— Bez większego sukcesu — wtrącił Eberly.
— Nie możemy wymagać od mieszkańców tego habitatu, żeby nadal tak żyli. To nieludzkie! Ludzie chcą mieć dzieci!
— Kobiety chcą mieć dzieci — zaoponował Eberly.
— Mężczyźni też — odwarknęła Holly. — Normalni mężczyźni.
Zanim Eberly zdołał odpowiedzieć, Berkowitz wepchnął się między nich.
— Jak widzę, wyścig do stanowiska głównego administratora będzie ekscytujący. Czy zgadzacie się państwo na zorganizowanie jednej lub więcej formalnej debaty na ten temat?
— Oczywiście — warknął Eberly. Holly pokiwała głową.
— Jasne.
— Dobrze. Skontaktuję się więc z państwem i ustalimy szczegóły. A teraz, czy mogliby państwo uścisnąć sobie dłonie przed kamerą?
Holly wyciągnęła dłoń i Eberly obdarzył ją nijakim uściskiem.
— Niech wygra najlepszy — rzekł Eberly, patrząc prosto w najbliższą kamerę.
— Najlepszy lub najlepsza — poprawiła go Holly.
Edouard Urbain zignorował dzień rejestracji kandydatów; nie oglądał wiadomości wieczorem, gdy pokazywano wywiady z parą kandydatów. Nie wiedział nawet, że Holly Lane kandyduje, konkurując z Malcolmem Eberlym.
Ostatni z satelitów został z powodzeniem umieszczony na niskiej orbicie biegunowej dookoła Tytana i Urbain nie miał niczego do roboty poza szukaniem swojej zbłąkanej sondy. Jeden z satelitów uległ awarii podczas startu z habitatu; jego system naprowadzania został błędnie zaprogramowany. Zamiast ruszyć w kierunku orbity dookoła Tytana, jego trajektoria trafiła w gęstą atmosferę księżyca. Urbain zaczął szaleć z przerażenia, że satelita rozbije się o powierzchnię Tytana i skazi biosferę. Kontrolerzy misji włączyli więc silniki manewrowe satelity i zmienili trajektorię tak, by omijała bezpiecznie Tytana i trafiała w północną półkulę Saturna, dzięki czemu niebezpieczeństwo skażenia Tytana zostało zażegnane.
Jedenaście satelitów na niskich orbitach badało powierzchnię księżyca, poszukując zagubionej sondy. Urbain spędzał noce i dnie w centrum kontroli misji, gapiąc się na obrazy na inteligentnych ekranach, przeglądając tysiące zdjęć satelitarnych.
Fizycy planetarni pracujący w jego zespole szaleli z radości na widok obrazów z satelitów. Tworzyli szczegółową mapę fotograficzną powierzchni Tytana, o rozdzielczości pięciu metrów.
— Gdybyśmy mogli nakładać na siebie obrazy z dwóch lub więcej satelitów — zasugerował jeden z nich — moglibyśmy stworzyć trójwymiarową mapę o rozdzielczości poniżej jednego metra. Moglibyśmy oglądać poszczególne kamienie!
— Najpierw musimy znaleźć Alfę — upierał się Urbain.
— Ale dzięki temu łatwiej znajdziemy bestię.
— Ach, tak — wycofał się Urbain. — Oczywiście. Przynosił sobie posiłki do centrum kontroli misji i nawet wstawił tam składane łóżko, żeby móc się zdrzemnąć, kiedy już oczy same mu się zamykały. Jean-Marie odwiedzała go, często przynosząc samodzielnie przygotowany posiłek. Nie miał dla niej czasu. Mruczał coś w podziękowaniu i szybko całował w policzek — tylko na tyle było go stać. Nadal ani śladu Alfy.
— Być może — podsunął jeden z inżynierów — sonda zbłądziła do jakiegoś morza i zatonęła.
— Zbłądziła? — wrzasnął Urbain. — Zbłądziła? Alfa nie jest ślepa. Ani głupia. Ma większą moc obliczeniową centralnego procesora, niż ty masz w głowie!
Mężczyzna umknął przed szalonym gniewem Urbaina.
Najmłodsza z fizyków planetarnych, kobieta o słodkiej twarzyczce, która miała więcej odwagi od kolegów, podeszła do niego następna.
— Dzięki obrazom stereoskopowym, jakie będziemy otrzymywać — rzekła — o rozdzielczości poniżej jednego metra, powinniśmy być w stanie znaleźć choćby ślady gąsienic.
— Ślady? — Urbain uniósł głowę znad obrazów, które oglądał.
Młoda kobieta oblizała nerwowo usta i wyjaśniła:
— Wiemy, gdzie wylądowała. Możemy przeskanować cały region, znaleźć jej ślady i zbadać, dokąd bestia się oddaliła.
— I podążać tym tropem! — dopowiedział Urbain, tak podekscytowany, że nie zauważył nazwania swojej Alfy bestią.
— Tak, właśnie tak — potwierdziła.
Urbain zerwał się na równe nogi. Przez sekundę młoda geofizyk myślała, że weźmie ją w objęcia i pocałuje. Ale tylko zaczął wywrzaskiwać rozkazy pozostałym pracownikom.
Młoda kobieta wróciła do grupy fizyków planetarnych, wtłoczonej w kąt pomieszczenia kontroli misji. Jeden z jej kolegów podniósł w górę otwartą dłoń. Rozpoznała ten gest ze starych filmów i przybiła piątkę z uśmiechem.
31 STYCZNIA 2096: PORANEK
— Nie mogę długo zostać. Muszę napisać przemówienie do wieczornych wiadomości — oznajmiła Holly.
Manny Gaeta potrząsnął głową.
— Wolałbym wyrywanie zęba od wygłaszania publicznie przemówień.
Wzruszyła ramionami.
— Jestem teraz politycznym kandydatem. Muszę wygłaszać mowy.
Holly, Gaeta, Kris Cardenas, Tavalera, Pancho, Jake Wanamaker i Nadia Wunderly stali przed skafandrem Gaety, który sterczał nad nimi jak mamut, jak obojętny robot, a jego pobrużdżona powierzchnia blado odbijała światło lamp. Gaeta i Tavalera wytoczyli kombinezon ze schowka do warsztatu, po czym postawili go na nogi, korzystając z małych suwnic zwisających ze stalowych belek pod sufitem.
Wunderly poczuła, jak ogarnia ją fala emocji: podniecenie, zachwyt, prawdziwa trwoga, na widok tego potężnego mechanizmu. Wejdę do środka i przelecę w nim przez pierścień B, pomyślała sobie. Słodki Jezu! Ja! Zrobię to!
Mała grupa zebrała się w tym samym warsztacie o wysokich sufitach, w którym Gaeta i jego technicy sprawdzali kombinezon parę miesięcy wcześniej, gdy kaskader sam miał wykonać lot przez pierścień. Zamiast rzędów elektronicznych konsol, przy których kiedyś zasiadał zespół techników Gaety, pod nagimi ścianami stały tylko składane stoły, na których Tavalera rozłożył parę cienkich jak tkanina komputerów: klawiatury leżały na stołach, ekrany były przyklejone do ścian.
— No i jest — rzekł Gaeta, klepiąc jedno z cermetowych ramion skafandra, po czym zwrócił się do Wunderly: — Chcesz zobaczyć, jak to wygląda od środka?
Wunderly pokiwała głową w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w wizjerze z grubej szkłostali, w wielkim hełmie gdzieś nad nią.
— Timoshenko przychodzi, czy nie? — spytała Pancho.
— Nie — odparła Holly. — Stanowczo odmówił, nie chce mieć nic wspólnego z tą misją. Mówi, że ma pełne ręce roboty w konserwacji i przy lustrach słonecznych.
— Ma jakiś problem z lustrami? — spytał Wanamaker.
— Nic ważnego — odparła Holly. — Pewnie to tylko wymówka, żeby się wykręcić.
— Te lustra są ważne — rzekł Wanamaker. — W ich przypadku nie ma nieważnych problemów.
— Pewnie tak — odparła Holly.
— Dalej, Nadiu — rzekł Gaeta, ujmując ją delikatnie za ramię. — Wskakuj do środka przez klapę z tyłu.
— Przed klapkę? — mruknęła Pancho. — Jak w dziecinnej piżamce?
Gaeta obrzucił ją kwaśnym spojrzeniem i obeszli potężny skafander, jak turyści spacerujący wokół wielkiego pomnika.
Gaeta nacisnął coś na pilocie trzymanym w ręce i otworzył klapę. Patrząc na jej przekrój i na pulchną figurę Wunderly, mruknął: