Właz śluzy otworzył się jak lśniące oko w pełnej cieni ciemności kadłuba. Wychynęła zeń samotna postać, która wyglądała, jakby nie miała na sobie niczego poza kombinezonem. Gaeta wiedział, że Wanamaker ma nanoskafander i jest chroniony równie dobrze jak on sam w niezgrabnym, staroświeckim skafandrze, ale mimo to potrząsnął głową. Nigdy mnie nie zmuszą, żebym nosił taką kosmiczną bieliznę. Wygląda jak plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy z kapturem.
— Gotów do wejścia do wanny? — w słuchawkach zatrzeszczał głos Wanamakera.
Gaeta skinął głową, czego Wanamaker nie mógł zobaczyć, i rzekł:
— Do roboty, zanim Fritz dostanie zadyszki ze złości.
I natychmiast usłyszeli głos Fritza z centrum kontroli misji na pokładzie Goddarda; był najwyraźniej zniecierpliwiony.
— Macie trzyminutowe opóźnienie w stosunku do planu. A planu należy się trzymać!
— Wchodzę do osłony — odparł Gaeta. — Przestań się pienić.
Plan, pomyślał, wspinając się po szczeblach wbudowanych w jeden z łączników; powoli przełożył nogę przez krawędź osłony. Poruszanie się w skafandrze wymagało pewnego wysiłku, nawet w mikrograwitacji na orbicie. Serwomotory pomagały przy chodzeniu i normalnych ruchach nóg; tu trzeba było wykonać manewr przypominający wspinanie się na wysokiego konia.
Lekko denerwowało Gaetę patrzenie na Wanamakera, który kręcił się dookoła w samym skafandrze z nanowłókien.
— Jak ci jest w tym płaszczyku? — spytał, gdy położył się na dnie osłony.
— Świetnie — odpadł Wanamaker. — Można się poruszać o wiele łatwiej niż w zwykłym skafandrze. Albo takim grzmocie jak twój.
— Grzmocie? — oburzył się Gaeta. — Ten skafander uratował mi tyłek w wielu różnych dziwnych sytuacjach, chłopie.
Wanamaker przypiął zaczepy łączące do pierścieni wbudowanych w tors skafandra Gaety. W próżni nie rozległ się żaden dźwięk, ale Gaeta poczuł, że zaczepy wskakują na swoje miejsca. Leżał płasko na plecach, patrząc na zwieszający się nad nim pakiet powrotny.
Fritz znów odezwał się przez radio i prześledził z Wanamakerem listę kontrolną. Wanamaker odczepił od pasa małą kamerę i przesuwał nią nad Gaetą, dzięki czemu Fritz mógł przekonać się naocznie, że wszystkie zaczepy zamocowano prawidłowo.
— Nieźle — przyznał niechętnie Fritz. — Zaczepy są zamocowane.
Broń Boże, żeby ten fregado kiedyś powiedział, że jest z czegoś zadowolony, poskarżył się w duchu Gaeta.
— Admirale Wanamaker — zawołał Fritz. — Gratulacje. Nadrobił pan siedemdziesiąt sekund w stosunku do planu.
— Dziękuję — odparł Wanamaker.
Gaeta był tak zaskoczony, że milczał. Wanamaker postukał lekko w jego hełm.
— Powodzenia, chłopie.
Gaeta skinął głową i znów zrozumiał, że Wanamaker nie może tego widzieć.
— Dzięki, Jake.
Wanamaker znikł z pola widzenia. Gaeta widział tylko ceramiczny pakiet powrotny, sterczący nad nim jak potężny, potrójny młot, gotów zmłócić go na naleśnik. Dalej widać było tylko wpatrujące się w niego oczy gwiazd. Ciekawe, jak by to było polecieć do Alfy Centaura albo jakiejś innej gwiazdy, dookoła której krążą planety przypominające Ziemię? Czy one naprawdę wyglądają jak Ziemia? Ależ byłoby wspaniale być pierwszym, który tam doleci, zobaczyć na własne oczy obce światy.
Słyszał niewyraźnie Pancho i Fritza gadających ze sobą na tle odliczania. Fritz i jego pieprzony plan, pomyślał Gaeta. Mamy wystarczający zapas czasu, żeby zrobić wszystko nawet dwa razy.
I wtedy usłyszał Pancho:
— Na sygnał, oddzielenie po dziesięciu sekundach. Teraz! Dziewięć, osiem… liczył z nią Gaeta.
Przy zerze poczuł lekkie klepnięcie w plecy. Nie miał żadnego wrażenia ruchu, dopóki osłona nie obróciła się zgodnie z planem o czterdzieści stopni. W jego polu widzenia pojawił się Saturn, wielki i piękny.
Gaeta uświadomił sobie, że oto może widzi go po raz ostatni.
28 MAJA 2096: WEJŚCIE W ATMOSFERĘ TYTANA
Przypięty do osłony, z rękami i nogami wklinowanymi w zaczepy wbudowane w końce szkieletu, na którym był rozciągnięty, Gaeta leżał na plecach i nie miał do roboty nic poza myśleniem. W plecaku miał paralotnię, na której miał pożeglować na powierzchnię Tytana, oraz system podtrzymywania życia i termiczny generator jądrowy, który zasilał jego skafander. Gaeta wiedział, że generator może pracować przez parę tygodni. Ale zapasów powietrza i wody miał tylko na dwadzieścia cztery godziny, a i tak połowę już zużył. Moduł odzyskiwania może rozciągnąć ten okres do paru dni, gdyby zaszła taka potrzeba.
Potrząsnął głową w hełmie. Nie będę tkwił w tej żelaznej dziewicy przez parę dni, pomyślał. Lecimy do niegrzecznej maszynki Urbaina, pakujemy w nią nanoboty i spadamy stąd. Godzina na powierzchni, powrót do rakiety transferowej i do domu.
Do Kris.
Jestem tam tylko na tyle długo, żeby zrobić, co trzeba i zostać okrzykniętym pierwszym człowiekiem na powierzchni Tytana. Znów na pierwszym miejscu w wiadomościach. Ostatni wyczyn. Najlepszy i ostatni.
— Osłona zaczęła się grzać — ostrzegł go głos Fritza, chłodny i spokojny. — Niedługo zaczną się turbulencje.
— Jak dotąd bez problemu — odparł Gaeta.
Widział dryfujące obok niego gwiazdy; a jedna strona zestawu rakietowego wyglądała na jaśniejszą. Wiedział, że zanim przeleci przez atmosferę, stanie się wiśniowa.
Osłona zaczęła drżeć i po raz pierwszy od chwili, gdy weszli na orbitę Tytana, Gaeta poczuł ciężar.
— Zero przecinek pięć g — ogłaszał spokojnie Fritz. — Zero przecinek siedem… zero przecinek dziewięć.
Przednia część zestawu rakietowego świeciła i Gaeta dostrzegł języki płomieni tańczące po brzegu osłony. Dobry materiał dla sieci, pomyślał Gaeta. Mam nadzieję, że Berkowitz rejestruje to wszystko i przesyła na Ziemię.
Skorupa zaczęła się trząść jak liść rzucony na wzburzone morze. Gaeta poczuł mdłości. Gesu Christo, żebym tylko nie porzygał się w hełmie.
Cały skraj osłon płonął jak rozżarzony gaz. Gaeta wiedział, że cewka nadprzewodząca wbudowana w osłonę otacza go polem magnetycznym, które odbija zjonizowany gaz, ale i tak pocił się we wnętrzu skafandra. Osłona zaczęła się trząść tak gwałtownie, że Gaeta zaczął niewyraźnie widzieć. Miał wrażenie, że sterczący nad nim pakiet rakietowy płonie. Zacisnął oczy i chwycił się mocno uchwytów wbudowanych w wannę, i trzymał z całej siły.
— To nie mogą być nanomaszyny — rzekła Cardenas, gapiąc się na mikrofotografie, które Negroponte pokazała jej na ekranie.
— Ale ich jądra są krystaliczne — rzekła biolog, wskazując je długim, wypielęgnowanym palcem. — Nie wyglądają na biologiczne.
— Nie mają związku z ziemską biologią, to pewne. Negroponte wyglądała na zaniepokojoną.
— Doktor Cardenas, ja…
— Kris — rzekła odruchowo Cardenas.
— Dobrze, Kris. — Negroponte przygryzła wargi, po czym mówiła dalej: — Nadia jest na Ziemi, zbiera gratulacje za odkrycie nowej formy życia w pierścieniach Saturna. Ale może to wcale nie są organizmy! Może to maszyny? Nanomaszyny?