Gaeta jeszcze nie odszedł. Spacerował wolno z Cardenas brzegiem jeziora. Urbain dostrzegł, jak się pochyla, podnosi kamyk i rzuca go do wody. Fale zmarszczyły powierzchnię, kręgi w kręgach. Jak mały chłopiec, pomyślał Urbain. Musi — w nim być dużo z małego chłopca, poszukującego przygód.
— Spytasz go? — zwróciła się do niego żona cicho, prawie szeptem; Urbain poczuł ucisk w żołądku.
Skinął nerwowo głową.
— Tak. Muszę.
— W takim razie teraz jest dobra chwila — rzekła Jean-Marie.
— Tak — powtórzył. — Wiem. Ujął żonę za rękę i razem ruszyli trawiastym zboczem w kierunku brzegu jeziora.
Cardenas zobaczyła, że się zbliżają. Uśmiechnęła się.
— Jakie cudowne przyjęcie. Jean-Marie, musi być pani bardzo dumna z męża.
— Jestem z niego dumna — odparła Jean-Marie. Gaeta uśmiechnął się leniwie.
— Było lepsze niż impreza sylwestrowa. Urbain poczuł, że się czerwieni.
— Dziękuję wam. Naprawdę. Cardenas zerknęła na zegarek.
— Chyba czas do łóżka. Jutro trzeba być w pracy.
— Tak — mruknął Urbain, rozpaczliwie rozmyślając, jak zacząć, żeby zadać właściwe pytanie.
Jean-Marie zrozumiała.
— Jak tam prace nad nanobotami do naprawy anteny? — zwróciła się do Cardenas.
— Bezproblemowo — odparła Cardenas. — Będą gotowe najpóźniej z końcem tygodnia. Pozostało nam jeszcze tylko parę testów.
— Czy to jest bezpieczne? — spytała Jean-Marie.
— Po to właśnie przeprowadzamy testy. Nanoboty zostały zaprogramowane, by zbudować nową antenę lądownika. Teraz musimy sprawdzić, czy rzeczywiście się wyłączą i przejdą w stan bierny, kiedy zadanie zostanie ukończone.
— Doskonałe — rzekł Urbain.
— Jestem jednak ciekawa — mówiła dalej Cardenas — jak pan zamierza przetransportować tę paczkę na powierzchnię Tytana.
Urbain zakaszlał lekko.
— Znamy pozycję Alfy. Cały czas ją monitorujemy.
— No i? — spytał Gaeta.
Urbain wziął głęboki oddech, jak ktoś, kto ma zamiar przeskoczyć przez wielki rów.
— Chciałbym, żeby to pan poleciał i dostarczył nanomaszyny Alfie.
Przez sekundę ani Cardenas, ani Gaeta nie odpowiedzieli. Urbain mrugnął i poczuł, jak żona ściska go za ramię. Gaeta roześmiał się.
— Chce pan, żebym poleciał na Tytana? Nic z tego.
— Nie! — warknęła Cardenas. — Manny nigdzie nie leci. Skończył z tym.
— Ale to ważne — rzekł Urbain.
— Proszę poczekać — rzekł Gaeta, a na jego pobrużdżonej twarzy pojawił się krzywy uśmiech. — Kiedy po raz pierwszy tu przyleciałem, chciałem być pierwszym człowiekiem, który postawi stopę na powierzchni Tytana. Pan się nie zgodził. A teraz zmienił zdanie!
— Wtedy miała być to akcja pod publiczkę. Teraz proszę, by pomógł pan nauce.
— Powiedział pan, że nie chce ryzykować skażenia tamtejszych form życia.
— A pani, doktor Cardenas — zwrócił się Urbain do ekspert w dziedzinie nanotechnologii — powiedziała, że może odkazić skafander nanomaszynami.
— Nie obchodzi mnie, co powiedziałam — rzekła żarliwie Cardenas. — Manny nie leci na Tytana. Kropka!
— Poczekaj chwilę, Kris — rzekł Gaeta, nadal się uśmiechając. — To wielka sprawa. Mógłbym do tego celu ściągnąć tu Fritza i resztę chłopaków.
— To nie telewizyjne show! — upierał się Urbain.
— Nigdzie nie lecisz! — syknęła Cardenas kategorycznie.
— Nie rozumie pani, doktor Cardenas — wtrąciła Jean-Marie Urbain — że pan Gaeta to ostatnia nadzieja mojego męża? Cała jego kariera i badanie powierzchni Tytana od tego zależą.
— Kariera pani męża — odparła Cardenas — a z drugiej strony życie Manny’ego.
— Ale…
— On tam może zginąć.
— Poczekaj, Kris — rzekł Gaeta. — Gdybym zdołał zwerbować Fritza i jego ludzi do poprowadzenia tej misji, byłbym pierwszym człowiekiem na Tytanie. To wielka sprawa.
— Warta, żeby poświęcić dla niej życie?
— To nie będzie aż tak niebezpieczne — rzekł Gaeta. — Polecę, położę paczkę nanobotów i wrócę. Bułka z masłem.
— Manny, nie. Nie chcę tego jeszcze raz przechodzić.
— Ostatni raz, Kris.
— To samo mówiłeś przy pierścieniach dla Wunderly.
— I nic mi się nie stało, prawda?
Urbain dostrzegł żar w oczach Cardenas. I żądzę w oczach Gaety.
— Posłuchaj — rzekł Gaeta. — Zadzwonię do Fritza, spytam, co on na to. Nie pozwoliłby mi pakować się w coś naprawdę beznadziejnego.
— Niespecjalnie.
— A jeśli Fritz uzna, że gra jest warta świeczki, załatwi szybki statek i poprowadzi całe przedsięwzięcie. Jak za dawnych, dobrych czasów.
Cardenas już miała odpowiedzieć, ale nie mogła znaleźć właściwych słów. Wydała z siebie tylko dziwny dźwięk, który mógł być westchnieniem, mruknięciem lub stłumionym jękiem rozpaczy. Ruszyła ścieżką prowadzącą do wioski. Gaeta pobiegł, by ją dogonić.
— Zrobi to — rzekł Urbain, drżącym głosem, na wydechu.
— Tak — odparła jego żona. — Mam tylko nadzieję, że w ten sposób nie zniszczymy jego związku z doktor Cardenas.
Urbain już miał powiedzieć „A jeśli nawet, to co z tego?”, ale jeden rzut oka na zmartwioną twarz żony sprawił, że ugryzł się w język.
20 MAJA 2096: LABORATORIUM SYMULACYJNE
Fritz von Helmholtz stłumił uśmieszek, który cały czas usiłował wypełznąć na jego zwykle poważną twarz. Tego ranka zespół techników przetransportował potężny skafander do laboratorium symulacyjnego i postawił go na nogach. Gaeta wpełzł do opancerzonego skafandra z entuzjazmem małego chłopca.
— Gotowy do rundy symulacyjnej — w głośniku komputera łączności rozległ się głos wyraźnie podekscytowanego Gaety.
Von Helmholtz zwrócił się do technika przy głównej konsoli.
— Rozpocząć procedurę lądowania — rzekł spokojnie. Friedrich Johann von Helmholtz był niskim, smukłym, niemal delikatnie zbudowanym mężczyzną. Bywał szorstki, czasem arogancki; ale zawsze był staranny i wymagający. W oczach Gaety Fritz był najlepszym technikiem w Układzie Słonecznym. Jak zwykle miał na sobie nieskalanie biały, wyprasowany kombinezon roboczy, włożony na formalny, trzyczęściowy garnitur. Stał obok górującego nad wszystkim skafandra, swoją ostrzyżoną głową ledwo sięgając do jego pasa i przyglądał mu się wprawnym okiem. Jeśli chodzi o zużycie, nie wyglądał gorzej niż ostatnio, ponad osiem miesięcy temu. Parę nowych wgłębień po małej wycieczce Gaety przez pierścień B, ale nic znaczącego.
Dzisiejsza sesja symulacyjna miała za zadanie przećwiczenie lądowania Gaety na Tytanie. Ten nadgorliwy, kurduplowaty naukowiec, Urbain, uparł się, żeby Manny wylądował na samym pojeździe, nie na powierzchni księżyca. Nie chciał ryzykować skażenia form życia spotykanych na Tytanie. Ale niespecjalnie się przejmował losem tej ziemskiej formy życia, która miała naprawić jego uszkodzony pojazd, zżymał się Fritz w duchu.
Może i to nawet lepiej, że Manny będzie lądował na pojeździe, wytłumaczył sobie. Grunt dookoła może być błotnisty, lepki, trudno może się po nim chodzić. Mnóstwo ludzi jednak na to liczy. Wycieczka na powierzchnię Tytana — mająca na celu naprawienie zepsutego robota — została już sprzedana wszystkim największym koncernom medialnym w układzie Ziemia-Księżyc. Im bardziej niebezpieczna wyprawa, tym większą liczbę widzów przyciągnie. Dzięki urządzeniom VR, publiczność może nawet doznać złudzenia, że sama ląduje na Tytanie. A im większa publiczność, tym więcej pieniędzy. Wszyscy zarobimy na tym miliony, powiedział sobie von Helmholtz. Może nawet dziesiątki milionów.