Выбрать главу

Habib uśmiechnął się skromnie.

— Jestem szefem kadry naukowej sekcji informatycznej. Ale geniuszem nie jestem, nic podobnego.

Timoshenko wskazał mu gestem jedyne krzesło stojące przed biurkiem.

— Proszę wybaczyć mój specyficzny sposób wyrażania się. To zły nawyk.

— Co mogę dla pana zrobić? — spytał Habib, siadając. — Zdaje pan sobie oczywiście sprawę z tego, że moim przełożonym jest doktor Urbain i jeśli chce pan wykorzystać mój czas, albo czas kogoś z jego ludzi, będzie musiał wyrazić na to zgodę.

Timoshenko prychnął i opadł z powrotem na krzesło.

— Mam problem, który może zagrozić bezpieczeństwu całego habitatu.

Brwi Habiba powędrowały w górę. Timoshenko wskazał wykres wyświetlony na jednej ze ścian i rzekł:

— Zdarzają się zaniki zasilania. Udało mi się ustalić, że ich przyczyną są skoki natężenia pola elektromagnetycznego otaczającego Saturna.

— Skoki natężenia pola elektromagnetycznego Saturna? — głupio powtórzył Habib.

Timoshenko pokiwał głową.

— Wy, naukowcy, od dawna wiecie, że pole elektryczne otaczające tę planetę jest zmienne.

— Elektromagnetyczne.

— Oczywiście. Właśnie to miałem na myśli.

— I najwyraźniej ich przyczyną są pierścienie.

— Wszystko jedno — odparł niecierpliwie Timoshenko.

— Skoki powodują przeciążenie naszej sieci elektrycznej i powodują awarie.

— Nie rozumiem — rzekł Habib. — Wytwarzamy prąd elektryczny z ogniw słonecznych, prawda?

— Tak, to nasze główne źródło. Ale prąd generowany przez ogniwa fotowoltaiczne musi zostać przetworzony na częstotliwości, na jakich pracuje nasz sprzęt. Rozumie pan, przewód od pana ekspresu do kawy nie jest podłączony bezpośrednio do ogniw.

— Ach, tak, oczywiście.

— Te skoki powodują przeciążenia inwertorów. A moim zadaniem jest rozwiązanie tego problemu.

Habib niemal się roześmiał.

— Mam nadzieję, że nie chce pan walczyć z naturalnymi zjawiskami dotyczącymi Saturna.

— Nie, ale gdybym wiedział, kiedy nastąpi skok, mógłbym zabezpieczyć przed nim system zasilania. Tak mi się wydaje.

— Więc chciałby pan prognozować skoki natężenia pola?

— Tak. To będzie pierwszy krok do zakończenia tych denerwujących awarii.

— Czy one występują losowo?

— Właśnie, niezupełnie — rzekł Timoshenko. — Wygląda na to, że występują seriami, co parę tygodni.

Habib z roztargnieniem pogładził się po brodzie.

— Co parę tygodni?

— Mniej więcej — odparł Timoshenko, coraz bardziej rozdrażniony tym, że Habib powtarza za nim wszystko, co powiedział. Czekał na następne pytanie. Habib milczał jednak, więc inżynier dodał: — Gdybym wiedział, kiedy należy się spodziewać tych skoków, przynajmniej wyłączyłbym mniej ważny sprzęt elektryczny, żeby system nie ulegał przeciążeniu i nie dochodziło do awarii.

— Rozumiem.

— Nie mogę wyłączać sprzętu na całe dnie, rozumie pan. Może parę godzin. Muszę więc wiedzieć, kiedy mogę spodziewać się skoków.

— I wyłączenie sprzętu jest najlepszym wyjściem?

— Nie. Musimy ekranować inwertory i główne magistrale zasilające, ale to wymaga czasu, pracy i materiałów. A tymczasem mogę albo wyłączyć mniej ważne rzeczy, kiedy będzie miał nastąpić skok, albo będzie nadal dochodziło do tych przeklętych awarii.

— Rozumiem — powtórzył Habib.

— Naukowcy mają jakieś dane na temat tych skoków. Stamtąd je mam.

— I chce pan, żebym zanalizował je, żeby dało się przewiedzieć ich częstotliwość?

— Tak! — odparł z zapałem Timoshenko.

— Będzie pan musiał prosić doktora Urbaina o zgodę. Nie wiem, czy się zgodzi. On…

— Proszę powiedzieć, że albo rozwiążemy ten problem, albo niedługo będziemy mieli ciemno w całym habitacie.

Habib otworzył szeroko oczy.

— Nie jest chyba aż tak źle, prawda?

— A zagwarantuje mi pan, że zaraz nie będzie aż tak źle? A co będzie, jeśli jakiś duży skok całkowicie zniszczy nam inwertor? Co wtedy?

— Rozumiem — odparł Habib. Wstając z krzesła, dodał: — Zaraz o tym porozmawiam z doktorem Urbainem.

— Dobrze — mruknął Timoshenko. Wstał i wyciągnął rękę nad biurkiem.

Informatyk mówił jednak dalej.

— Wątpię, czy pozwoli mi dla pana pracować. Nie chce mnie puścić.

— Będzie musiał — upierał się Timoshenko. — A pan musi go jakoś przekonać.

— Spróbuję — mruknął Habib z niezadowoloną miną.

— Dobrze — powtórzył Timoshenko i znów podał mu rękę nad biurkiem. Habib zawahał się, po czym odwzajemnił uścisk. Timoshenko pomyślał, że uścisk dłoni informatyka jest słaby i delikatny.

— Dziękuję.

Gdy Habib opuścił biuro, Timoshenko opadł na swoje wielkie obrotowe krzesło, rozmyślając. Jeśli Urbain nie zgodzi się, żeby Habib nad tym pracował, pójdę do Eberly’ego i każę mu oddelegować tego faceta. To ważniejsze niż szukanie jakiejś zgubionej zabawki na Tytanie. To sprawa najwyższej wagi!

13 KWIETNIA 2096: GABINET URBAINA

Krocząc z ociąganiem korytarzem prowadzącym do gabinetu Urbaina, Habib zastanawiał się, jak może przekonać głównego naukowca, żeby pozwolił mu pracować z Timoshenką.

Nie zgodzi się, powtarzał sobie Habib. Odmówi. Obchodzi go tylko ten jego Tytan Alfa. Powie, że Timoshenko to panikarz, inżynier, który nie rozumie, jak ważne jest wskrzeszenie sondy.

Habib bał się prosić Urbaina o pozwolenie. Wiedział, że nie zniesie wybuchu jego gniewu. Dlaczego Timoshenko mnie w to wrobił, pomyślał? Sam powinien iść do Urbaina. Dlaczego mnie do tego zmusza? Czemu się na to zgodziłem?

Drzwi gabinetu Urbaina były już blisko i Habib zwolnił. Wtedy zobaczył wychodzącą Negroponte. Wyszła na korytarz, a wyglądała na wstrząśniętą; twarz miała pobladłą.

— Co się stało, Yollie? — spytał.

Z miną, jakby miała się zaraz rozpłakać, biolog odparła:

— Prosiłam o zgodę na pracę z Wunderly przy próbkach z pierścieni. Dostał szału. Myślałam, że go szlag trafi.

— Odmówił?

— Wrzeszczał na mnie. Groził, że odeśle mnie na Ziemię z naganą i wystawi mi negatywną opinię.

Habib nigdy nie widział Negroponte tak przerażonej czy zastraszonej. Zdziwił się. Poruszyło go to. Poczuł, że dostał wypieków.

— Nie może tego zrobić.

— Nie może? — spytała, ze łzami w oczach.

Habib zrozumiał, że kotłuje się w nim wściekłość. Urbain ją skrzywdził, poniżył, zmusił do płaczu. I oto nadszedł jeden z tych nielicznych momentów w życiu Habiba, kiedy przyszło mu działać pod impulsem. Złapał Negroponte za rękę i otworzył drzwi gabinetu Urbaina. Prawie wlokąc ją za sobą, wpadł do środka.

— Co to znaczy? — warknął Urbain, unosząc wzrok.

— Nie ma pan prawa grozić członkom swojego personelu — rzekł Habib, oskarżycielsko mierząc palcem w swojego szefa. Podszedł do biurka Urbaina i puścił nadgarstek Negroponte.

— Proszę przeprosić doktor Negroponte.

— Przeprosić? Ja?

— Doktor Negroponte jest uznanym biologiem, tak uznanym, że doktor Wunderly prosi ją o pomoc przy analizie próbek z pierścieni. A pan jej grozi? Krzyczy na nią?

Urbain, drżąc, wstał.

— Jestem dyrektorem kadry naukowej i nie zamierzam tolerować takiej bezczelności!

Habib nie cofnął się ani o milimetr.

— Przeprosi pan doktor Negroponte. I to natychmiast!