— Jedzenie jest bardzo dobre — odparła, zerkając w stronę najbliższego stołu. Był cały zastawiony przekąskami i otoczony gośćmi. Roboty — kelnerzy z bistra, przysadziste małe maszynki o płaskich głowach, toczyły się cicho na małych kółkach, zajęte rozwożeniem tac z napojami, maszerując jak małe szeregi mrówek, od restauracji w wiosce do stolików rozstawionych na trawie.
— Pani wkład w dzieło nauki jest nieoceniony — zwrócił się Urbain uprzejmie do Wunderly. — Szkoda, że opuszcza pani habitat.
Oboje wiedzieli, że Urbain sprzeciwiał się jej badaniom, ukierunkowanym wyłącznie na pierścienie. Urbain chciał, żeby wszyscy naukowcy zajęli się Tytanem; Wunderly sprzeciwiła mu się i wygrała.
— Nie udałoby mi się tego osiągnąć, gdyby nie pan, doktorze Urbain — odparła, równie miło. — Wszystko zawdzięczam panu.
— Nie wszystko — rzekł. Ale uśmiechnął się.
— Sądzę, że dokonaliśmy dziś poważnego przełomu — rzekła Wunderly.
— Tak?
— Wykryliśmy zależność między szprychami na pierścieniach a położeniem Tytana i innych księżyców.
Urbain przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.
— Jest pani tego pewna?
— Da’ud Habib wykrył tę korelację, a ja obejrzałam filmy, na których widać ruchy szprych.
— Ale co może być tego przyczyną? — Urbain był szczerze zainteresowany. — Czy to jakieś zjawisko grawitacyjne?
— Raczej elektromagnetyczne — wyjaśniła Wunderly. — Siła elektromagnetyczna jest o całe rzędy wielkości większa niż siła grawitacji.
— Tak, to prawda. A pole elektromagnetyczne Saturna jest bardzo silne.
— I rozciąga się daleko poza orbity większych księżyców.
— Zgadza się. Musimy obliczyć, jakie energie wchodzą tam w grę.
— Z tego, co Nadia mi mówiła — wtrąciła Cardenas — objaśnia to także skoki natężenia pola elektromagnetycznego, które powodują zaniki zasilania.
— Przydatny produkt uboczny — przyznał Urbain. Wieści od Wunderly tak go zafascynowały, że zapomniał, że jest gospodarzem przyjęcia; zapomniał w ogóle o przyjęciu. Zapomniał nawet, że miał poprosić Gaetę o to, by poleciał i uratował jego tkwiącą na powierzchni Tytana Alfę.
4 MAJA 2096: NOC
— Niezłe przyjęcie — rzekł Tavalera, krocząc wolno obok Holly, łagodnie pnącą się ścieżką prowadzącą do Aten.
— Dobrze się bawisz? — spytała.
— Tak. Jasne.
Holly spojrzała w górę, na światła nad ich głowami: paliły się jak gwiazdy, które nie mrugają, gwiazdy we wnętrzu ich habitatu. Szli ścieżką, mijając plamy światła rzucane przez uliczne lampy, powoli, jakby niespieszno im było wracać do domu.
— Statek, który przywiózł naukowców, wraca za tydzień — powiedział wreszcie Tavalera.
— A Nadia razem z nimi — dodała Holly.
— Wróci.
— Pewnie tak.
Tavalera odwrócił się i ujął ją za ramiona, obracając ją ku sobie. Stali w cieniu między lampami, ledwo było widać rysy jej twarzy.
— Mógłbym wrócić tym statkiem — rzekł. — Pytałem Eberly’ego. Powiedział, że Nowa Moralność zapłaci za pół mojego biletu, a habitat resztę.
Holly poczuła, jak ogarnia ją nagły gniew.
— Eberly! Zapłaci, żeby się ciebie pozbyć, tylko po to, żeby zrobić mi przykrość.
— A sprawiłoby ci przykrość, gdybym odleciał?
— Oczywiście, że tak.
— Naprawdę?
W jego głosie dało się wyczuć radosne niedowierzanie. Chwyciła go za uszy i pocałowała.
— Raoul, ależ z ciebie głuptas. Kocham cię!
— Ja też cię kocham, Holly.
Choć było już ciemno, widziała na jego twarzy wielki uśmiech. Wygląda tak fajnie, gdy się uśmiecha, pomyślała. Powinnam go częściej do tego zmuszać.
— Holly — rzekł, a jego uśmiech zbladł; Tavalera spoważniał. — Holly… wrócisz ze mną na Ziemię? Naprawdę?
Nie wahała się ani sekundy.
— Na Ziemię, gdzie tylko zechcesz, Raoul. Wszędzie.
— Naprawdę? — jego głos stał się wyższy o oktawę.
— Naprawdę — odparła, całkowicie pewna. — Nigdy nie widziałam Ziemi. Urodziłam się tam i przeżyłam pierwsze życie, ale nic z tego nie pamiętam.
— Pokażę ci Wielki Kanion — rzekł Tavalera, wybuchając nagle chłopięcym entuzjazmem. — I Tadż Mahal. I piramidy!
— Chcę zobaczyć zachodni Teksas. Pancho i ja urodziłyśmy się tam.
— Większość tych terenów zalały wody Zatoki Meksykańskiej.
— To będziemy nurkować.
— Można też nurkować na Manhattanie. Albo w Miami.
— Niesamowite!
— Więc wrócisz ze mną tym statkiem? Holly wzięła głęboki oddech.
— Do wyborów nie mogę nigdzie polecieć, Raoul.
— Ach — spochmurniał. — Rozumiem.
— Nie martw się — rzekła radośnie. — Malcolm pokona mnie w wyborach i będę mogła lecieć z tobą, gdzie tylko zechcesz.
— A jeśli wygrasz?
— Nie mam na to szans — zapewniła go. I siebie. — Jak tylko podliczą głosy z wyborów, możemy wskakiwać na statek i wracać na Ziemię. Razem.
— Razem — powtórzył.
— Pierwszym statkiem po wyborach.
— Moglibyśmy się pobrać, kiedy wrócimy do domu — wymruczał. — Moim rodzicom by się to spodobało.
— Mnie też.
Ruszyli ścieżką pod górę.
— A jeśli jednak wygrasz?
— Nie wygram.
— Mogłabyś. Zebrałaś ponad siedem tysięcy podpisów pod petycją. A jak ci wszyscy ludzie na ciebie zagłosują?
— Nie zagłosują. Berkowitz prowadzi sondaże wyborcze. Wyniki dziś rano były: sześćdziesiąt dwa do trzydziestu dwóch, sześć procent jeszcze nie podjęło decyzji.
— Mogłabyś się wycofać — zaproponował Tavalera. — Zrezygnować. I polecieć ze mną już teraz.
Holly potrząsnęła głową.
— Nie dam Malcolmowi aż takiej satysfakcji. Niech się trochę podenerwuje przy liczeniu głosów. Wygra, ale nie pozwolę mu zwyciężyć walkowerem.
Tavalera milczał.
— Nie miałabym oczywiście nic przeciwko temu, żeby przegrać jakąś małą liczbą głosów, ale to szaleństwo.
Tavalera wzruszył lekko ramionami.
— Ludzie chcą eksplorować pierścienie i bogacić się.
— Pewnie tak.
Jeśli wygra, już nigdy więcej jej nie zobaczę, pomyślał. A jeśli przegra, może zechcieć zmienić zdanie i zostać. Jakby czytając w jego myślach, Holly rzekła:
— Nie martw się tym tak, Raoul. Pewnie dostanę takie manto w wyborach, że będę się wstydziła pokazać w habitacie.
Tak bardzo chciał jej uwierzyć.
— Sądzisz, że Eberly naprawdę rozmawiał z tymi ludźmi w Selene? — zastanawiał się głośno. — I skalnymi szczurami?
— Powiedział, że tak.
— Ale czy naprawdę to zrobił? Może tylko tak powiedział, żeby zrobić wrażenie na wyborcach.
Holly uśmiechnęła się.
— Mogę to sprawdzić.
Cieszył się, widząc, jak Holly się uśmiecha, choć trochę. A mimo to, idąc przy niej od jednej plamy światła do drugiej w stronę ich mieszkań, Tavalera żałował, że nie umie utrzymać języka za zębami.
Przyjęcie kończyło się, a Urbain czuł się coraz bardziej niespokojny i rozdrażniony. Ludzie odchodzili, parami lub w większych grupach. Śmiechy cichły; dopijano ostatnie drinki. Jako gospodarz przyjęcia, Urbain musiał wreszcie oderwać się od Wunderly i, zgodnie z sugestią żony, przemieścić się w kierunku ścieżki prowadzącej do Aten, gdzie mógł pożegnać się z odchodzącymi. Pracownicy bistra ustawiali puste szklanki na tacach małych robotów, które następnie pędziły w kierunku restauracji w Atenach.