Выбрать главу

Moim zadaniem, przypomniał sobie, jest sprawienie, by ta misja była możliwie najbezpieczniejsza. Publiczność powinna odnieść wrażenie, że ma do czynienia z niebezpieczeństwem, z ryzykiem. A ja mam zmaksymalizować to wrażenie, zarazem minimalizując rzeczywiste niebezpieczeństwo czyhające na naszego kaskadera. Przypomniał sobie inne wyprawy, nad którymi z Gaetą pracowali razem. Niebezpieczeństwo zawsze istniało; bez niego publiczność nie byłaby zainteresowana i nie można by zrobić na tym żadnych pieniędzy. Uświadomił sobie, że choć razem obcowali z niebezpieczeństwem, to tylko Manny mógł zginąć, gdyby coś poszło nie tak.

Van Helmholtz ściągnął usta, po czym wyszedł z komory symulacyjnej i wrócił do konsoli pod tylną ścianą laboratorium.

— Jesteśmy gotowi do rozpoczęcia sekwencji lądowania — powiedziała technik przy głównej konsoli.

— Zaczynajmy — rzekł krótko von Helmholtz. Wyglądało to, jakby ściany komory symulacyjnej wyparowały, zastąpione przez trójwymiarowy widok powierzchni Tytana.

— Wygląda to na mglisty dzień — zażartował Gaeta. Von Helmholtz skrzywił się patrząc na technika łączności, jakby to ona wypowiedziała te słowa.

— Tylko bez żartów, proszę — rzekł ze swoim precyzyjnym, oszczędnym akcentem.

— Si, generalissimo — odparł Gaeta. — Wyłącznie biznes.

— Tak — odparł von Helmholtz. — Wyłącznie biznes.

Cardenas prowadziła tę prezentację po raz trzeci i była coraz bardziej zirytowana.

— Oto końcowe wyniki — rzekła, wskazując na wykres na ścianie gabinetu Urbaina. — Jak widać, wszystkie ślady biologicznie aktywnych materiałów zostały rozłożone przez nanoboty i pozostały wyłącznie związki nieorganiczne, jak dwutlenek węgla i związki wodoru, które szybko ulegają rozproszeniu.

Urbain siedział przy okrągłym stole konferencyjnym, marszcząc czoło na widok danych, jakby im nie dowierzał. Obok niego siedziała Yolanda Negroponte i jeszcze jakiś biolog.

— A same nanomaszyny? — spytał Urbain. — Co się z nimi dzieje?

— Ulegają samozniszczeniu — odparła Cardenas, po raz trzeci udzielając tej samej odpowiedzi na to samo pytanie.

Urbain spojrzał niepewnie na parę biologów. Milczeli.

— Mogę pokazać mikrofotografie będące dowodem na to, że nanoboty przechodzą w stan nieaktywny.

— Stan nieaktywny to nie to samo co samozniszczenie — rzekł Urbain.

Cardenas zmusiła się do uśmiechu.

— Kiedy już przejdą w stan nieaktywny, są niczym więcej tylko cząstkami kurzu o rozmiarach nanometra. To nie są wampiry, nie powstają z martwych.

— To nie są żywe istoty — wtrąciła Negroponte, nieomal protekcjonalnie. — To tylko maszyny o rozmiarach nanometra.

Urbain posłał jej niechętne spojrzenie.

— Zgadza się — rzekła Cardenas. — To tylko bardzo małe maszyny.

— Skutecznie usuwają wszystkie zanieczyszczenia z zewnętrznej powierzchni skafandra kaskadera — rzekł Urbain. Było to coś między pytaniem a stwierdzeniem.

Cardenas stłumiła w sobie falę złości, jaką wywołało w niej słowo „kaskader” i odpowiedziała uprzejmie:

— Tak, rozkładają wszelkie substancje biologiczne.

— I może pani zastosować nanoboty, kiedy on już tam wejdzie i uszczelni skafander?

— Tak, taki mamy plan.

— Więc na zewnętrznej powierzchni skafandra nie będzie żadnych zanieczyszczeń, kiedy on zejdzie na powierzchnię Tytana — rzekła Negroponte.

— Tak jest — rzekła stanowczo Cardenas.

Urbain uniósł brwi, opuścił je, dotknął swoich wąsów i wzruszył ramionami. W końcu rzekł:

— W takim razie możemy wykonać procedurę dekontaminacji skafandra, zanim rozpocznie on misję.

— Plan zakłada, że przeprowadzimy procedurę w śluzie statku transferowego, tuż przed rozpoczęciem lotu w kierunku powierzchni Tytana — wyjaśniła Cardenas.

Urbain pokiwał głową.

— Bardzo dobrze. Dziękuję, doktor Cardenas. Cardenas zabrała swojego palmtopa i wyszła, dość ozięble żegnając się z zebranymi, prosto z budynku w poranne słońce. Po co Manny bierze w tym udział, pomyślała. Mimo moich próśb, mimo błagań, podjął się tego zadania. Jak dzieciak zafascynowany nową zabawką. Jak mężczyzna uzależniony od narkotyku. Ma obsesję wykonania tej misji. A ja liczę się dla niego mniej… niż jakiś kaskaderski numer, który ma wykonać.

Nie, powiedziała sobie. Nie chodzi o to, że on chce to zrobić. On musi to zrobić. Nie ma sposobu, żeby go powstrzymać. Weźmie w tym udział, nawet jeśli miałoby go to zabić.

Mam trudną rywalkę, uświadomiła sobie. Dopóki nie skończy się ta misja, nie będę najważniejsza w jego życiu.

Jaki będzie, kiedy to wszystko się już skończy? Czy wróci do mnie?

A jeśli zginie? Co wtedy zrobię?

— Słyszał pan, co on mówił — mówił kwaśno Timoshenko. — Mamy rozwiązać ten problem przed dniem wyborów.

Habib spojrzał znad ekranu.

— Eberly? On tak powiedział?

— Podczas ostatniej debaty. Złożył obietnicę.

— Obietnica polityka — mruknął Habib. Timoshenko przyszedł do centrum komputerowego, by na własne oczy obejrzeć ostateczny test programu prognostycznego Habiba. Jeśli on ma rację, pomyślał, dziś rano powinien wystąpić skok pola magnetycznego Saturna. Timoshenko zwiększył ekranowanie nadprzewodzących przewodów, które rozciągały się na całym pancerzu zewnętrznym habitatu i podłączył elektroniczne urządzenia, które miały automatycznie wyłączyć zasilanie, gdyby w obwodach elektrycznych wystąpiły niebezpieczne napięcia.

— Cóż — rzekł cicho Habib — pozostaje nam tylko czekać.

Timoshenko nie lubił czekać. Przechadzał się nerwowo między kilkunastoma mężczyznami i kobietami, którzy siedzieli przy swoich stanowiskach, pogrążeni w pracy przy ekranach, próbując ignorować nerwową krzątaninę Rosjanina. Timoshenko zaplótł ręce za plecami, zmarszczył czoło, i spacerował, patrząc co chwila na ścienny zegar, aż zaczął wyłamywać palce.

— Proszę się uspokoić — rzekł Habib, gdy Timoshenko dotarł do jego stanowiska. — Nie może pan nic z tym zrobić.

— Wiem. Wiem.

Minuty wlokły się. Maszerując tam i z powrotem, Timoshenko myślał o Eberlym. Ten człowiek nigdy nie rozmawiał z Katriną. Nigdy. Cała historyjka o tym, że Katrina chce tu przylecieć, była jednym wielkim przeklętym kłamstwem, które miało na celu skłonić go do przyjęcia stanowiska szefa działu konserwacji. Katrina nigdy tu nie przyleci. Bo po co?

Po co ktokolwiek miałby chcieć opuszczać Ziemię i dołączyć do mnie na wygnaniu? Ona nie chce być ze mną.

I dlatego zabiję go, powtarzał sobie w duchu Timoshenko, Prędzej czy później, zabiję go, i wszystkich innych w tej puszce będącej namiastką Syberii. Położę wszystkiemu kres.

— Proszę się uspokoić — powtórzył Habib.

Sam się uspokój, pomyślał Timoshenko. Ale przestał chodzić i przysunął sobie małe krzesło na kółkach, by przysiąść obok Habiba. Pół minuty później znów zerwał się na równe nogi i zaczął chodzić.

— Nie powinien pan skontaktować się z ludźmi ze swojego zespołu? — podsunął mu delikatnie Habib.