On nie może tego zrobić, powtarzała sobie w duchu Wunderly. Nie pozwolę mu. Uduszę go gołymi rękami, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale nie pozwolę mu tknąć pierścieni!
Edouard Urbain siedział z ponurą miną nad śniadaniem, a żona postawiła przed nim wędzonego łososia i cienkie tosty.
Powiedział Jean-Marie o wczorajszym ataku szału Habiba. Nie okazała takiego współczucia, jakiego oczekiwał.
Nikt mnie nie popiera, pomyślał ponuro. Jean-Marie uśmiechała się po drugiej stronie stołu. Ona się uśmiecha! Ludzie mi się buntują, Alfa zamilkła na Tytanie, a moja żona z jakiegoś powodu się uśmiecha.
— Chyba masz dziś dobry humor — zauważył kwaśno.
— Mam o dziesiątej spotkanie komitetu — odparła Jean-Marie.
Milczał. Sięgnął po tosta i położył na nim kawałek ryby. Uniósł chleb do ust, po czym odłożył go na talerz.
— Nie mam apetytu — oznajmił.
— Martwisz się swoimi pracownikami? Uniósł brwi.
— Martwię się? Bo zagrozili buntem? Oczywiście, że się martwię.
Jean-Marie przybrała współczujący wyraz twarzy.
— Mon cher, czemu nie miałbyś pozwolić im robić coś pożytecznego, kiedy twoja maszyna milczy? Jak im się powiedzie, ty zbierzesz laury. W końcu jesteś ich szefem.
— Tak właśnie powiedział Habib — mruknął Urbain.
— Widzisz?
Odsunął talerz.
— Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby odzyskać kontakt z Alfą. Muszę.
— Może… — zaczęła coś mówić Jean-Marie, po czym zawahała się.
— Może co?
— Myślałam o tym Gaecie. Znowu wykonał lot przez pierścienie. Może należałoby wysłać go na Tytana, żeby sprawdził, co jest nie tak z Alfą ?
Prychnął z lekceważeniem.
— To nonsens! Ten facet jest kaskaderem, nie naukowcem. Showmanem.
— Przecież możesz nim pokierować, powiedzieć, co ma robić.
Urbain potrząsnął głową.
— To się nie uda. On na początku chciał lecieć na Tytana, chciał być pierwszym człowiekiem, który postawi tam stopę.
— A ty mu odmówiłeś.
— Oczywiście! Nie mogłem dopuścić do skażenia. Na Tytanie jest życie. Nie chcę, żeby jakiś cyrkowiec tam się włóczył.
— Ale swoją maszynę tam posłałeś.
— Została dokładnie odkażona. Bardziej dokładnie, niż można to zrobić w przypadku człowieka, nawet w takim gigantycznym skafandrze. Promieniowanie, jakim odkażaliśmy Alfę, zabiłoby go.
Jean-Marie pokiwała głową, jakby zrozumiała, po czym rzekła:
— A mimo to uważam, że jeśli wszystko inne zawiedzie, nasz kaskader to ostatnia deska ratunku.
— Nigdy! Kiedyś mu odmówiłem. A teraz chcesz, żebym poszedł do niego, mnąc kapelusz w ręce i błagał o pomoc? Nigdy!
— Rozumiem — odparła Jean-Marie. I pomyślała, że chyba naprawdę to rozumie, nawet lepiej niż jej mąż.
— Jeśli one naprawdę żyją — rzekła Yolanda Negroponte, odrywając się od ekranu, na którym widać było obraz z mikroskopu — to jest to organizm, jakiego nikt dotąd nie widział.
— A spodziewałaś się czegoś innego? — odparła cicho Wunderly zza swojego stanowiska pracy.
W laboratorium biologicznym nie było nikogo poza tymi dwoma kobietami; inne stoły były puste, panowała tam cisza. Pyłki kurzu unosiły się w świetle wpadającym przez wysokie okna. Mała, anodyzowana lodówka, zawierająca lodowe cząsteczki, stała między nimi, a obok niej było parę zdalnych manipulatorów i szare rury miniaturowego mikroskopu elektronowego.
Na twarzy Negroponte pojawił się wyraz namysłu.
— To nie są cząsteczki kurzu. Mają strukturę wewnętrzną i to widać, ale nie wydaje mi się, żeby coś działo się w środku. Żywe komórki są dynamiczne: organelle pulsują, cała komórka drży i wibruje. A to coś po prostu leży, jak rodzynki w puszce.
— Może są martwe? — spytała Wunderly. — Może kiedyś były żywe, a teraz już nie? Może je zabiliśmy, zabierając je z ich naturalnego środowiska?
Negroponte potrząsnęła głową, a długie pasmo blond włosów spadło jej na twarz. Odsunęła je i odparła:
— Nie, utrzymywaliście temperaturę i ciśnienie takie same, jak w regionie pierścieni. Nie ma śladu skażenia. Jeśli są żywe, powinny być żywe i tutaj.
Wunderly wstała z niewielkiego taboretu na kółkach, na którym siedziała, i ruszyła do termosu z kawą.
— Może cały czas się myliłam. Eberly się ucieszy.
— Kawa to dobry pomysł — rzekła Negroponte, także wstając z krzesła. — Szkoda, że nie da się zrobić porządnego espresso. Pobudza szare komórki.
— Kofeina — mruknęła Wunderly, nalewając gorący, parujący napar do kubka, który następnie podała Negroponte.
Dwie kobiety siedziały przez chwilę w milczeniu, sącząc gorący napar.
— Więc Da’ud naprawdę nakrzyczał na Urbaina? — spytała po chwili Wunderly.
— Szkoda, że tego nie widziałaś. Jak rycerz w lśniącej zbroi atakujący smoka.
— W życiu bym go o coś takiego nie podejrzewała.
— Zrobił to dla mnie — rzekła Negroponte, nadal nie mogą wyjść z podziwu nad wczorajszym przedstawieniem. — Chyba mój płacz wywołał u niego taką reakcję, poczuł się mocny i odważny.
Wunderly uniosła kubek do ust.
— Może i ja powinnam się przed nim rozpłakać — mruknęła do kawy.
— Dalej się nim interesujesz? — spytała Negroponte z zaciekawieniem.
— A ty nie?
— Jeszcze bardziej niż dotąd, Nadiu.
— W takim razie jest twój — odparła Wunderly, myśląc: nie dopuszczę, żeby Da’ud, czy jakikolwiek inny facet, stanął na drodze mojej pracy. Potrzebuję czegoś więcej.
Negroponte zmieniła temat, powracając znów do biologii. — Jaka jest temperatura wewnątrz jednostki kriogenicznej?
— Prawie minus dwieście stopni.
Postukując paznokciem o kubek, Negroponte rzekła:
— Biologia zależy od chemii, a reakcje chemiczne w niskich temperaturach zachodzą wolniej.
— Czy sądzisz…
— Wyglądają jak komórki. Mają wewnętrzną strukturę i mają środek z dobrze widocznymi membranami. Ale wyglądają na nieaktywne.
W oczach Wunderly pojawiła się nadzieja.
— Może one wcale nie są nieaktywne! Może po prostu są powolne.
— Możesz zamontować minikamerę w mikroskopie? — spytała Negroponte.
— Jasne.
W ciągu pół godziny miniaturowa kamera została zamontowana między okularem mikroskopu a kablem łączącym go z monitorem.
— Dobrze — rzekła Negroponte, gdy zakończyły montaż urządzenia i sprawdziły je.
Wunderly oderwała wzrok od ekranu, na którym nadal widać było ciemny obiekt przypominający komórkę zamkniętą w lodzie, żeby użyć określenia zadowolonego biologa.
— A teraz poczekamy, czy może coś się wydarzy?
— Teraz pójdziemy na obiad, zmarnujemy trochę czasu nad deserem, a potem wrócimy i zobaczymy, co się nagrało.
Wunderly skinęła głową na zgodę. Deser, pomyślała. Zasłużyłam na solidny deser.
Pancho spędziła cały dzień z Holly w jej mieszkaniu. Rozpaczliwie próbowały znaleźć jakiś sposób na pokonanie Eberly’ego z jego pomysłem na eksploatację pierścieni. Pancho siedziała na sofie w salonie, wyciągnąwszy na poduszkach swoje długie nogi.
— MUA do tego nie dopuści — rzekła z uporem, powtarzając to po raz dwudziesty.
Siedząc przy biurku, po drugiej stronie pokoju, Holly potrząsnęła głową.