— Chyba będziemy potrzebowali jeszcze jednego urządzenia.
— Taboretu — rzekła Pancho. Wanamaker zaplótł dłonie.
— No, Nadiu, jazda. Hop do góry.
Wunderly, z niepewną miną, uniosła lewą stopę najwyżej, jak się dało, i oparła ją na splecionych dłoniach Wanamakera. Opierając się ręką na jego szerokim ramieniu, sięgnęła do klapy, a Wanamaker ją podrzucił. Gaeta patrzył z ponurą miną, jak Wunderly przechodzi przez klapę.
— Ciemno tu — rzekła stłumionym głosem.
— Nie mamy jeszcze zasilania. Czekaj chwilę — odparł Gaeta i podreptał w stronę komputerów.
Kuląc się we wnętrzu ciemnego skafandra Wunderly poczuła nikły zapach smaru, starego plastiku i ludzkiego potu. W świetle warsztatowych lamp, sączącym się przez otwartą klapę, widziała ciemne zagłębienia, gdzie — jak sądziła — należało włożyć nogi, a wysoko nad nią — hełm z wizjerem, jak oddalone okno albo świetlik. Wydawał się tak odległy.
Rozbłysły nagle światła i skafander ożył. Usłyszała szum wentylatorów i dostrzegła światełka wskaźników na panelach i miniaturowych ekranach.
— Słyszysz mnie, Nadiu? — głos Gaety dobiegał przez głośniki w hełmie.
— Tak — odparła. — Ale chyba jestem trochę za niska, żeby sięgnąć głową do hełmu.
Usłyszała, jak Gaeta cicho się śmieje.
— Włóż nogi w te otwory. Są tam wycięcia, jak drabinka. Ustaw się tak, żeby było ci wygodnie, a potem wyprostuj się, żeby sięgnąć głową wizjera. Za tobą jest regulowane składane krzesełko, możesz je tam ustawić.
— Mogę siedzieć?
— Jeśli chcesz.
Trwało to kilka minut, parę razy uderzyła się w głowę i w łokcie, ale w końcu Wunderly udało się włożyć głowę do hełmu. Zobaczyła Kris, Holly i pozostałych stojących na podłodze poniżej. Wyglądali jak pigmeje; ona czuła się jak olbrzymka.
— Cześć, Ziemianie — rzekła i zobaczyła, że mrugają i łapią się za uszy.
— Przycisz trochę — powiedział Gaeta. — Panel audio masz z prawej strony, świeci bladoniebiesko.
Wunderly znalazła panel i przesunęła suwak głośności wzdłuż cienkiego trójkąta, który wskazywał moc głosu.
— A teraz jak? — spytała.
— O wiele lepiej! — wrzasnęła Pancho. Jej głos tłumiła izolacja skafandra.
Przez następny kwadrans Gaeta rozmawiał z Wunderly przez system komunikacyjny skafandra, cały czas powtarzając:
— Niczego nie dotykaj. Jeszcze nie. Patrz, ale nie dotykaj.
— Dobrze, tato — rzekła w końcu po którymś z takich ostrzeżeń. Zachowuje się, jakbym była głupią smarkulą, pomyślała.
— Dobrze — odezwał się w końcu Gaeta. — Wiesz, gdzie są przyciski sterujące ramionami?
— Po jednym w każdym rękawie — wyrecytowała Wunderly — i sterowanie nadrzędne na panelu głównym na wysokości piersi.
— Dobrze. Spróbuj, czy możesz poruszyć chwytakami prawej ręki.
Wunderly dotknęła przycisków sterujących w rękawie, patrząc na wyświetlacz poniżej swego podbródka. O, jest, pomyślała, uchwyt. Na ekranie zapaliły się światełka, wszystkie zielone. Ostrożnie poruszyła palcami prawej dłoni.
— Dobrze! — zawołał Gaeta. — Dobra robota.
Nie widziała chwytaków; prawe ramię zwisało z boku skafandra. Nie pytając o pozwolenie zaczęła powoli unosić prawe ramię, żeby zobaczyć narzędzie znajdujące się na końcu.
— Hej! — wrzasnął Gaeta. — Czy wiesz, co robisz?
— Wszystko w porządku — odparła Wunderly. — Chciałam tylko trochę poruszyć ramieniem. Wiem, co robię.
Głos Gaety brzmiał jak odgłos dalekiego gromu.
— Nie rób nic, dopóki ci nie powiem! To ja odpowiadam za ten test. Wykonujesz moje polecenia albo kończymy zabawę!
Wunderly opanowała pierwszy odruch: powiedzieć mu, żeby się odwalił. Powstrzymała jednak nerwy i odparła pokornie:
— Zgoda.
Stojąc przy stołach z komputerami, gapiąc się na półtoratonową maszynę, która była zdolna miażdżyć ciała i łamać kości, Gaeta nagle uświadomił sobie, jak musiał się czuć jego własny kontroler, kiedy on wygłupiał się w skafandrze. Jezu, pomyślał Gaeta, zaczynam gadać jak Fritz.
Holly zostawiła ich pracujących przy skafandrze i poszła do swojego biura, by napisać pięciominutowe przemówienie, które miało być wyemitowane w wieczornych wiadomościach. Przez cały poranek zaledwie udało jej się naszkicować pierwszą wersję, a przez następne godziny, aż do popołudnia, wygładziła je na tyle, że była z niego połowicznie zadowolona.
Nic dziwnego, że Malcolm zawiesił wszystkie obowiązki służbowe, kiedy kandydował na głównego administratora, pomyślała. Polityka zajmuje człowiekowi cały czas.
Próbowała uporać się z codziennymi obowiązkami w ciągu tych paru godzin, jakie jej zostały, nie zjadła obiadu, by móc poświęcić ten czas na zadania, które się nagromadziły. O umówionej godzinie poszła do budynku studia sieci informacyjnej habitatu. Berkowitz stał w drzwiach studia, uśmiechając się sympatycznie.
— Jaka punktualna — rzekł, prowadząc Holly do pomieszczenia nagrań.
Był to niewielki, dobrze oświetlony pokój, pusty, jeśli nie liczyć małego biurka i krzesła. Nie było tam poza nimi nikogo. Na każdej z czterech ścian studia znajdował się inteligentny ekran od podłogi do sufitu, na którym można było wyświetlać dowolne tła. Holly dostrzegła dwie minikamery, ustawione na patykowatych trójnogach, wycelowane w ścianę, na której pojawił się trójwymiarowy obraz biblioteczki.
— Trochę staroświeckie to tło — rzekła rozczarowana Holly.
— Och, to było do dzisiejszego przemówienia Eberlyego — wyjaśnił Berkowitz. — Zrobimy ci takie, jakie tylko chcesz.
— Nie chcę biblioteczki — rzekła Holly.
— Może widok Saturna? — zaproponował Berkowitz.
— Choć może za bardzo przyciągać uwagę widzów…
Holly zastanowiła się przez chwilę.
— A może widok habitatu od strony przegrody, gdzie jest park…
Berkowitz pokiwał głową.
— Dobry pomysł. Bardzo dobry pomysł.
Wyciągnął palmtopa z kieszeni bluzy i postukał na nim chwilę, aż na ekranie ściennym pojawił się zielony widoczek.
— Chcesz zrobić próbę, zanim zaczniemy nagrywać? — spytał.
— Chyba nie — odparła Holly niepewnie.
— Znasz tekst na tyle dobrze?
— Chyba tak.
— Dobrze. Mogę tekst wyświetlić na przeciwległej ścianie. Będziesz mogła zerkać, za każdym razem, jak ucieknie ci myśl.
— Super.
— Ale spróbuj patrzeć na mnie albo na kamerę, jak będziesz mówić, dobrze?
— Dobrze.
— I nie martw się, jak się pomylisz. Po prostu powtórz zdanie. Pomyłki się wytnie.
Holly usiadła za biurkiem, zastanawiając się, czy ktokolwiek zada sobie trud i obejrzy jej przemówienie. Berkowitz ustawił obie kamery jedna przy drugiej, a potem stanął obok. Holly dostrzegła na przeciwległej ścianie nad jego głową pierwsze dwa wiersze swojej mowy.
— Gotowa? — spytał.
— A nie możemy pozbyć się biurka? — ze zdziwieniem usłyszała własny głos. — Chyba wołałabym stać.
Berkowitz zrobił zaskoczoną minę, ale skinął głową i przesunął biurko na bok, poza zasięg kamery. Holly chciała mu pomóc, ale dostrzegła, że biurko bez problemu się przesuwa na dobrze nasmarowanych kółkach.
— Dobrze, stań tam. Postaraj się za bardzo nie kręcić — rzekł Berkowitz. — Gotowa?
Oblizała usta.
— Gotowa.
Pięć minut zleciało jak z bicza strzelił. Zanim rozkręciła się na dobre, już mówiła: