Holly poczuła, że już nie jest wściekła na siostrę; uśmiechnęła się do niej krzywo.
— Tak, dobrze idziemy. Chodź, oprowadzę cię. Wystukała kod na klawiaturze obok włazu.
Pancho obejrzała się przez ramię. Eberly stał, dwóch ochroniarzy obok niego, kilku wizytujących VIP-ów patrzyło z zainteresowaniem w stronę Pancho. Ani Eberly, ani żaden z gości nie opuścił dotąd obszaru recepcyjnego.
Właz otworzył się do wewnątrz i Pancho poczuła uderzenie ciepłego powietrza na twarzy. Nadal się uśmiechając, Holly ukłoniła się lekko i wykonała zapraszający gest:
— Witamy w habitacie Goddard.
Pancho przeszła przez właz, Wanamaker tuż za nią. Choć wiedziała, czego się spodziewać, aż otworzyła usta z zachwytu i westchnęła ze zdumienia.
— O, rany — prychnęła. — To wygląda jak cały świat. Stali na szczycie niewielkiego pagórka, mając doskonały widok na wnętrze habitatu. Ze wszystkich stron otaczała ich oświetlona odbitym światłem słonecznym zieleń. Piękne, trawiaste wzgórza, kępy drzew, gdzieś w mglistej oddali małe, wijące się strumienie. Pancho poczuła, że brak jej tchu. Tyle zieleni! Nigdzie poza Ziemią nie można było niczego takiego zobaczyć, to przecież… raj! Sztuczny rajski ogród. Wiatr niósł ze sobą delikatny zapach kwiatów. Krzewy hibiskusa uginające się od czerwonych kwiatów, lawenda i dżakarandy rosły po obu stronach wijącej się ścieżki, która prowadziła do wioski składającej się z niskich budynków, białych i błyszczących w świetle wlewającym się przez okna słoneczne otaczające pierścieniem wielki cylinder jak rząd małych słoneczek.
Przypomina małe miasteczko na wybrzeżu Morza Śródziemnego, pomyślała Pancho. Widoczna w oddali wioska była położona na łagodnym trawiastym wzgórzu, z widokiem na lśniące, błękitne jezioro. Jak wybrzeże Amalfi we Włoszech. Jak obrazek z katalogu biura podróży. Tak właśnie miała wyglądać doskonała śródziemnomorska wieś. Dalej Pancho dostrzegła ziemię uprawną, małe, kwadratowe pola jaskrawej zieleni, a na kolejnych zielonych wzgórzach dalsze wioski z białego kamienia. Nie było horyzontu. Teren zakrzywiał się lekko, wzgórza, trawa i drzewa, małe wioski z wijącymi się ścieżkami i połyskujące strumienie były coraz wyżej, aż trzeba było zadrzeć głowę do góry, żeby je zobaczyć, nad głową, gdzie także rozpościerał się piękny, starannie zaprojektowany krajobraz.
— To jest o wiele ładniejsze niż habitaty Lagrange’a — zwróciła się do siostry Pancho. — To jest piękne.
— Musi być — oznajmił rzeczowo Wanamaker. — Ludzie tu mieszkają na stałe.
Pancho potrząsnęła głową w zachwycie i wydała z siebie tylko jęk. — Och. Holly uśmiechnęła się do nich radośnie.
— A ja odpowiadam za cały dział zasobów ludzkich.
— Serio? — zdziwiła się Pancho.
— Serio, Panch.
Wysłały Wanamakera, by znalazł kwatery przeznaczone dla niego i dla Pancho, zaś Holly zaprowadziła siostrę do swojego mieszkania.
— Nie ma jak w domu — ogłosiła Holly, wprowadzając Pancho do salonu.
— Przyjemnie — rzekła Pancho, przyglądając się nielicznym meblom i skromnym dekoracjom. Mieszkanie wyglądało na schludne i wydzielało cytrynową, prawie aseptyczną woń niedawnego sprzątania. Wysprzątała specjalnie na moją wizytę, pomyślała Pancho, i spytała:
— Czy to są te inteligentne ściany?
— Oczywiście. Można je dowolnie zaprogramować. Holly podeszła do biurka w rogu i wzięła pilota. Na całej ścianie pokoju pojawił się nagle obraz Saturna i jego wspaniałych pierścieni, wyświetlany w czasie rzeczywistym.
— O, rany! — jęknęła Pancho. — To prawie jak wyjście na zewnątrz.
— Siadaj — Holly wskazała małą sofę. — Przyniosę coś zimnego do picia.
Pancho usiadła na wyściełanym fotelu, a jej siostra poszła do kuchni. Cóż, denerwuje się, że wpadłam na kontrolę, ale próbuje tego nie okazywać. Chyba naprawdę się cieszy, że mnie widzi. Mam nadzieję, że nie wpakowałam jej w jakąś kłopotliwą sytuację, przywalając temu szmaciarzowi.
— Te ściany nie mają obwodów rozpoznawania mowy? — spytała.
— Wyłączyłam je — odparła Holly z kuchni. — Są zbyt wrażliwe. Nie można rozmawiać, bo ściana cały czas myśli, że do niej mówisz.
Pancho zachichotała, wyobrażając sobie ścianę, na której co sekunda pojawia się inny obraz, w miarę, jak ludzie o czymś plotkują.
Holly wynurzyła się zza ścianki oddzielającej kuchnię, niosąc dwie oszronione szklanki na tacy; odstawiła tacę na niski stolik, po czym usiadła obok siostry.
— Wyglądasz naprawdę dobrze, mała — rzekła Pancho z promiennym uśmiechem. — Serio.
— Ty też — odparła ostrożnie Holly.
Każdy przyglądający się im z boku bardzo szybko odkryłby, że są siostrami. Obie były wysokie i smukłe: długonogie i szczupłe. Ich skóra miała barwę nieco ciemniejszą od skóry opalonych osób rasy białej. Obie miały ostre rysy, z wystającym kośćmi policzkowymi i kwadratowymi, mocno zarysowanymi policzkami. Miały takie same ciemne oczy, błyszczące dowcipem i inteligencją. Włosy Pancho były prawie całkiem białe — przycinała je krótko. Holly miała ciemne włosy, ostrzyżone zgodnie z najnowszą modą.
— Czy ten Eberly naprawdę jest głównym administratorem całego habitatu? — spytała Pancho, sięgając po jedną ze szklanek.
— Całych dziesięciu tysięcy — odparła Holly. — Wygrał demokratyczne wybory.
— Przecież on miał kontakty z tymi fanatykami, którzy próbowali cię zabić. Jak ty możesz…?
— To minęło, Panch. A on próbował ich powstrzymać, wiesz. Może trochę nieskutecznie, ale próbował.
— Chyba nie powinnam była walić go po pysku — rzekła Pancho, nieco nieśmiałym tonem.
Holly zachichotała.
— Ale miał minę!
Pancho odwzajemniła uśmiech i pociągnęła łyk drinka. Sok owocowy. Dobry. Susie nie stroniła od alkoholu i narkotyków. Pancho miała nadzieję, że z Holly było inaczej.
— Panch, dlaczego właściwie tu przyleciałaś? — Pancho zauważyła napięcie w głosie Holly, nagłą sztywność jej ciała.
— Żeby spędzić z tobą wakacje, rzecz jasna — odpowiedziała Pancho, starając się, by jej głos brzmiał ciepło i naturalnie.
— Jesteś moją całą rodziną.
Holly usiłowała się rozluźnić.
— To znaczy, co zamierzasz tutaj robić? Habitat to nie kurort.
Uśmiech Pancho nieco zbladł.
— Siostrzyczko, posłuchaj. Jestem bogatą kobietą. Multimilionerką na emeryturze. Mam fajnego faceta i mogę sobie łatać, gdzie chcę, po całym Układzie Słonecznym. Przyszło mi do głowy, że przylecę i zobaczę, co u ciebie.
— Wszystko gra.
— Nie chrzań, mała. Nie przyjechałam tu, żeby wtrącać się do twojego życia albo mówić ci, co masz robić. Jesteś dużą dziewczynką, Suz, i nigdy bym…
— Już nie mam na imię Susan — warknęła Holly. — Od lat. Pancho skrzywiła się.
— Tak, wiem. Przepraszam. Wypsnęło mi się.
— I nadal martwisz się o mnie i Malcolma Eberly’ego? To możesz przestać. Bo to już skończone. A właściwie to nigdy się nie zaczęło.
— Mam nadzieję, po tym wszystkim, co ci zrobił.
— Nie on. Jego przyjaciele. Próbowali przejąć kontrolę nad habitatem. Przez chwilę było ciężko.
— Ale to już skończone?
— Jego przyjaciele zostali odesłani na Ziemię. Malcolm jest głównym administratorem w rządzie habitatu.
Pancho uniosła brwi.
— Myślałam, że profesor Wilmot.
— Już nie. Stworzyliśmy własną konstytucję i rząd, jak tylko dotarliśmy na orbitę Saturna.