Żaden ze mnie Stalin, powtarzał sobie, żaden car. Jeśli trzeba wykonać jakąś pracę, pomagam ją wykonać. Jeśli pojawia się jakieś niebezpieczeństwo, stawiam mu czoło razem z moimi ludźmi. Ktoś musi wydawać polecenia, ktoś musi ponosić odpowiedzialność. To konieczne. Nieuniknione. Nie prosiłem o tę pracę. Zmuszono mnie do jej przyjęcia.
Nadal spierał się sam ze sobą, gdy zdjął rękawiczki skafandra i zaczął rozpinać hełm.
— Może pomogę? — zaproponowała jedna z kobiet z jego zespołu. Wróciła z pierwszą grupą i już zdjęła skafander.
— Dzięki — odparł Timoshenko. Gdy pomagała mu wyplątać się ze skafandra, myślał o tym, że należy poddać testom każdy element sprzętu, jaki zabrali do środka. To zajmie dużo czasu i będzie wymagać naprawdę żmudnej pracy. Ale przynajmniej można to wygodnie i bezpiecznie zrobić w środku.
Nadia Wunderly także wybrała się na kosmiczny spacer poza habitat. Pod nadzorem Gaety, Pancho, Wanamaker i Tavalera wtłoczyli ją do potężnego skafandra. Potem pojechali elektrycznym wózkiem przez labirynt rur i maszyn poniżej mieszkalnego poziomu habitatu, do wielkiej śluzy powietrznej przy przegrodzie. Wunderly stała na podwoziu wózka, jak wielki robot wieziony na gilotynę.
Woleli jechać pod ziemią, żeby uniknąć pytających spojrzeń mieszkańców habitatu, pytań, o których szybko by doniesiono Eberlyemu.
— Nie chcemy mu dawać pretekstu do działania przeciwko nam — rzekła Pancho, wspinając się do kabiny wózka. W cztery osoby było im trochę ciasno, ale Pancho pomyślała, że Wunderly jest jeszcze mniej wygodnie w czymś, co przypomina olbrzymią stalową piżamę.
— Naprawdę sądzisz, że uda się to utrzymać w tajemnicy przed Eberlym? — mruknął Tavalera. Pancho nie była w stanie stwierdzić, czy zbolały wyraz jego twarzy był spowodowany zatroskaniem, czy niewygodą w ciasnej kabinie.
Nie odrywając oczu od trasy, Gaeta odparł:
— Hej, chłopcze, Nadia nie powiedziała o tym nawet Urbainowi.
— Tajna operacja — prychnął Wanamaker.
— Tak powinno być — mruknęła Pancho. Wyraz twarzy Tavalery nieco się zmienił.
— Jeśli nikt nie wie, co robimy, skąd będziemy mieli kody dostępu do śluzy? To znaczy, wydział bezpieczeństwa…
— Mam kumpla w wydziale bezpieczeństwa — odparł Gaeta z uśmieszkiem. — Postawiłem mu parę piw.
Pancho skinęła głową.
— Miejmy nadzieje, że nie rozpapla.
Dotarli do przegrody i ruszyli w stronę śluzy, Wunderly kroczyła w potężnym skafandrze, a cała reszta obskakiwała ją jak czwórka szczeniaków wyprowadzona na spacer przez wędrujący posąg.
Gaeta wystukał kod dostępu na panelu sterowania klapy. Pancho nie zdawała sobie sprawy z tego, że wstrzymuje oddech, dopóki nie wypuściła go z ulgą: wewnętrzna klapa stanęła otworem i nie uruchomił się żaden alarm.
Wunderly oblizała ostrożnie usta stojąc w śluzie. Gaeta jęczał coś w słuchawkach o zachowaniu ostrożności, przypięciu obu lin i czekaniu na jego rozkaz do wyjścia na zewnątrz. Serce biło jej tak mocno, że zagłuszało jego słowa. Chodzenie w skafandrze przypomina jakiś skrajny przypadek reumatyzmu. Każdy krok to ciężka praca; poruszenie jedną nogą, a potem drugą, wymagało świadomego wysiłku, mimo serwomotorów, które jęczały i zgrzytały w odpowiedzi na ruchy mięśni.
Spojrzała przez wizjer hełmu na swój mały zespół. Pancho była cała sztywna ze zmartwienia. Wanamaker też był zatroskany. Tavalera, jak to Tavalera, był ponury i wystraszony. Gaeta zaś nieco rozzłoszczony, jakby był przekonany, że jej się nie powiedzie.
Daj spokój, Manny, pomyślała. Przejdę przez to tak samo, jak w symulatorze. Żadnych pomyłek, żadnych wpadek. Będziesz musiał przyznać, że umiem posługiwać się skafandrem tak, żebyś nie musiał co chwilę sikać ze strachu.
Wewnętrzna klapa powoli zamknęła się, pozbawiając ją widoku przyjaciół. Wunderly była sama w wielkim pomieszczeniu o metalowych ścianach, a serce waliło jej jak młotem. Ciekawe, co wykazują czujniki medyczne? Przerwą test automatycznie, jeśli gdziekolwiek wskaźnik wejdzie na czerwone pole.
— Stoisz przodem do klapy zewnętrznej? — dopytywał się Gaeta.
— Tak, oczywiście — odparła z rozdrażnieniem, obracając się z wysiłkiem, by wykonać jego polecenie.
— Rozpoczynam cykl śluzy — oznajmił Gaeta, a jego głos brzmiał obojętnie, gdy wpadł w żargon kontrolerów misji.
— Cykl śluzy, zrozumiałam — odparła Wunderly. Wunderly przypięła obie liny do zaczepów z boków klapy zewnętrznej. Czuła lekkie wibracje pomp śluzy przez grubą warstwę izolacyjną butów i obserwowała światełka na panelu obok zewnętrznej klapy: powoli zmieniały kolor z zielonego na pomarańczowy, a wreszcie na czerwony.
Zewnętrzna klapa stanęła otworem i milion połyskliwych gwiazd spojrzały na nią na tle czerni, bez jednego mrugnięcia. Wunderly oblizała usta i przełknęła z trudem, zanim oznajmiła:
— Gotowa do wyjścia na zewnątrz.
— Liny zaczepione?
Skinęła głową w hełmie, po czym rzekła:
— Obie liny zaczepione.
— Możesz wychodzić — rzekł Gaeta. Pomyślała, że w jego głosie słychać napięcie.
Łapiąc się brzegu klapy, Wunderly powiedziała sobie: tylko tego nie schrzań, mała. Jeśli popełnisz choć jeden błąd, nigdy nie pozwoli ci już użyć skafandra.
— Wychodzę — oznajmiła.
Na zewnątrz była pustka. Przypominało to skok z wysokiej trampoliny albo wyskakiwanie z samolotu. Nigdy nie robiła ani jednego, ani drugiego, ale przyszła jej do głowy taka myśl, gdy wysunęła jedną z obutych stóp w próżnię, a drugą odepchnęła się na brzegu klapy. Poszybowała do przodu, lekko się obracając. Gwiazdy były tak blisko siebie, że nie zdołała odnaleźć ani jednego znanego gwiazdozbioru.
— Wszystko w porządku? — spytał Gaeta z troską w głosie.
— W porządku.
— Masz tętno powyżej setki — to głos Pancho.
— Wszystko w porządku — powtórzyła Wunderly.
I wtedy w polu widzenia pojawił się Saturn, opasany przez środek tymi cudownie błyszczącymi pierścieniami. Wunderly zaparło dech z zachwytu. Mój Boże, pomyślała. Są prawie na wyciągnięcie ręki!
— Nadal wszystko w porządku? — spytał Gaeta.
Te pierścienie! Stąd widziała je wyraźnie, choć były ponad sto tysięcy kilometrów od niej. Wunderly patrzyła jak porażona. Widziała węższe pasma ciemniejszych drobin, które przeplatały się z jaśniejącymi kawałkami lodu: pokryty sadzą pył z księżyców.
— Nadal wszystko w porządku? — powtórzył Gaeta z niepokojem w głosie.
— Są takie cudowne! — jęknęła. — Takie piękne. Patrzcie tylko, jak się przeplatają. Są niesamowite!
— Nie trać dystansu — warknął Gaeta. — Nie wyszłaś tam na wycieczkę.
— Dobrze — odparła, potrząsając głową wewnątrz hełmu. — Po prostu są takie… fascynujące.
Na kilka sekund zapadła cisza, po czym Gaeta powiedział, nieco mniej poważnym tonem:
— Niedługo znajdziesz się o wiele bliżej, tnuchacha.
TYTAN ALFA
Zgodnie z instrukcjami głównego programu, Tytan Alfa toczył się po zamarzniętej powierzchni księżyca, zbierając dane, które wprawiłyby jego ludzkich twórców w ekstatyczny zachwyt i radość.
Program biologiczny pracowicie zapisywał dane z obserwacji Alfy w głównej pamięci. Ruchliwe cząsteczki na powierzchni pokrytego metanowym błotem lodu były prawdopodobnie istotami żywymi, opartymi na węglu organizmami, które metabolizowały powszechnie dostępne węglowodory z lodu i nasyconych etanem strumieni wpadających do odległych mórz. Były podobne do organizmów odkrytych w morzach przez wcześniejsze sondy, ale zaobserwowano też istotne różnice.