Eberly zaprezentował uśmiech pełen zrozumienia.
— Przyjacielu, ludzie kopią na Ziemi różne metale i minerały od tysięcy lat. Czy zaszkodziło to jakoś mikrobom żyjącym w tych skałach? Ani trochę.
Yańez zwrócił się do żony.
— No widzisz?
Gdy dwugodzinna debata zakończyła się, Holly poczuła, że jest kompletnie wyczerpana i pokonana. Eberly podebrał jej pomysł zniesienia zasady ZRP i użył jej do poparcia swojego pomysłu eksploatacji pierścieni. Kiedy go zapytała, co zrobi, jeśli MUA zabroni eksploatacji, uśmiechnął się i oświadczył, że na pewno da się z nimi negocjować.
— To nie musi być gwałtowna konfrontacja typu „albo-albo” — oznajmił Eberly. — Jestem pewien, że gdy obie strony wykażą cierpliwość i dobrą wolę, wypracujemy kompromis, dzięki któremu będziemy mogli eksploatować pierścienie, a naukowcy — badać swoje żyjątka.
Zanim Holly udało się wtrącić, dodał:
— Nie ma potrzeby histeryzować, ani stosować strategii uników.
Holly nie znalazła na to odpowiedzi. Dzwoniący przypomniał o przerwach w zasilaniu, które nadal występowały, choć niezbyt często. Eberly gładko odparł:
— Nasi inżynierowie i specjaliści komputerowi odkryli, że problem jest związany z wahaniami natężenia pola elektromagnetycznego Saturna. Opracowali sposób prognozowania tych wahań i teraz instalujemy system ochronny, który wyeliminuje te przerwy w ciągu paru tygodni.
Eberly bezczelnie mrugnął do kamery.
— Obiecuję, że do dnia wyborów problem będzie rozwiązany.
Wyglądało na to, że wszystkie telefony są przeznaczone dla Eberly’ego. Jasne, pomyślała Holly. Zorganizował to, jego ludzie atakują linie telefoniczne.
— A skąd wiemy — spytał jakiś mężczyzna — że naprawdę istnieje zapotrzebowanie na wodę z pierścieni?
Eberly rozpromienił się, jakby tylko czekał na to pytanie.
— Zadałem sobie to pytanie kilka tygodni temu. Czy przypadkiem nie łudzimy się, zakładając, że osady ludzkie na Księżycu, w Pasie Asteroid i wszędzie indziej będą kupować od nas wodę?
Zamilkł na chwilę, robiąc efektowną pauzę, po czym mówił dalej:
— Rozmawiałem z zarządzającymi Selene i Ceres. Zapewnili mnie, że będą kupować od nas wodę, po cenie z dwudziestoprocentową marżą!
Holly zrozumiała, że tego człowieka nie pokona. Nie było na niego sposobu.
2 MAJA 2096: LABORATORIUM NANOTECHNOLOGICZNE
— Tak — Kris Cardenas powiedziała do obrazu Urbaina na ekranie ściennym. — Mając te specyfikacje jesteśmy w stanie wyprodukować nanoboty, które zbudują nową antenę Alfy.
Urbain był w swoim gabinecie. Pod oczyma miał ciemne cienie, a twarz wychudzoną, bardziej pomarszczoną niż Cardenas pamiętała. Nie była lekarzem, ale odniosła wrażenie, że główny naukowiec funkcjonuje w olbrzymim stresie.
Pokiwał głową ponuro.
— Dobrze. A możecie zacząć je budować od razu? Cardenas skinęła głową.
— Nadamy temu zleceniu najwyższy priorytet.
— Kiedy będą gotowe?
Cardenas dokonała w myślach obliczeń i dodała odpowiedni margines bezpieczeństwa.
— Za dziesięć dni. Jeśli wszystko pójdzie gładko, to za tydzień.
Urbain westchnął, jakby właśnie podpisał pakt własną krwią.
— Cóż, świetnie. W takim razie pracujcie, najszybciej, jak się da.
— Dobrze — odparła Cardenas. — Ale jak zamierzacie je dostarczyć na powierzchnię Tytana?
Urbain nie odpowiedział. Rozłączył się, zanim Cardenas skończyła zadawać pytanie. Na ścianie znów pojawił się jej ulubiony obraz, impresjonistyczna scenka uliczna z dziewiętnastowiecznego Paryża.
Obróciła się na krześle i spojrzała na laboratorium z niewielkiej wnęki, która służyła jej za biuro. Tavalera właśnie wchodził przez drzwi śluzy.
— Przepraszam za spóźnienie — rzekł, idąc w jej stronę wzdłuż stołów. — Byłem na śniadaniu z Timoshenką, rozmawialiśmy o montowaniu systemu ochronnego na tarczy nadprzewodnikowej.
Cardenas wstała z krzesła i zaczęła się zastanawiać. Staliśmy się popularni. Minął rok i ludzie wyzbyli się strachu przed nanotechologią i zaczęli prosić o pomoc. Teraz Timoshenko chce z nami pracować, Urbain wręcz błaga o pomoc.
I znów zadała sobie pytanie: jak on chce przetransportować nanomaszyny na powierzchnię Tytana?
— Mogłabyś mi coś poradzić? — zwrócił się do niej Tavalera. Wyglądał na zawstydzonego i zaniepokojonego.
Cardenas uśmiechnęła się.
— Cóż, to akurat jest łatwe, Raoul. — Wskazała mu gestem krzesło na kółkach, stojące obok jej biurka, i oboje usiedli. — Co się stało?
— Przylatuje statek z Ziemi.
— Tak, naukowcy chcący się przyjrzeć stworzeniom Nadii — odparła Cardenas. — Nadia pragnie wrócić z nimi na Ziemię.
Tavalera pokiwał głową ponuro.
— Mógłbym się z nimi zabrać. Cardenas zrozumiała.
— Naprawdę tego chcesz?
— Może. Nie wiem.
Przyjrzała się jego podłużnej, ponurej twarzy.
— Chciałbyś, żeby Holly wróciła z tobą, tak?
— Tak — odpowiedź zabrzmiała jak długie, pełne żalu mruknięcie. — Ale nie wróci.
— Raoul, ona nie może wrócić. Startuje w wyborach.
— Wiem.
— Nie może opuścić habitatu. Nawet gdyby chciała.
— I tak nie zechce.
Cardenas zastanowiła się przez moment.
— A czego ty chcesz?
Odwrócił wzrok, zaczął się przyglądać własnym butom.
— Chcę wrócić do domu — rzekł w końcu, nie podnosząc głowy.
Cardenas poczekała, a on dodał:
— I chcę, żeby Holly wróciła ze mną.
— Nie możesz mieć i jednego, i drugiego.
— Wiem. Ale pytałaś, czego chcę. No to właśnie tego. Zawahała się, po czym uznała, że trzeba drążyć temat.
— A pytałeś Holly, czego ona chce? Tavalera nadal nie uniósł wzroku.
— Chce być głównym administratorem. Nigdy nie wróci na Ziemię.
— Powiedziała ci to?
— Wiem, że nie wróci.
— Pytałeś ją?
Tavalera potrząsnął głową.
— Co by mi z tego przyszło?
— Nie wiem, Raoul. Ale myślę, że powinieneś z nią porozmawiać.
Kwaśny wyraz jego twarz mówił wyraźnie, co sądzi o takim pomyśle.
— Taaa — odparł. — Masz rację.
Timoshenko wędrował wokół zewnętrznego pancerza Goddarda, nieskrępowany żadnym skafandrem. Program VR pozwalał mu widzieć to, co widział jego robot naprawczy, czuć to, co on czuł w stalowych szczypcach. Gdy robot toczył się po szynie wbudowanej w kadłub, Timoshenko miał wrażenie, że idzie — nie, nie idzie, ślizga się po lodzie, jak na łyżwach z Katriną w Parku Gorkiego.
Ona tu nie przyleci. Timoshenko sprawdził listę pasażerów wiozących naukowców na Goddarda i jej nazwiska nie znalazł. Próbował do niej dzwonić, ale operatorzy w Moskwie odmawiali mu połączenia: był bezpaństwowcem, wygnańcem, nie miał prawa rozmawiać z praworządnymi obywatelami Z rozpaczą uświadomił sobie, że gdyby udało mu się przesłać Katrinie wiadomość, to w ten sposób złamałaby prawo i mogłaby mieć kłopoty z władzami.
W rozpaczy poprosił Eberly’ego, by się z nią skontaktował, tak jak przedtem. Błagał głównego administratora, by ten wyświadczył mu przysługę. Eberly, uwielbiający zaskarbiać sobie wdzięczność innych, powiedział mu, że zwrócił się do władz w Moskwie, a nawet do głównej kwatery Świętych Apostołów o pozwolenie na rozmowę z nią. Ale Katrina oświadczyła, że nie chce żadnych kontaktów.