomyślała, że wygląda jak dziecięcy ideał dziadka albo ukochanego wujka.
— Zrobiłem herbatę — rzekł Wilmot, wskazując gestem komplet porcelany ustawiony na niskim stoliku przy sofie — Mam nadzieję, że bułeczki będą ci smakowały; sam je upiekłem. Żaden ze mnie piekarz, ale te chyba nawet mi się udały jak sądzę.
Holly przysiadła na skraju sofy. To wszystko wygląda super — pochwaliła go. Wilmot zajął jedno z wyściełanych krzeseł obok sofy i zaczął sączyć herbatę. Gdy już każde wysączyło swoją porcję z delikatnej filiżanki, rozsiadł się wygodnie i zapytał:
— Czemu zawdzięczam tę wizytę, Holly?
— Potrzebna mi pańska rada, profesorze — rzekła Holly odstawiając filiżankę na spodek z delikatnym brzękiem.
— Otrzymanie rady jest zawsze łatwe.
— Pewnie tak. — Holly nie bardzo wiedziała, jak poruszyć temat, więc zaczęła prosto z mostu: — Chodzi o procedurę ZRP. Będziemy mieli z tego powodu masę kłopotów.
Krzaczaste brwi Wilmota powędrowały w górę; milczał jednak, a Holly opowiadała, co ją trapi.
— Po prostu nie możemy dalej wymuszać stosowania tej zasady. To spowoduje rozdarcie w społeczności.
— Przecież wszyscy podpisali umowę, prawda? Holly potrząsnęła głową.
— To nic nie znaczy. Podpisali, bo im powiedziano, że zasada ZRP zostanie uchylona, kiedy dotrzemy na Saturna. Eberly mówi, że na to jeszcze za wcześnie; mówi, że nie możemy pozwolić ludziom na dzieci, bo doprowadzi to do eksplozji populacyjnej, która zniszczy habitat.
Wilmot pogładził z namysłem podbródek.
— Może mieć rację — mruknął. — Niekontrolowany przyrost ludności może zniweczyć nasze zasoby.
— Wiem, ale jak to kontrolować? Kobiety zaczną rodzić dzieci i nikt i nic ich nie powstrzyma.
— Zasadę ZRP należy utrzymać w mocy, Holly. Jeśli powiemy ludziom, że mogą zignorować jedną zasadę, zaczną ignorować wszystkie.
— Czy rzeczywiście tak będzie? Pan tyle wie o tym, jak działają ludzkie społeczeństwa. Czy rzeczywiście zapanuje chaos, jeśli kobiety zaczną rodzić dzieci?