Część tych zasług spadnie na mnie, pomyślał. W końcu obie należą do mojego zespołu. Uśmiechnął się do zadowolonego oblicza Wunderly. Gdy ona coś radośnie paplała, on rzekł sobie w duchu: dzięki temu zmniejszę trochę nieprzyjemne wrażenie po klęsce Alfy. Nie zauważył, że po raz pierwszy użył słowa „klęska” i nie sprawiło mu to przykrości.
Malcolm Eberly tkwił na spotkaniu komitetu ZRP pod wodzą Jean-Marie Urbain. Był jedynym mężczyzną w małej sali konferencyjnej. Poza nim dookoła okrągłego stołu siedziały same kobiety, większość z nich w wieku, który dawno przestało się określać jako wiek rozrodczy.
Przysłuchując się ich dyskusjom rozmyślał o tym, że wiek rozrodczy uległ przedłużeniu dzięki terapiom odmładzającym, wszczepianiu komórek jajowych, zamrażaniu embrionów, nawet poddawaniu układów rozrodczych kobiet nanoterapii. A mimo to nadal większość kobiet miała dzieci przed pięćdziesiątką; Eberly kazał swoim pracownikom sprawdzić dane demograficzne z Ziemi.
Oficjalnym celem komitetu było pokonanie petycji Holly Lane. Drugim celem, przynajmniej w przypadku Eberly’ego, było spotykanie się z tymi kobietami i pławienie w ich uwielbieniu. Będą na mnie głosować, powtarzał sobie w duchu. Chcą, żebym to ja był głównym administratorem, a nie ta parweniuszka Holly.
Szefem podkomisji ds. statystyki była wyglądająca młodo technik komputerowy, o jasnozielonych oczach i uśmiechu, przy którym tworzyły się śliczne dołeczki na jej policzkach. Teraz jednak się nie uśmiechała.
— Choć udało nam się zwolnić tempo składania podpisów pod petycją — opowiadała — nie udało nam się go powstrzymać. Ludzie nadal się podpisują, choć jest ich znacznie mniej niż dotąd.
Pani Urbain, tres chic w sukience barwy pastelowego fioletu i dyskretnej biżuterii, spytała:
— Jakie są prognozy? Zielonooka wzruszyła ramionami.
— Przy obecnym tempie zdobędą wystarczającą liczbę podpisów do pierwszego maja.
— W takim razie przegraliśmy? — spytała Madame Urbain z niepokojem.
— Nie przegraliśmy — odezwał się Eberly. Wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. — To wcale nie jest przegrana.
— Jeśli nawet zasada zostanie zniesiona — mówił, patrząc po kolei na wszystkie uczestniczki zebrania — zostanie zniesiona tylko na pewien czas. Zwycięzca w wyborach może wprowadzić nową zasadę ZRP, kiedy już obejmie urząd.
Rozpatrzyli to. Omówili. Eberly przypomniał, że jeśli zostanie wybrany znaczącą większością głosów, wykorzysta swoją popularność, żeby spowolnić ten proces albo przekonać ludzi, którzy opowiadali się za niekontrolowanym rozwojem.
— Jeśli Holly Lane przegra, cała jej akcja z petycją wytraci rozpęd.
Eberly nie do końca w to wierzył, ale musiał podtrzymać w tych kobietach bojowego ducha, żeby pracowały dla niego do końca kampanii.
Rozmawiały, dyskutowały i roztrząsały kwestię przez ponad godzinę. W końcu Urbain zaproponowała odroczenie obrad i pokrzepienie się kawą i ciastkami, które czekały na nich w kafeterii.
Eberly maszerował obok niej, a reszta kobiet z komitetu trzymała się tuż za nimi. Kroczył pochyłą uliczką w stronę kafeterii, gawędząc mile ze swoimi wielbicielkami.
Zadzwonił telefon. Eberly skrzywił się.
— Przepraszam na chwilę — rzekł i wyłowił telefon z kieszeni bluzy.
Na małym ekranie Eberly rozpoznał twarz jednego z techników z działu łączności.
— Przecież zostawiłem wyraźne polecenie, żeby mi nie przeszkadzano — rzekł ostrym tonem.
— Pomyślałem, że chciałby pan o tym wiedzieć. Urbain właśnie wysłał raport do MKU. Znaleźli dowód na istnienie życia w regionie pierścieni.
Eberly spojrzał na Urbain i resztę otaczających go kobiet. Miał nadzieję, że żadna z nich nie usłyszała tej informacji.
17 KWIETNIA 2096: PORANEK
— To niczego nie zmienia — rzekł Eberly.
Edouard Urbain, siedzący obok, posłał mu niewyraźny uśmiech.
— Au contraire. Moim zdaniem to zmienia wszystko.
— Nie mogą nam zabronić eksploracji pierścieni. I proszę pamiętać, że pan sam udzielił na to zgody. Mam pański podpis.
— To był szantaż i pan doskonale o tym wie — odparł Urbain. — Wunderly udowodniła, że tam istnieje życie, więc mogę wycofać moje poparcie.
— I co z tego? — warknął Eberly. — Możemy nadal eksplorować pierścienie, jeśli przyjdzie nam na to ochota.
— Jeśli MUA się nie zgodzi, to nie. A jeśli uniwersytety zalecą całkowity zakaz eksploracji, MUA będzie musiała go wprowadzić.
Eberly zaplótł palce przed oczami i zapadło znaczące milczenie. Wiedział, że blef jest ważnym elementem polityki, ale wiedział także, że blef należy poprzeć czynami, jeśli to konieczne.
— Nie obchodzi mnie, co mówi MUA, MKU czy inna banda ziemskich biurokratów. Będziemy eksploatować pierścienie. Za ich zgodą lub nie.
— Powstrzymają was.
— Jak? Ich jurysdykcja tu nie sięga.
— Jurysdykcja MUA rozciąga się na cały Układ Słoneczny — zaoponował Urbain. — Władzę MUA uznaje Selene i inne osiedla na Księżycu, górnicy z Pasa Asteroid, wszystkie stacje badawcze na Marsie, Jowiszu i Wenus, nawet projekt pozyskiwania energii słonecznej na Merkurym, prowadzony przez Yamagatę.
— Ach — rzekł Eberly, celując w niego palcem wskazującym jak pistoletem. — Uznają władzę MUA. Zgodzili się na to. My nie.
— Oficjalnie nie, ale to wyłącznie kwestia formy. Eberly rozsiadł się wygodnie, czując, jak narasta w nim ekscytacja. Tak, powiedział sobie w duchu. Mogę to zrobić.
A oni pójdą za mną. Mogę zmusić mieszkańców habitatu, żeby poszli za mną tam, gdzie ich poprowadzę.
Błędnie interpretując jego milczenie, Urbain mówił dalej:
— A więc widzi pan, że MUA musi…
— Do diabła z MUA! — wrzasnął Eberly. — Zamierzam poddać to pod głosowanie. Zorganizuję referendum. Ludzie będą głosować za odrzuceniem lub nie władzy MUA. Będą głosować za niepodległością i zniesieniem wszelkiej zależności od Ziemi.
Urbain zbladł.
— W takim przypadku MUA nie będzie miało wyjścia. Przyśle wojsko, które zrobi tu porządek.
— Naprawdę? Będą ryzykowali przelew krwi?
— A wy będziecie z nimi walczyć? Czym?
— Każdą bronią, jaką będziemy w stanie pożyczyć albo kupić — odparł Eberly, wyobrażając sobie, jak prowadzi swój lud i musztruje swe zastępy. — I proszę pamiętać, że habitat jest o wiele bardziej wytrzymały, niż jakikolwiek statek, który przyśle MUA. Możemy im zrobić o wiele większą krzywdę niż oni nam.
— Pan jest szalony — szepnął Urbain. Eberly roześmiał się.
— Jestem pewien, że do żadnych walk nie dojdzie. Ziemianie będą najpierw negocjować. A ja im na to pozwolę. Spędzę całe miesiące na dyskusjach i spotkaniach z biurokratami z MUA. Oni będą gadać, ja będę gadać, i tak to będziemy ciągnąć miesiącami.
— Ale w końcu…
— A kiedy oni będą zajęci tak zwanymi negocjacjami, zaczniemy eksploatację pierścieni. Postawię ich przed faktem dokonanym. My będziemy eksplorować pierścienie, a oni nie zrobią nic, żeby nas powstrzymać.
— Ale zabijecie w ten sposób obcą formę życia! — jęknął Urbain. — To jest sprzeczne ze wszystkim, za czym się opowiadamy! Ze wszystkim, w co wierzymy!
— Może z tym, w co wierzycie wy, naukowcy. Tymczasem mnie się wydaje, że żaden naukowiec z pańskiego personelu nie miałby nic przeciwko temu, żeby się wzbogacić na eksploatacji pierścieni. Ludzie przede wszystkim wierzą we własne dobro.