— W miejscu lądowania nie ma śladu kolein — dodała Negroponte i przemaszerowała przez słabo oświetlone pomieszczenie, by stanąć przy Habibie.
Urbain spojrzał na nich, wiercąc się na krześle.
— Co pani sugeruje? Że warunki pogodowe powódź zacieranie się śladów?
— Nie, panie doktorze — Habib potrząsnął głową. — Naturalna erozja działa za wolno, żeby je zatrzeć.
— To co w taki razie?
— Coś je aktywnie zaciera.
— Coś? — Urbain wyglądał na zaalarmowanego. — Co pan ma na myśli? Jakie znowu coś?
— Nie wiemy. Ale jakaś siła albo czynnik aktywnie zaciera koleiny Alfy prawie natychmiast, jak powstają.
— Może coś żywego — dodała Negroponte, biolog.
17 LUTEGO 2096: SIŁOWNIA
— Ja się tam zabiję — wysapała Wunderly na automatyczną bieżnię.
Pancho, maszerująca na maszynie obok, uniosła brwi odparła:
— Jeśli spieprzysz sprawę tak, jak dziś rano w symulatorze to prawdopodobnie tak.
— Byłam beznadziejna.
— To był twój pierwszy raz w pełnej symulacji — rzekła Pancho, usiłując nadać głosowi współczujący ton. — Musisz jeszcze trochę poćwiczyć.
Żeby trochę, dodała w duchu. Sekwencja przechwyceniabyła absolutną katastrofą.
Pancho odesłała Wanamakera i Tavalerę po nieudanymwystępie Wunderly w symulatorze. Chciała zabrać panią naukowiec na spokojny lunch w kafeterii, ale Nadia uparła się, żeby iść na siłownię. Pancho zrezygnowała więc z lunchu i wbiła się w pożyczony dres, by mogły razem zastanowić się nad następnym krokiem. Teraz dreptały na automatycznej bieżni, jedna obok drugiej, między kilkunastoma innymi ludźmi w przepoconych strojach do ćwiczeń.
— Wszystko sknociłam — jęknęła Wunderly, ścierając pot z czoła.
— Bałaś się? — spytała Pancho, raźnie maszerując dalej.
— To wszystko jest takie realistyczne, a ty tylko raz byłaś na zewnątrz.
W oczach Wunderly zabłysły łzy.
— Pancho, nie bałam się. Naprawdę nie. Tylko to wszystko było takie… dezorientujące. Jakbym zgubiła się pośrodku zamieci. Nie mogłam odróżnić góry od dołu! Nie potrafiłam nic zrobić jak trzeba!
— Cóż, to było twoje pierwsze wyjście w rejon pierścieni. Nic dziwnego, że straciłaś orientację. Wszystko było dla ciebie nowe.
W duchu Pancho pomyślała jednak, że nie jest wcale pewne, że Nadia kiedykolwiek będzie w stanie wyjść w przestrzeń w skafandrze Gaety dalej niż za śluzę. Może się tam zabić.
— Może następnym razem będzie lepiej — rzekła Wunderly, gdy urządzenie oznajmiło brzęczykiem koniec ćwiczenia.
— Naprawdę. Przynajmniej już wiem, czego się spodziewać. I szybko się uczę.
Pancho także wyłączyła swoją maszynę.
— Tak, pewnie tak. Ale czeka cię jeszcze mnóstwo czasu w symulatorze. I trening na zewnątrz.
— Jak myślisz, ile to potrwa?
— Sześć miesięcy, może trochę dłużej.
— Sześć miesięcy!
— Co najmniej trzy albo cztery — rzekła Pancho — w zależności od tego, jak szybko się będziesz uczyć.
— Nie mogę czekać tak długo — Wunderly zeszła z bieżni i ruszyła w stronę szatni.
— Czemu nie? — spytała Pancho. — Tak ci się spieszy, żeby się zabić?
Wunderly ściszyła głos.
— Pancho, pamiętasz, że ta cała operacja jest tajna? Jeśli Urbain się dowie, załatwi nas. Doniesie na mnie do MKU, oświadczy, że działałam na własną rękę, bez jego zgody.
— To lepsze niż dać się zabić — zauważyła Pancho.
— Nieprawda! — krzyknęła Wunderly tak żarliwie, że Pancho aż się cofnęła, i dodała z zapałem: — Wolę umrzeć, niż siedzieć tu i wysłuchiwać, jakim to jestem nieudacznikiem, idiotką, która twierdzi, że znalazła formy życia w pierścieniach, ale nie umie tego udowodnić.
Pancho potrząsnęła głową i pomyślała, że pierścienie Saturna będą na swoim miejscu jeszcze przez jakiś milion lat.
Włożyły swoje zwykłe ubrania i poszły do kafeterii. Pancho była tak głodna, że zjadłaby połowę pozycji z karty, ale powstrzymała się i wzięła to samo, co Wunderly: sałatkę owocową i aromatyzowany napój sojowy.
Gdy usiadły przy wolnym stoliku, podeszła Holly i rzuciła tacę na stół z taką pasją, że herbata chlusnęła z filiżanki.
— Ten skurwiel mnie wyrzucił! — warknęła Holly, opadając na wolne krzesło między Pancho a Wunderly.
— Co?
— Eberly. Ten drań mnie wylał z pracy. Nie oglądałyście porannych wiadomości?
— Byłyśmy w symulatorze od siódmej trzydzieści — wyjaśniła Pancho. — A potem na siłowni.
Holly, rozzłoszczona, złapała leżącą na tacy kanapkę i wgryzła się w nią.
— Wyrzucił cię, bo startujesz przeciwko niemu w wyborach?
— A niby z jakiego innego powodu? — mruknęła Holly z ustami wypełnionymi kanapką.
— Ale założę się, że podał inny powód — rzekła Pancho.
— Jasne — Holly przełknęła z trudem. — W jego komunikacie prasowym pełno było tekstów o „interesach skutecznego zarządzania i przestrzeganiu zasady fair play”. Dyrdymały.
Wunderly uśmiechnęła się, aż pojawiły się dołeczki na policzkach.
— Nigdy nie widziałam cię tak wkurzonej.
— I dziś wieczorem będzie wygłaszał wielkie przemówienie — mruknęła Holly. — Pewnie znowu wyciągnie ten pomysł eksploracji pierścieni.
Uśmiech Wunderly znikł.
— Nie może tego zrobić!
— Założysz się? — spytały jednogłośnie siostry Lane. Wunderly zerwała się na równe nogi.
— Nie może! — krzyknęła. — Nie dopuszczę do tego! Siedzący przy sąsiednich stolikach zaczęli jej się przyglądać.
— Jak masz zamiar go powstrzymać? — spytała cicho Pancho, ciągnąc ją za rękaw bluzy.
Wunderly usiadła i przez długą chwilę patrzyła na Pancho w milczeniu. W końcu odezwała się.
— Pancho, muszę tam polecieć przed wyborami.
— To za trzy miesiące, prawda? Holly skinęła głową.
— Pierwszego czerwca.
— Muszę udowodnić, że są tam żywe organizmy — rzekła Wunderly, ze łzami w oczach. — MUA może wtedy ogłosić wyłączenie pierścieni z eksploracji komercyjnej.
Pancho potrząsnęła ze smutkiem głową.
— Nadio, przygotowanie cię zajmie więcej niż trzy miesiące. Inaczej się po prostu zabijesz.
— Mam to gdzieś! Muszę to zrobić, Pancho. Muszę!
Timoshenko żałował, że nie wie więcej o programowaniu komputerów.
Siedział w swoim biurze, przeglądając raporty przygotowane przez jego podwładnych na temat oprogramowania luster słonecznych. Na ile się orientował, wszystko było w porządku. Wszystko działa w dopuszczalnych granicach. Ale na zewnątrz te same silniki i serwomotory zachowywały się dziwnie.
Wiedział, że problem nie jest poważny. Odchylenia od parametrów były tak niewielkie, że mało kto je zauważał.
Ale były, pomyślał Timoshenko, a nie powinno ich być. A co gorsza, części zamienne, które jego ludzie zamontowali na zewnątrz, zaczynały się zachowywać tak samo. Malutkie odchylenia od normy. Lustra poruszały się kilka sekund przed tym, nim wysłano sygnał do ich uruchomienia; wykonywały drobne ruchy, które zmniejszały ilość światła słonecznego docierającego do habitatu.
Tylko odrobinę, pomyślał Timoshenko. Co się jednak stanie, jeśli te fluktuacje się zwiększą? Jeśli dojdzie do poważnej awarii luster, wszyscy możemy zginąć.